♪ Ross ♪
Jaki byłem głupi! Nie pomyślałem, że on może wspomnieć o trasie koncertowej! Kurde, nie powiedziałem tego Laurze, bo nie wiedziałem jak zareaguje. I chyba nie była zadowolona, skoro wybiegła ze studia.
Wróciłem razem z rodzeństwem do domu. Vanessa gotowała sos, chyba do spaghetti. Robiłam to z wściekłością w oczach.
- Była tu Lau? - zapytałem.
- Swoje rzeczy masz na górze.
- Słucham?! Wyrzuciła mnie?! - zszokowało mnie to.
- Co się dziwisz? Dowiedziała się, że nie zobaczy nikogo z nas przez ćwierć roku. I to nie od ciebie. Raini dzwoniła, że masz do niej pójść. A tak w ogóle, to gdzie byliście tak długo?
- Po wywiadzie poszliśmy do Mary. Koleżanki Rossa. - przyznał Riker. Walnąłem go w ramie.
- Ja cie za chwile uduszę! Laura chce z tobą zerwać, a ty odwiedzasz jej wroga?! Gdzie jest chłopak mojej siostry? Gdzie Ross? - Vanessa podała jedzenie do stołu i poszła na górę. Ja wybiegłem z domu i zmierzyłem do domu brunetki.
Gdy tam dotarłem, zacząłem pukać w drzwi i krzyczeć, ale nikt nie otwierał. Zajrzałem przez okno do salonu i ujrzałem... postrzeloną Laurę w jeziorze krwi. Z całej siły kopnąłem w drzwi, których nie mogłem otworzyć. Podbiegłem do dziewczyny i pogłaskałem ją po policzku.
- Laura, Lau, słyszysz mnie? Kocham cie, nie odchodź, proszę. - miałem mokre oczy. Zacząłem działać. Wezwałem pogotowie, amatorsko opatrzyłem rany i nie ruszałem jej. Może jeszcze gdzieś ma ranę, albo ma złamany kręgosłup? Nie mogłem sprawić jej bólu.
Karetka przyjechała i założyli jej specjalny kołnierz. Nie pojechałem z nimi. Pobiegłem powiedzieć o wszystkich rodzeństwu, Vanessie, Ellowi, Raini i Calumowi.
~♡~
Podczas gdy Lau ratowali życie, wezwaliśmy policję, by zbadali sytuację. Wypytali nas o wszystko i powiadomili, że mamy im powiedzieć, gdy brunetka się obudzi.
Wszystko na raz wstali z krzeseł, gdy z sali wyszedł lekarz.
- Wszyscy są rodziną?
- Tak. - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Coś nie wierzę, ale taka duża rodzinka się zdarza. Cóż, Laurę dało się uratować. Ma trzy rany postrzałowe. Dwie w prawą rękę i jedną w plecy. Gdy upadała... doznała lekkiego urazu głowy. Może być nawet kilka miesięcy w śpiączce.
- Prosimy o więcej szczegółów. Nawet tych strasznych. - przełknąłem ślinę.
- Trzeba cały czas przy niej czuwać. W każdym momencie może przestać oddychać. Jeśli zdarzy się tak raz, bezproblemowo ją odratujemy, jeśli zostaniemy poinformowani od razu. Jeśli taka sytuacja zdarzy się drugi raz, będzie to znaczyło, że kula naruszyła drogi oddechowe i płuca. Strzał mógłbyć po skosie, ale tego nie możemy stwierdzić przez najbliższe dwie godziny. Nie możemy zrobić prześwietlenia ze względu na świeże rany. One są... bardzo głębokie i nie możemy ich wyjąć tak jak wyciągamy strzały z płaskich ran. Wszystkie trzeba będzie wyjąć operacyjnie. Przepraszam, muszę już iść. - doktor odszedł, a my wszyscy spojrzeliśmy po sobie.
- Może... Zrobimy jakieś warty? Żebyśmy wszyscy tu na raz nie byli. - zaproponował Rocky.
- Ja zostanę pierwszy. Z kim mogę zostać? - zapytałem.
- Ja będę z Ratliffem. - oznajmiła Rydel trzymając za rękę swojego chłopaka.
- Sądzę, że gdy Laura się wybudzi, nie powinna widzieć, że ktoś pilnuje jej ze swoim chłopakiem, albo ze swoją dziewczyną. Jest wściekła na Rossa.
- Przyznaję rację Raini. Ja zostanę z tobą. - Calum stanął bliżej mnie.
- Idźcie na razie do domu. Zostaniemy tu na noc. A wy ustalicie w drodze kto przyjedzie i kiedy.
- Spoko. Siema, brat, cześć Calum! - pożegnał się Ryland, a reszta powtórowała mu i wyszli.
~♥~
- Ross, musisz iść do domu i się wyspać. Właśnie odjechała Vanessa. A ja nie pozwolę, byś siedział tu już czwartą zmianę.
- Wyspałem się już. Trochę się zdrzemnąłem przed chwilą. - odparłem, uśmiechając się do Rydel.
- No dobra... Ale jak przyjedzie Riker, masz wracać ze mną do domu.
- Jasne. - spojrzałem się na nieruchome ciało mojej dziewczyny. Cały czas obwiniam się za to, co się stało. Bo to moja wina, że jej nie powiedziałem. Gdyby wiedziała to wcześniej, poszła by ze mną na tą kolację i nie byłoby jej w domu i nic by się jej nie stało. Albo leżelibyśmy tu razem...
- Skocz po kawę. - zwróciła się do mnie Raini. Poszedłem a dziewczyny zostały w gabinecie. Gdy byłem przy zakręcie, zobaczyłem, że Rydel wychodzi z sali z lekarzem. Nie wiedziałem za to, że pod nieobecność Raini na sali, z powodu wyjścia do toalety, Laura odzyskała świadomość na dziesięć procent! W tych chwilach na salę wtargnęła Mary i pokazała jej przerobione nagranie. Ale tego dowiedziałem się dopiero potem... Jednak życie jest podłe.
♪ Mary Vensis, dwa dni wcześniej ♪
Miałam już dobrze opracowany plan. Peter wrócił wczoraj do więzienia, a ja miałam nagrać Rossa i nagranie przerobić, by Laura go rzuciła. Więc zaprosiłam go od razu po wywiadzie z "Zoomem". Jednak przyszedł z rodzeństwem. Ale ja i tak go nagrałam.
- Świetnie, że już jesteście. Moja siostra jest waszą wielką fanką, w ogrodzie ustawiłyśmy specjalne tło do zdjęć. Możecie tam iść? To te drzwi z szybą. Ross, zostań, mam do ciebie kilka pytań. - tak, użyłam siostry.
- No? To pytaj. - za plecami włączyłam telefon.
- Oglądałam wasz wywiad. Chciałabym tam być.
- Jednak ten Turner mnie denerwuje. Zachowuje się jak typowa dziewczyna. Zadaje głupie pytania i zbiera plotki. Uwierz mi, nie chciałaś.
- Dobra, uwierzę ci na słowo. A co sądzisz dzisiaj o mojej sukience?
- Jest bardzo ładna, nie podobna do sukienki Laury, po prostu dzisiaj bez porównania. Znaczy, chodzi mi o to, że jak pierwszy raz się spotkałyście to miałyście te same kroje sukienek.
- Dziękuję. W drugiej połowie Carl pokazał twoją starą walizkę, którą sprzedałeś rok temu do tego magazynu. Co ty wtedy powiedziałeś?
- Zaśmiałem się, choć było to trochę trudne, bo pokłóciłem się z Laurą, i powiedziałem, że musiałem się z nią rozstać. - zaśmiałam się na jego słowa.
- A teraz odpowiadaj jednym słowem. Słyszałam, że to sprawdzian na inteligencję.
- Ha, no dobra.
- Teledyski R5 są zwykle o dziewczynach.
- Przyznaję.
- Przysłówek na dwie litery.
- Że. - wiedziałem, że tak odpowie.
- Uzupełnij zdanie. " nad nową piosenką."
- Pracowałem.
- Spoko... hmm... Zmieńmy temat. Gadałeś kiedyś z Concorym?
- Z Peterem?
- Dowiedziałam się, że to były Laury.
- Tak... nie cierpię go... Sorry, pójdę do twojej siostry.
I dwa dni później dowiedziałam się z mediów o wypadku Marano. Już cały kraj wiedział o okrucieństwie jakie ktoś jej zrobił. Nie wiem czy to co ja zrobię teraz nie jest czasem gorsze... Ale ja to robię dla pieniędzy. Jak to zrobię, dostanę więcej kasy od tego tumana...
Wtargnęłam do szpitala. Akurat miałam szczęście, każdy kto stał przy Laurze na warcie, właśnie się oddalił, więc spokojnie weszłam do tej sali. Czytałam, że gdy oblejesz osobę, która jest w śpiączce zimną wodą od odzyskuje na tyle świadomość by słuchać i na to reagować, jednak nie może patrzeć. Więc tak zrobiłam.
- Lauraa... - szepnęłam. Ona poruszyła palcami i głową. - Teraz ci coś puszczę, a ty zrozumiesz prawdę o Rossie. - włączyłam telefon i już po trzydziestu sekundach dziewczynie poleciały łzy. A na koniec, zdołała podnieść rękę do góry dotknąć mojej ręki. Naprawdę to był chyba cud.
- Odłącz... mi... sprzęt. Wierzę... ci... - wyszeptała i jej ręka opadła na łóżku.
- Ale jak ci to odłaczę to się nic nie stanie, prawda?
- Nie. - uwierzyłam jej, ale jednak za nim to zrobiłam, ona jeszcze raz przemówiła. - Napisz kartkę. - przełknęła ślinę. - "Nie chcę już żyć". - skumałam to dopiero potem.
- Ty umrzesz kiedy ci to zrobię! Nie mogę, chcę, byś żyła, nie mogłabym! - krzyknęłam i gdy już byłam przy drzwiach, zauważyłam, że ona sama sobie to zrobiła. Wybiegłam stamtąd z płaczem. Boże, co ja zrobiłam? Nigdy sobie tego nie wybaczę!
♪ Ross ♪
Wróciłem z trzema kawami, położyłem je na stoliku i już zmęczony dopiero po dwóch sekundach usłyszałem przeciągły dźwięk respiratora. Przeraziłem się, wybiegłem po lekarza, aż moje adidasy zostawiły po sobie ślad na podłodze. I znowu ratowali jej życie... Zostałbym tam, to szybko bym zareagował, głupia kawa!
Kopnąłem w krzesło przede mną, a młodszy bracia próbowali mnie uspokoić, choć sami byli zdenerwowani. Czekamy pod tą salą już pół godziny! I czemu ten lekarz nie wychodzi. Vanessa patrzyła przez szybę w drzwiach. Nagle odsunęła się od niej i spuściła głowę w dół. Lekarz wyszedł ze smutną miną. Każdy przyglądał się na niego z nadzieją w oczach. Mieliśmy zmartwienie wypisane na twarzach, każdy miał mokre oczy.
- Dla nas Laura jest rodziną, nie była, jest. I pozostanie. Nie możemy jej stracić. Kocham ją. Doktorze, ja ją tak bardzo kocham, proszę mi powiedzieć, że ona żyje. Proszę. - płakałem. Prawdziwy facet to taki, który przyznaje się do swoich łez i miłości. - Proszę. - wyszeptałem.
- Nie mogę panu powiedzieć tego, co pan by chciał usłyszeć. Przykro mi. - lekarz odszedł.
Plecami oparłem się o ścianę. Zsunąłem się po niej, usiadłem i przykleiłem twarz do zimnej farby. Wpadłem z rozpacz i głęboką depresję. Nikt nie umie ująć w słowa jak strasznie sie wtedy czułem. Straciłem wszelką chęć do życia w kilka sekund. Sekund, których Laura, moja kochana Laura już nie zdążyła dożyć. Moja... moja kochana Laura. Moja piękna brunetka o błyszczących oczach i jasnej cerze... Moja, tylko moja. Odeszła zostawiając mnie na tym okrutnym świecie. Czemu mnie nie postrzelił?! Czemu nie ja, a ona?!
- Rossy... - rodzeństwo pomogło mi wstać i wszyscy się przytuliliśmy.
- Czemu nie mogli dać jej więcej czasu? Jeszcze chwila i by ją odratowali...
- Chciałbyś usłyszeć to, co jest niestety nie możliwe, ale musisz zrozumieć to, co jest właściwe. - Vanessa przytuliła się do Rikera. - Pamiętaj, ona pozostanie w naszych sercach. Moja siostrzyczka.
- Moja ukochana...
- Nasza przyjaciółka...
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Dzisiaj nie myślę racjonalnie, bo nic od rana nie jadłam, a już we wtorek szkoła, więc dodaje jakieś takie krótkie, ale sensowne ;-; Ale to przecież nie koniec! Planuję zakończyć dopiero przy rozdziale trzydziestym. Jak odratuję Laurę? Tego dowiecie się w następnym rozdziale, proszę o komentowanie i dołączenie do obserwujących bloga. Po tak dramatycznym rozdziale mam nadzieję, że przybędzie trochę wyświetleń :) Głównie chodzi mi o komentarze, co bardzo mnie wspiera :]
Ten tytuł... :d najmądrzejsze co mogłam napisać :] dobra kończę to pisać bo powoli psuję tą tajemniczooość :p
do następnego rozdziału!
Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13
sobota, 29 sierpnia 2015
środa, 26 sierpnia 2015
Chapter 21 "Poradzicie sobie sami"
Dziewczyny w końcu wyszły po długim czasie z pokoju. Rydel miała na sobie strój
z ostatniego koncertu, który był wychwalany przez fanów, jednak nie przez gazety. Laura założyła sukienkę, którą miała na sobie w odcinku "A&A", w którym Austin po raz pierwszy wyznawał Ally, że ją kocha. Ross dał sukienkę Rydel, która ten odcinek kochała i chciała mieć z niego rekwizyt, ale samej sukienki nie zamierzała nosić.
- Rocky, powiedz mi, dlaczego powiedziałeś nam coś tak mądrego? - zapytała blondynka biorąc brata pod rękę.
- Nie jadłem od rana żelków, więc no... To raczej jasne?
- Ahaaa. - Laura popatrzyła się w niebo i o mało nie przewróciła się o krawężnik chodnika.
- Czemu limuzyna musiał zaparkować w parku, przypomnijcie mi? - zapytał Ellington.
- Bo tak. - wytknął mu język Riker.
- O patrzcie! Tam jest! - zauważył Ross. Wszyscy stanęli i zaczęli ścigać się do miejsca przy oknie. Wygrały dziewczyny, choć miały buty na podwyższeniu. Może dlatego, że chłopaki uważali, że nie dobiegną i dali im fory...?
- "Zoom" to popularny program, ale nie tak, jak "New York Times". "Times" chociaż nie obsmarowuje za nie dopasowane buty do sukienki. - spojrzał na dziewczyny Rocky.
- W zupełności! - zgodziła się Rydel.
- A jakby co, to ja siedzę koło Laury! - krzyknął Ross i objął dziewczynę.
- A ja koło Rydel. - zrobił to samo Ratliff.
- A... Vanessy tu nie ma. - posmutniał Riker.
Dotarli na miejsce i wysiedli. Gdy zaprowadzono ich do sali, gdzie nagrywano program, od razu zaczęli im robić fryzury i makijaż i mówili, co mają robić.
- Witajcie, jestem Carl Turner. Reżyser programu. Chciałbym, żebyście po kolei usiedli tak, jak będę mówił. Ellington Ratliff, Riker, Ross, Rydel, Rocky, Laura Narano.
- Marano. - poprawiła Carla brunetka.
- To też.
- Ja chciałbym usiąść obok mojej dziewczyny. Nie ma pan prawa nas usadzać. - sprzeciwił się Ross.
- I ja też. - poparł go Ell.
- Mam takie prawo. Wchodzimy za minutkę. Ja tu zadaję pytania. - powiedział z uśmiechem. Następnie kazano im usiąść tak jak rozkazał Turner. Jednak w ostatniej sekundzie się po przesiadali.
Zagrano czołówkę programu.
- Dzień dobry. Dzisiaj w naszym programie gościmy zespół R5 i Laurę Marano. - Turner również był prezenterem. - Ross Lynch i pani Marano będą reprezentować również serial "Austin & Ally". Ale zacznijmy od zespołu. Ostatni koncert okazał się chyba... Nie wypałem, prawda?
- Eee, chyba raczej odwrotnie. - Riker zgarbił się w fotelu.
- Sprzedano tylko pięćset biletów.
- Bo był to mały koncert. Na sali było tylko tyle miejsc. - Rocky przewrócił oczami.
- Wasza nowa piosenka sprzedaje się z prędkością światła. "Pass me By audio"
- Jesteśmy dumni z niej. Jest dość spokojna. Tworząc jej wersję audio przypomnieliśmy ją trochę fanom. - wtrąciła Rydel.
- Ale większość hejtuje ją.
- R5 nie obchodzą hejty. Ktoś myśli inaczej, ktoś inaczej, i tak jakoś wyjdzie, że czasem na nie odpowiedzą. Hejtują, bo tego nie lubią. Wystarczy kliknąć łapkę w dół, jeśli coś jest nie tak, bo obrażanie nie jest żadnym rozwiązaniem. - Laura spojrzała w oczy Turnerowi.
- Przejdźmy może do serialu. Czy Austin i Ally długo będą razem w sezonie czwartym?
- Tak, będą dość długo razem. Ja i Laura uważamy razem, że jednak nie długo powinno być trochę dramy i powinni się rozstać. - Ross objął swoją dziewczynę.
- Tak, trochę dramatyki musi być. - Marano zaśmiała się.
- Krążą plotki, że ty i Ross mieszkacie ze sobą już na dobre.
- Tak.
- Nie. On wyprowadza się za tydzień.
- Nie, nie wyprowadzam się, zostaję.
- Można to wyciąć? - Riker spojrzał na parę.
- To program na żywo. - wszystkich zamurowało. Chłopaki pomachali do kamery. W duszy mieli nadzieję, że ta sytuacja rozśmieszy oglądających. - Dobrze, może porozmawiamy o trasie koncertowej? - para natychmiastowo uspokoiła się.
- Tak, planujemy ją od nie dawna, ale na pewno będzie. - zapowiedział Rocky.
- Po jakich krajach?
- Ymm... Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. To jeszcze ustalamy.
- Lauro, co o tym sądzisz?
- Ja sądzę... że to świetny pomysł. - posmutniała, ale nie dała tego po sobie znać.
- Rozstaniesz się z Rossem na cztery miesiące? Podobno ty będziesz chodzić do szkoły.
- Bo będę. I sądzę, że trzeba zrobić przerwę.
- Widzimy się za kilka minut. - światełko w kamerze zgasło. Laura wstała natychmiastowo z fotela i wybiegła z sali. Nikt nie zauważył, gdzie wybiegła. Rodzeństwo rozdzieliło się, by jej poszukać, natknął się na nią Riker. Wołała taksówkę.
- Czekaj, chwila! Laura, Ross zamierzał ci powiedzieć.
- A kiedy? - brunetka spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Załatwiamy sprawy z serialem, ze szkołą, a ja dopiero teraz dowiaduję się, że nie zobaczę mojego chłopaka przez cztery miesiące! Dziękuję bardzo! - taksówka zatrzymała się, a dziewczyna wsiadła.
- A program?
- Trudno. Poradzicie sobie sami.
♪ Laura ♪
Bardzo zraniła mnie wiadomość o trasie koncertowej. Czemu nie powiedzieli mi od razu, gdy już to ustalili? Nawet już wiedzą na ile wyjeżdżają, a ja dowiaduje się ostatnia.
Wbiegłam na górę do pokoju Vanessy. Zaczęłam wywalać wszystkie rzeczy blondyna. Spakowałam je szybko do walizki na chama. Ross nie wziął swoich kluczy do domu, ponieważ wiedział, że po programie idziemy na kolację do Lynchów. Zabrałam je z łóżka i włożyłam pod lampę, która stała na szafce nocnej.Wzięłam oryginalne klucze i wychodząc z walizką zamknęłam dom.
Zapukałam zrozpaczona do domu R5. Otworzyła mi Vanessa. Wparowałam do środka wbiegłam na górę rzuciłam walizkę na środek pokoju i zeszłam na dół.
- Siostra, co się stało? Wprowadzasz się, czy co? - szatynka stała zamurowana w salonie. Ryland patrzył na to wszystko dziwnym wzrokiem.
- Nie chcę już więcej widzieć Rossa na oczy! Niech nie dzwoni, ani się nie odzywa!
- Ale wytłumacz czemu?
- Niech sobie wyjeżdża w tą trasę koncertową, nie obchodzi mnie to! On sam mnie nie obchodzi! - krzyknęłam. Siostra objęła mnie, a ja przytuliłam się do niej i rozpłakałam. Ryland podszedł do nas położył mi rękę na ramieniu.
- Znam swojego brata. Skoro do tej pory ci tego nie powiedział, znaczy, że coś planuje. - oznajmił najmłodszy.
- Ja też go znam. Zawsze mi o wszystkim mówił. - usiedliśmy na kanapie.
- On wprowadził się do ciebie, bo chciał cię chronić. Nadal grozi ci niebezpieczeństwo ze strony Petera.
- Nie, już nie. Dzisiaj kończy mu się przepustka.
- A jeśli nie wróci do więzienia?
- To go złapią.
- Cała reszta ma potem zdjęcia, posiedź trochę z nami.
- Nnoo.. dobrze. Obejrzyjmy kawałek tego wywiadu. Może już koniec przerwy.
♪ w tym samym czasie, narrator ♪
Zamaskowany chłopak szedł przez ulicę. Nagle ujrzał wielki, dwupiętrowy, ładny, luksusowy dom. Rozejrzał się po okolicy. Nikt nie patrzył, nikt nie przechodził.
Przebiegł przez ogród i próbował otworzyć drzwi. Były zamknięte. Nie był uzbrojony, więc zaszedł dom od tyłu i otworzył bez przeszkód drzwi od kuchni. Wszedł i rozejrzał się. Wbiegł na górę i powoli zaczął zwiedzać wszystkie pomieszczenia. Po łazience poznał, że mieszka tu jakaś bogata dziewczyna. Wchodząc do nieznanego pokoju zobaczył od razu, że lampa jakoś krzywo stoi. Podniósł ją i ujrzał klucze. Były one od tego domu. Wziął je w kieszeń. Lampę odłożył, zabrał cenne małe rzeczy. Wybiegł drzwiami od kuchni. Wracając, miał już worek, broń i maskę, która zasłaniała mu większą część twarzy. Teraz tylko czekać, aż ktoś, kto tu mieszka. Oprowadzi go po tym domu, zabierze wszystko co cenne... I nikt go nie złapie, bo potem zastrzeli tą dziewczynę, pistolet wyrzuci z normalnymi śmieciami. Czyż plan nie idealny?
♪ Laura ♪
Wracałam do domu dość późno, ponieważ odwiedziłam jeszcze Raini i Caluma, opowiadając im o wszystkim. Byłam przybita. Ledwo otworzyłam drzwi od domu. Weszłam i zamknęłam je od środka. Stanęłam na korytarzu załamałam ręce. Kilka łez poleciało mi po policzku. Westchnęłam.
- Ręce od góry! Nie waż się dzwonić na policję! Pokażesz mi wszystkie cenne rzeczy, a ja cię wypuszczę. - odwróciłam się. Facet w kominiarce mierzył we mnie pistoletem. Byłam w totalnym szoku. - Drogie, szybko! - poszłam do kuchni, totalnie oszołomiona. Kazał otworzyć mi worek i spakować w niego wszystko cenne. Wrzuciłam zastawę, nową mikrofalówkę o mikser. Z następnych pomieszczeń brałam tylko rzeczy wyglądające na drogie. Kupowałam ładne rzeczy, a nie drogie, ale nad tym nie miałam czasu myśleć. Myślałam tylko jak się wydostać ze szponów złodzieja. Byłam zrozpaczona.
- T-to już wszystko.
- Na pewno?!
- Tak. - podniosłam ręce wysoko.
- Dobra, ty nic nie widziałaś, jasne? - pokiwałam głową na tak. - Mam klucze i mogę wrócić. Więc nie radzę ci skarżyć. Choć... wolę mieć pewność. - powiedział i strzelił, ja uniknęłam pierwszego wypału. Drogi trafił mnie w rękę. Padłam na ziemię, ale nadal byłam świadoma. Boże, jak to bolało. On stanął nade mną i spojrzał na mnie. Wycelował w moją głowę. Ja użyłam zdrowej ręki i walnęłam w broń, przez co facet spudłował i trafił w tą samą rękę. Krzyknęłam i zwijałam się z bólu. On strzelił jeszcze raz, trafiając mi w plecy. Wtedy zemdlałam i dalej... nie pamiętałam już nic.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Krótki, ale mam nadzieję, że ciekawy :)
YAY! 3000 wyświetleń! Trzy tysiące! Jak ja się cieszę! Dziękuję wam! Z tego szczęścia, wstawiam wam rozdział!
Wyświetlenia: trzy tysiące siedemnaście
komentarze: pięćdziesiąt pięć
Dziękuję wam, kochani :D Jestem dumna ze swojego bloga.
I chciałabym być również tak dumna z mojego drugiego, nowo założonego bloga z przyjaciółką.
Teraz na razie trwa u nas "Back to school" :) Radzimy tam na przykład co robić gdy masz złe oceny, sposoby na naukę itd. Na razie jest pierwszy post z tej serii, ale będzie ich o wiele więcej! Zapraszam!
https://sablarina-and-aleks-blog.blogspot.com
z ostatniego koncertu, który był wychwalany przez fanów, jednak nie przez gazety. Laura założyła sukienkę, którą miała na sobie w odcinku "A&A", w którym Austin po raz pierwszy wyznawał Ally, że ją kocha. Ross dał sukienkę Rydel, która ten odcinek kochała i chciała mieć z niego rekwizyt, ale samej sukienki nie zamierzała nosić.
- Rocky, powiedz mi, dlaczego powiedziałeś nam coś tak mądrego? - zapytała blondynka biorąc brata pod rękę.
- Nie jadłem od rana żelków, więc no... To raczej jasne?
- Ahaaa. - Laura popatrzyła się w niebo i o mało nie przewróciła się o krawężnik chodnika.
- Czemu limuzyna musiał zaparkować w parku, przypomnijcie mi? - zapytał Ellington.
- Bo tak. - wytknął mu język Riker.
- O patrzcie! Tam jest! - zauważył Ross. Wszyscy stanęli i zaczęli ścigać się do miejsca przy oknie. Wygrały dziewczyny, choć miały buty na podwyższeniu. Może dlatego, że chłopaki uważali, że nie dobiegną i dali im fory...?
- "Zoom" to popularny program, ale nie tak, jak "New York Times". "Times" chociaż nie obsmarowuje za nie dopasowane buty do sukienki. - spojrzał na dziewczyny Rocky.
- W zupełności! - zgodziła się Rydel.
- A jakby co, to ja siedzę koło Laury! - krzyknął Ross i objął dziewczynę.
- A ja koło Rydel. - zrobił to samo Ratliff.
- A... Vanessy tu nie ma. - posmutniał Riker.
Dotarli na miejsce i wysiedli. Gdy zaprowadzono ich do sali, gdzie nagrywano program, od razu zaczęli im robić fryzury i makijaż i mówili, co mają robić.
- Witajcie, jestem Carl Turner. Reżyser programu. Chciałbym, żebyście po kolei usiedli tak, jak będę mówił. Ellington Ratliff, Riker, Ross, Rydel, Rocky, Laura Narano.
- Marano. - poprawiła Carla brunetka.
- To też.
- Ja chciałbym usiąść obok mojej dziewczyny. Nie ma pan prawa nas usadzać. - sprzeciwił się Ross.
- I ja też. - poparł go Ell.
- Mam takie prawo. Wchodzimy za minutkę. Ja tu zadaję pytania. - powiedział z uśmiechem. Następnie kazano im usiąść tak jak rozkazał Turner. Jednak w ostatniej sekundzie się po przesiadali.
Zagrano czołówkę programu.
- Dzień dobry. Dzisiaj w naszym programie gościmy zespół R5 i Laurę Marano. - Turner również był prezenterem. - Ross Lynch i pani Marano będą reprezentować również serial "Austin & Ally". Ale zacznijmy od zespołu. Ostatni koncert okazał się chyba... Nie wypałem, prawda?
- Eee, chyba raczej odwrotnie. - Riker zgarbił się w fotelu.
- Sprzedano tylko pięćset biletów.
- Bo był to mały koncert. Na sali było tylko tyle miejsc. - Rocky przewrócił oczami.
- Wasza nowa piosenka sprzedaje się z prędkością światła. "Pass me By audio"
- Jesteśmy dumni z niej. Jest dość spokojna. Tworząc jej wersję audio przypomnieliśmy ją trochę fanom. - wtrąciła Rydel.
- Ale większość hejtuje ją.
- R5 nie obchodzą hejty. Ktoś myśli inaczej, ktoś inaczej, i tak jakoś wyjdzie, że czasem na nie odpowiedzą. Hejtują, bo tego nie lubią. Wystarczy kliknąć łapkę w dół, jeśli coś jest nie tak, bo obrażanie nie jest żadnym rozwiązaniem. - Laura spojrzała w oczy Turnerowi.
- Przejdźmy może do serialu. Czy Austin i Ally długo będą razem w sezonie czwartym?
- Tak, będą dość długo razem. Ja i Laura uważamy razem, że jednak nie długo powinno być trochę dramy i powinni się rozstać. - Ross objął swoją dziewczynę.
- Tak, trochę dramatyki musi być. - Marano zaśmiała się.
- Krążą plotki, że ty i Ross mieszkacie ze sobą już na dobre.
- Tak.
- Nie. On wyprowadza się za tydzień.
- Nie, nie wyprowadzam się, zostaję.
- Można to wyciąć? - Riker spojrzał na parę.
- To program na żywo. - wszystkich zamurowało. Chłopaki pomachali do kamery. W duszy mieli nadzieję, że ta sytuacja rozśmieszy oglądających. - Dobrze, może porozmawiamy o trasie koncertowej? - para natychmiastowo uspokoiła się.
- Tak, planujemy ją od nie dawna, ale na pewno będzie. - zapowiedział Rocky.
- Po jakich krajach?
- Ymm... Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. To jeszcze ustalamy.
- Lauro, co o tym sądzisz?
- Ja sądzę... że to świetny pomysł. - posmutniała, ale nie dała tego po sobie znać.
- Rozstaniesz się z Rossem na cztery miesiące? Podobno ty będziesz chodzić do szkoły.
- Bo będę. I sądzę, że trzeba zrobić przerwę.
- Widzimy się za kilka minut. - światełko w kamerze zgasło. Laura wstała natychmiastowo z fotela i wybiegła z sali. Nikt nie zauważył, gdzie wybiegła. Rodzeństwo rozdzieliło się, by jej poszukać, natknął się na nią Riker. Wołała taksówkę.
- Czekaj, chwila! Laura, Ross zamierzał ci powiedzieć.
- A kiedy? - brunetka spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Załatwiamy sprawy z serialem, ze szkołą, a ja dopiero teraz dowiaduję się, że nie zobaczę mojego chłopaka przez cztery miesiące! Dziękuję bardzo! - taksówka zatrzymała się, a dziewczyna wsiadła.
- A program?
- Trudno. Poradzicie sobie sami.
♪ Laura ♪
Bardzo zraniła mnie wiadomość o trasie koncertowej. Czemu nie powiedzieli mi od razu, gdy już to ustalili? Nawet już wiedzą na ile wyjeżdżają, a ja dowiaduje się ostatnia.
Wbiegłam na górę do pokoju Vanessy. Zaczęłam wywalać wszystkie rzeczy blondyna. Spakowałam je szybko do walizki na chama. Ross nie wziął swoich kluczy do domu, ponieważ wiedział, że po programie idziemy na kolację do Lynchów. Zabrałam je z łóżka i włożyłam pod lampę, która stała na szafce nocnej.Wzięłam oryginalne klucze i wychodząc z walizką zamknęłam dom.
Zapukałam zrozpaczona do domu R5. Otworzyła mi Vanessa. Wparowałam do środka wbiegłam na górę rzuciłam walizkę na środek pokoju i zeszłam na dół.
- Siostra, co się stało? Wprowadzasz się, czy co? - szatynka stała zamurowana w salonie. Ryland patrzył na to wszystko dziwnym wzrokiem.
- Nie chcę już więcej widzieć Rossa na oczy! Niech nie dzwoni, ani się nie odzywa!
- Ale wytłumacz czemu?
- Niech sobie wyjeżdża w tą trasę koncertową, nie obchodzi mnie to! On sam mnie nie obchodzi! - krzyknęłam. Siostra objęła mnie, a ja przytuliłam się do niej i rozpłakałam. Ryland podszedł do nas położył mi rękę na ramieniu.
- Znam swojego brata. Skoro do tej pory ci tego nie powiedział, znaczy, że coś planuje. - oznajmił najmłodszy.
- Ja też go znam. Zawsze mi o wszystkim mówił. - usiedliśmy na kanapie.
- On wprowadził się do ciebie, bo chciał cię chronić. Nadal grozi ci niebezpieczeństwo ze strony Petera.
- Nie, już nie. Dzisiaj kończy mu się przepustka.
- A jeśli nie wróci do więzienia?
- To go złapią.
- Cała reszta ma potem zdjęcia, posiedź trochę z nami.
- Nnoo.. dobrze. Obejrzyjmy kawałek tego wywiadu. Może już koniec przerwy.
♪ w tym samym czasie, narrator ♪
Zamaskowany chłopak szedł przez ulicę. Nagle ujrzał wielki, dwupiętrowy, ładny, luksusowy dom. Rozejrzał się po okolicy. Nikt nie patrzył, nikt nie przechodził.
Przebiegł przez ogród i próbował otworzyć drzwi. Były zamknięte. Nie był uzbrojony, więc zaszedł dom od tyłu i otworzył bez przeszkód drzwi od kuchni. Wszedł i rozejrzał się. Wbiegł na górę i powoli zaczął zwiedzać wszystkie pomieszczenia. Po łazience poznał, że mieszka tu jakaś bogata dziewczyna. Wchodząc do nieznanego pokoju zobaczył od razu, że lampa jakoś krzywo stoi. Podniósł ją i ujrzał klucze. Były one od tego domu. Wziął je w kieszeń. Lampę odłożył, zabrał cenne małe rzeczy. Wybiegł drzwiami od kuchni. Wracając, miał już worek, broń i maskę, która zasłaniała mu większą część twarzy. Teraz tylko czekać, aż ktoś, kto tu mieszka. Oprowadzi go po tym domu, zabierze wszystko co cenne... I nikt go nie złapie, bo potem zastrzeli tą dziewczynę, pistolet wyrzuci z normalnymi śmieciami. Czyż plan nie idealny?
♪ Laura ♪
Wracałam do domu dość późno, ponieważ odwiedziłam jeszcze Raini i Caluma, opowiadając im o wszystkim. Byłam przybita. Ledwo otworzyłam drzwi od domu. Weszłam i zamknęłam je od środka. Stanęłam na korytarzu załamałam ręce. Kilka łez poleciało mi po policzku. Westchnęłam.
- Ręce od góry! Nie waż się dzwonić na policję! Pokażesz mi wszystkie cenne rzeczy, a ja cię wypuszczę. - odwróciłam się. Facet w kominiarce mierzył we mnie pistoletem. Byłam w totalnym szoku. - Drogie, szybko! - poszłam do kuchni, totalnie oszołomiona. Kazał otworzyć mi worek i spakować w niego wszystko cenne. Wrzuciłam zastawę, nową mikrofalówkę o mikser. Z następnych pomieszczeń brałam tylko rzeczy wyglądające na drogie. Kupowałam ładne rzeczy, a nie drogie, ale nad tym nie miałam czasu myśleć. Myślałam tylko jak się wydostać ze szponów złodzieja. Byłam zrozpaczona.
- T-to już wszystko.
- Na pewno?!
- Tak. - podniosłam ręce wysoko.
- Dobra, ty nic nie widziałaś, jasne? - pokiwałam głową na tak. - Mam klucze i mogę wrócić. Więc nie radzę ci skarżyć. Choć... wolę mieć pewność. - powiedział i strzelił, ja uniknęłam pierwszego wypału. Drogi trafił mnie w rękę. Padłam na ziemię, ale nadal byłam świadoma. Boże, jak to bolało. On stanął nade mną i spojrzał na mnie. Wycelował w moją głowę. Ja użyłam zdrowej ręki i walnęłam w broń, przez co facet spudłował i trafił w tą samą rękę. Krzyknęłam i zwijałam się z bólu. On strzelił jeszcze raz, trafiając mi w plecy. Wtedy zemdlałam i dalej... nie pamiętałam już nic.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Krótki, ale mam nadzieję, że ciekawy :)
YAY! 3000 wyświetleń! Trzy tysiące! Jak ja się cieszę! Dziękuję wam! Z tego szczęścia, wstawiam wam rozdział!
Wyświetlenia: trzy tysiące siedemnaście
komentarze: pięćdziesiąt pięć
Dziękuję wam, kochani :D Jestem dumna ze swojego bloga.
I chciałabym być również tak dumna z mojego drugiego, nowo założonego bloga z przyjaciółką.
Teraz na razie trwa u nas "Back to school" :) Radzimy tam na przykład co robić gdy masz złe oceny, sposoby na naukę itd. Na razie jest pierwszy post z tej serii, ale będzie ich o wiele więcej! Zapraszam!
https://sablarina-and-aleks-blog.blogspot.com
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
One Shot "Chyba cię kocham"
One Shot dla ponczek54 :)
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Słońce świeciło wesołymi promieniami, oświetlając cały świat. Niektórzy opalali się, niektórzy siedzieli w domu, niektórzy wyjeżdżali, a niektórzy się smucili, że świat może być wesoły.
Pewien blondyn siedział na łóżku i czytał książkę pod tytułem "Kraina śmierci". Uwielbiał tę powieść. Choć jeden autor rozumiał, że nie wszyscy muszą być szczęśliwi.
- Austin! Zejdź na dół! - krzyknęła mama chłopaka z dołu. Posłuchał jej.
W drzwiach ujrzał dziewczynę o blond włosach i wesołych, niebieskich oczach. Nie był zachwycony.
- Poznaj nową korepetytorkę z biologii.
- Witaj, jestem Amy Harper. Cieszę się, że mogę cię uczyć. - podała chłopakowi rękę.
- Cześć, chodź na górę. - poprosił blondyn i po chwili znaleźli się w jego pokoju.
- Fajny masz pokój. Przytulny. - dziewczyna rozejrzała się po niebieskich ścianach i instrumentach i obrazkach na nich wiszących.
- To z czego chcesz mnie uczyć? - odparł chłopak bez entuzjazmu.
- Austin, podobno nie radzisz sobie z biologią. - powiedziała wesoło.
- To chyba moja sprawa z czym sobie nie radzę. Wystarczyło tylko powiedzieć "biologia". - wyjął książkę z półki.
- Jesteś beszczelny!
- Bezczelny.
- Twoja mama mówiła, że ty jesteś taki jakiś dziwny. Ale chce zarobić, więc mi nie ubliżaj i zacznij się uczyć, idioto. - powiedziała i otworzyła książkę.
- I kto to mówi? - otworzyłem książkę na właściwej stronie.
- Biologia to inaczej rozbudowana przyroda. W tej klasie będziesz miał rozkładanie żab na kawałki, poznasz różne robale. Lekcja pierwsza skończona.
- Jest połowa grudnia. Jesteśmy na temacie ptaków. - Austin pokazał książkę Amy, która już zabierała swoją torbę.
- Wiesz co to skowronek? Wrona? - blondyn poczuł, że ta dziewczyna nie ma bladego pojęcia o biologii i robi sobie z niego żarty. Jak każdy w szkole.
- Może lepiej wyjdź i nie wracaj. - powiedział bez entuzjazmu chłopak, a blondynka wybiegła z pokoju. Austin wybiegł za nią, stanął u szczytu schodów i rzucił na nią torbę, przez którą Amy przewróciła się na twarz, gdy brała pieniądze od jego rodziców.
~♥~
Następnego dnia w szkole, Austin ujrzał byłą korepetytorkę z jego największym wrogiem. Nie dziwiło go to w ogóle. Przecież powiedział, by nie wracała.
- Austin, siema. - przywitał się z nim David przytulając Amy. Blondyn minął go i podszedł do swojej szafki. - Ej, głuchy? Przywitałem się. - David szarpnął go, przez co Austinowi książki wypadły na ziemię. Pozbierał je i zamknął szafkę. Postanowił odejść, ale Harper szarpnęła go za plecak, przez co wywalił się i walnął głową o szafkę. Na chwilę stracił świadomość.
- Idioci! Jak możecie?! Co ona wam zrobił?! - usłyszał krzyk obok siebie, ale widział tylko mgłę. - Halo? Słyszysz mnie? - blondyn zorientował się, że to do niego i pokiwał głową na "tak". - A widzisz?
- Nie. - odpowiedział cicho.
- Możesz wstać? Pomogę ci. - dziewczyna próbowała złapać jego rękę, ale on ją odsunął. - Chcę ci tylko pomóc. - Austin myślał, że dziewczyna zaśmieje się. Jednak nie zrobiła tego. To sprawiło, że zaufał jej. Podał jej rękę, a ona pomogła mu wstać. Powoli odzyskiwał wzrok.
♪ Ally Dawson ♪
Stałam sobie spokojnie przy swojej szafce i szukałam kolejnego tematu, który miał być teraz na chemii, gdy usłyszałam jakiś rumot. Zobaczyłam leżącego blondyna, który trzymał się za głowę. Obok leżały jego książki, które musiał upuścić podczas upadku. Podbiegłam do niego i od razu domyśliłam się kto mu to zrobił. Nakrzyczałam na parę stojąco obok i śmiejącą się. Chciałam pomóc chłopakowi, jednak on za pierwszym moim podejściem odsunął rękę. Dopiero za drugim mi zaufał. Podeszła do nas nauczycielka.
- Austin? Co ci jest? - zapytała, ale on nie był w stanie odpowiedzieć. Wspierał się na moim ramieniu.
- Oni go ogłuszyli! - wskazałam na blondynkę i bruneta.
- Skąd ja to wiedziałam! David! Zostaw tego chłopaka w spokoju! A ty, Amy? Takie grzeczne dziecko! Do gabinetu dyrektora! To już nie pierwszy raz! Ally, pomóż Austinowi dojść do szkolnej pielęgniarki.
- Oczywiście. - powiedziałam i od razu wypełniłam rozkaz.
Gdy doszliśmy pod gabinet szkolnej lekarki, Austin chyba odzyskał wzrok, ale jeszcze był słaby. Zapukałam do gabinetu.
- Proszę! - usłyszałam ze środka i otworzyłam drzwi. Pielęgniarka spojrzała na mnie i od razu pomogła mi położyć chłopaka na łóżku.
- Austin? Słyszysz mnie? - zapytała kobieta.
- Tak. I widzę, pani Potter. To nic takiego. - odpowiedział blondyn ze smutkiem.
- Nic takiego? Bardzo mocno walnąłeś o tą szafkę! Pani Potter, ja mogę opowiedzieć co się stało.
- Nie trzeba, Ally. Austina dość często tu widzę i ciebie też. Na takich jak wy, mówię depresanci. Już widzę, że to tylko chwilowe stracenie świadomości. Już powinno być okey, ale będziesz się czuł słabo. Może wypisać ci zwolnienie?
- Nie, nie trzeba.
- Austin, czy możesz już wstać? - zapytała mnie pielęgniarka.
- Już jest okey. - wstał.
- Chciałabym pogadać z Ally. To również ważne. Weź te witaminy. - podała blondynowi tabletki. - Jedną co godzinę. Chociażbyś wszystkie naraz połknął to i tak nic ci to nie da. Jest ich za mało, a pokój z lekami, od twojego ostatniego wybryku, jest zamknięty. To nie szkodliwe tabletki, ale pamiętaj, jedną co godzinę. Poprawi ci to zdrowie, ale może i humor. No, weź teraz jedną. - powiedziała kobieta i dała Austinowi szklankę z wodą. Chłopak połknął jedną witaminę. - Następna... - nie dokończyła, ponieważ zabrzmiał dzwonek na lekcje. - ... przed twoją kolejną lekcją.
- Dobrze. Ja już pójdę.
- Czekaj, ja cie odprowadzę. Za chwilę wyjde. - powiedziałam, a on tylko kiwnął głową, że "okey" i wyszedł. Usiadłam na łóżku.
- Jesteś taka silna. Przeżyłaś taką silną tragedię i jeszcze masz siłę pomagać innym. - powiedziała pani Potter.
- To nic takiego. Nie znam tego chłopaka, ale widzę, że chyba ma depresję. Ja już prawie się z tego wyleczyłam, ale... nadal mam blizny. - podniosłam rękaw bluzki.
- Tak... Austin to bardzo wrażliwy chłopak. Rzadko się uśmiecha. Ostatnio stracił swoją swojego najbliższego przyjaciela. Słyszałaś może?
- Tak, oczywiście. Smutno mi z tego powodu. Znałam tego chłopaka. Ale czy mogę pomóc jakoś Austinowi?
- Zachowuj się przy nim tak, jak on by chciał, byś się zachowywała. Niech znajdzie w tobie przyjaciela. Miłość i przyjaźń uleczy prawie każde serce. Niestety, prawie. Większość osób, które mają depresję, odrzucają od siebie inne osoby. Takie przypadki jak właśnie Austin, tak robią. Stracił przyjaciela, do którego był bardzo przywiązany. I teraz tego przywiązania się boi. Pomóż mu. Masz dobre serce i wiem, że dasz radę. - powiedziała, a ja uśmiechnęłam się.
- Dobrze. Postaram się. - byłam już przy drzwiach. - Do widzenia.
- Do, mam nadzieję, że nie w smutnych sprawach, zobaczenia.
- Jednak czekałeś. - spojrzałam na blondyna. - Dziękuję.
Szliśmy chwilę w ciszy. Obaj ze spuszczonymi głowami na dół.
- Co masz teraz za lekcje? - zapytałam.
- Biologię. Nie cierpię jej.
- A ja kocham biologię, twierdzę, że jest bardzo ciekawa. - odparłam bez entuzjazmu, bo przypomniałam sobie, kto również kochał ten przedmiot i słowa pielęgniarki.
- A... masz może czas dzisiaj po szesnastej? - zapytał. - Mama próbuje mi znaleźć korki z tego i przez to robię sobie tylko wrogów. - spojrzał na mnie.
- Okey, chyba nie mam planów. Muszę iść na lekcje. Do szesnastej. - pożegnałam się.
- Cześć.
♪ Austin ♪
Jeszcze żadna osoba nie zachwyciła mnie swoim charakterem tak jak Ally. Nie śmiała się ze mnie i była zupełnie poważna, gdy mi pomagała. Zaufałem jej i czuję, że słusznie.
♪ Ally, godzina szesnasta ♪
Chciałam do nowego kolegi pójść drogą, którą zawsze kochałam chodzić jak byłam mała. I jestem po prostu w szoku, jak poglądy ludzkie się zmieniają, względem niektórych zdarzeń.
Tak, uśmiechałam się już, byłam wesoła. Ale gdy przypominałam sobie o mamie, i co zrobiła, od razu płakałam. To smutne, że już przy mnie jej nie ma.
Mijałam zarośnięty plac zabaw, na którym bawiłam się, gdy byłam mała. Już nikt się na nim nie bawił i się nim nie interesował.
Wiatr poruszył delikatnie moimi włosami. Poruszył również huśtawką, która zaskrzypiała głośno. Po moich policzkach spłynęły dwie wielkie łzy.
Zapukałam do domu Moonów. Otworzyła mi niska kobieta w fartuszku.
- Dzień dobry. Kim jesteś? - zapytała.
- Ja do Austina. Trochę się spóźniłam.
- A co to za blizny? - zapytała i złapała mnie niegrzecznie za ramię.
- Zwykłe blizny, nie ma co się nad tym rozczulać. - schowałam rękę za plecy.
- Po co przyszłaś do mojego syna?
- Prosił mnie o korepetycję z biologii. Mogłabym wejść?
- Dzisiaj ma przyjść inna korepetytorka. Jest na pewno mądrzejsza i ładniejsza od ciebie. Do widzenia. - zamknęła mi drzwi przed nosem. Naprawdę zraniły mnie jej słowa.
Postanowiłam pójść do domu.
- Ally! Czekaj! - odwróciłam się, a za mną biegł Austin.
- Chyba mnie tu nie chcą, wybacz.
- Moi rodzice nie, ale ja chcę, żebyś mnie uczyła. Mam pewność, że znasz się na rzeczy, a nie jak te korepetytorki, które załatwiają mi rodzice.
- Przecież mnie nie znasz.
- Ale zaiponowałaś mi. I... chyba ci zaufałem.
- A ja tobie. Dobra, chodź. - już zmierzałam do drzwi.
- Ally, czekaj.
- Hmm?
- Możesz się uśmiechnąć? - zapytał. Zrobiłam to nieświadomie. - Dziękuję. Dawno nie widziałem szczerze uśmiechniętej osoby.
~♥~
Brunetka przychodziła do blondyna prawie codziennie, kiedy miała wolny czas, odwiedzała go, ale czasem bez książek, tylko żeby pogadać. Austin czuł coraz bardziej, jak bardzo polubił Ally.
Opowiadali o sobie nawzajem i wiedzieli o sobie coraz więcej. Po dwóch tygodniach Austin wiedział, jak zmarła mama Ally, zaś ona wiedziała już w szczegółach, czemu chłopak już się nie uśmiecha. Opowiadali sobie o swoich znajomych, o swoim dzieciństwie, życiu, a przy okazji blondyn był coraz lepszy z biologii. Jego mama powoli zaczęła akceptować nową przyjaciółkę i korepetytorkę syna, jednak nadal nie pasowały jej blizny, które dziewczyna miała na ramieniu. Z dnia na dzień zanikały.
- Austin, może wiesz, czemu Ally ma takie szramy?
- Nie, nic mi nie mówiła. I tak bym ci nie powiedział, gdyby to zrobiła.
- Och, ale czemu? Przecież jestem twoją matką.
- A ja twoim synem i umiem sam decydować o życiu.
Jednak jego samego dręczyła tajemnica najlepszej koleżanki. Myślał o tym w nocy, w szkole, kiedy spędzał z nią czas, przy śniadaniu, obiedzie, kolacji i nie umiał nie myśleć o tym nawet, gdy mył zęby. Jednak już trochę poznał Ally i wiedział, że od razu mu nie powie, jeśli on zapyta. Jednak w końcu zdobył się na odwagę.
- Patrzyłam ostatnio na ostatnie strony książki. Są tam bardzo trudne obliczenia matematyczne. A sobie z nią nie radzę. Może przez przypadek jesteś dobry z matmy? - zaśmiała się brunetka.
- No przez przypadek tak. - Austin uśmiechnął się. Nauczył się już nawet śmiać, ale było nadal dla niego to trudne.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- Dzięki, ale mam pytanie. Czy mogłabyś mi to powiedzieć?
- Postaram się.
- Skąd... te blizny? - zapytał prosto z mostu.
- Myślałam, że nie długo o to spytasz. Wszyscy się pytają, ale czuję, że tylko tobie mogę powiedzieć.
- Ja nikomu nie powiem.
- Moja mama była najcudowniejszą mamą jaka istniała na świecie. Pozwalała mi jeść od czasu do czasu lody na śniadanie, ale zawsze wiedziała, że potem będzie bolał mnie brzuch. I tak próbowała mnie tego oduczyć. Wiem, brutalny sposób, ale skuteczny. Czasem nawet zjechała ze mną na zjeżdżalni dla dzieci, a potem uciekałyśmy przed strażnikiem placu zabaw. Bawiła się ze mną w hula-hop. Ale kiedyś, kiedy odbierała mnie ze szkoły, przechodziłyśmy przez ulicę. W sumie to ja wybiegłam na tą ulicę, bo zauważyłam małego kociaka na chodniku na przeciw. Kotek uciekł, a ja stałam na środku drogi. Mama wybiegła za mną, popchnęła mnie na drugą stronę, a sama wpadła pod tira. Płakałam i płakałam potem cały czas. Tata nie był taki troskliwy jak mama, ale był surowy i wychował mnie na grzeczną dziewczynę. Po roku przyszłam na To miejsce. Usiadłam na ławce i miałam przed oczami tą scenę. Wyjęłam nożyczki z plecaka, bo wtedy akurat wracałam ze szkoły. I wiesz. Wtedy zrobiłam sobie te blizny. Było to sześć lat temu, ale ja... trzy miesiące temu poprawiłam je. - po jej policzkach spłynęły łzy. Austin przytulił ją. Wiedział, że tak tylko mógł ją pocieszyć. Poczuli wtedy takie motylki w brzuchu. Ale żadne z nich się o tym sobie nie przyznało.
~♥~
Po kilku kolejnych spotkaniach, Austin zrozumiał, że czuje coś do Ally. Uświadamiał to sobie długo i nie mógł się z tym jakoś pogodzić. To jego przyjaciółka! Przecież on wszystko zniszczy!
- Kocham cię i nie pozwolę cię skrzywdzić. - ćwiczył przed lustrem. Jednak bał się wyrazić tego co czuje brunetce w oczy. Ćwiczył dalej.
W tym samy czasie Ally chciała odwiedzić przyjaciela. Weszła do jego domu i już zmierzała do jego pokoju, gdy usłyszała, że chłopak mówił do siebie.
- ... poprawiaj sobie blizn na rękach. Mnie to.. - coś upadło. - wisi. Zaufałem ci i czułem, że słusznie. Chyba się pomyliłem. - Ally płakała gorzko. Wybiegła. Austin usłyszał ją i zobaczył, że chyba Ally usłyszała co mówił. Pobiegł za nią. Już miała przebiegać przez ulicę. Chłopak dogonił ją i zatrzymał. Auto mrugnęło im przed oczami. Upadli razem. Austin wstał i popatrzył na nieprzytomną brunetkę, leżącą obok niego na chodniku.
~♥~
Blondyn chodził w tą i z powrotem po sali, w której leżała jego przyjaciółka. Co chwila patrzył na dziewczynę. Myślał co jej powiedzieć, ale nic nie mógł wymyślić. Nagle ujrzał, że Ally mrugnęła. Podbiegł do jej łóżka i złapał ją automatycznie za rękę. Dziewczyna wzięła ją.
- Ally? Słyszysz mnie?
- Nie. Czemu nie dałeś mi zginąć? - zapytała.
- Co? Przecież...
- Mówiłeś, że mogę sobie poprawiać moje blizny na rękach. I tobie to wisi. I mówiłeś, że mi zaufałeś, ale się pomyliłeś.
- Nie, to nieprawda! Mówiłem, zacytuję: "Nigdy już nie poprawiaj sobie blizn na rękach. Mnie to.." wtedy upadła mi suszarka mamy, którą tam zostawiła i powiedziałem, że "ten drut nie potrzebnie tu wisi". Mogłaś nie usłyszeć początku. I mówiłem, że ci zaufałem. Ale potem powiedziałem, że "chyba mi się pomyliło". Bo mam czwórkę z gramatyki.
Ally patrzyła na Austina z uczuciem... smutku.
- Ale czemu tak mówiłeś?
- Bo... bo jesteś dla mnie ważna.
- A ty dla mnie.
- Chyba cię kocham. - powiedzieli jednocześnie po chwili przerwy. Zaśmiali się, a Austin przytulił mocno brunetkę.
~♥~
Gdy Ally wyszła ze szpitala, Austin obiecał, że już zawsze będzie wesoły. A ona obiecała, że blizny znikną na zawsze. Od czasu tej sytuacji, byli najpopularniejszą parą w szkole i teraz to oni byli bardziej znani niż David i Amy.
Byli szczęśliwą parą, mimo swej przeszłości. Austin zdał na szóstkę z biologii i to wszystko dzięki swojej dziewczynie. W ich życiu zapanował spokój.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Słońce świeciło wesołymi promieniami, oświetlając cały świat. Niektórzy opalali się, niektórzy siedzieli w domu, niektórzy wyjeżdżali, a niektórzy się smucili, że świat może być wesoły.
Pewien blondyn siedział na łóżku i czytał książkę pod tytułem "Kraina śmierci". Uwielbiał tę powieść. Choć jeden autor rozumiał, że nie wszyscy muszą być szczęśliwi.
- Austin! Zejdź na dół! - krzyknęła mama chłopaka z dołu. Posłuchał jej.
W drzwiach ujrzał dziewczynę o blond włosach i wesołych, niebieskich oczach. Nie był zachwycony.
- Poznaj nową korepetytorkę z biologii.
- Witaj, jestem Amy Harper. Cieszę się, że mogę cię uczyć. - podała chłopakowi rękę.
- Cześć, chodź na górę. - poprosił blondyn i po chwili znaleźli się w jego pokoju.
- Fajny masz pokój. Przytulny. - dziewczyna rozejrzała się po niebieskich ścianach i instrumentach i obrazkach na nich wiszących.
- To z czego chcesz mnie uczyć? - odparł chłopak bez entuzjazmu.
- Austin, podobno nie radzisz sobie z biologią. - powiedziała wesoło.
- To chyba moja sprawa z czym sobie nie radzę. Wystarczyło tylko powiedzieć "biologia". - wyjął książkę z półki.
- Jesteś beszczelny!
- Bezczelny.
- Twoja mama mówiła, że ty jesteś taki jakiś dziwny. Ale chce zarobić, więc mi nie ubliżaj i zacznij się uczyć, idioto. - powiedziała i otworzyła książkę.
- I kto to mówi? - otworzyłem książkę na właściwej stronie.
- Biologia to inaczej rozbudowana przyroda. W tej klasie będziesz miał rozkładanie żab na kawałki, poznasz różne robale. Lekcja pierwsza skończona.
- Jest połowa grudnia. Jesteśmy na temacie ptaków. - Austin pokazał książkę Amy, która już zabierała swoją torbę.
- Wiesz co to skowronek? Wrona? - blondyn poczuł, że ta dziewczyna nie ma bladego pojęcia o biologii i robi sobie z niego żarty. Jak każdy w szkole.
- Może lepiej wyjdź i nie wracaj. - powiedział bez entuzjazmu chłopak, a blondynka wybiegła z pokoju. Austin wybiegł za nią, stanął u szczytu schodów i rzucił na nią torbę, przez którą Amy przewróciła się na twarz, gdy brała pieniądze od jego rodziców.
~♥~
Następnego dnia w szkole, Austin ujrzał byłą korepetytorkę z jego największym wrogiem. Nie dziwiło go to w ogóle. Przecież powiedział, by nie wracała.
- Austin, siema. - przywitał się z nim David przytulając Amy. Blondyn minął go i podszedł do swojej szafki. - Ej, głuchy? Przywitałem się. - David szarpnął go, przez co Austinowi książki wypadły na ziemię. Pozbierał je i zamknął szafkę. Postanowił odejść, ale Harper szarpnęła go za plecak, przez co wywalił się i walnął głową o szafkę. Na chwilę stracił świadomość.
- Idioci! Jak możecie?! Co ona wam zrobił?! - usłyszał krzyk obok siebie, ale widział tylko mgłę. - Halo? Słyszysz mnie? - blondyn zorientował się, że to do niego i pokiwał głową na "tak". - A widzisz?
- Nie. - odpowiedział cicho.
- Możesz wstać? Pomogę ci. - dziewczyna próbowała złapać jego rękę, ale on ją odsunął. - Chcę ci tylko pomóc. - Austin myślał, że dziewczyna zaśmieje się. Jednak nie zrobiła tego. To sprawiło, że zaufał jej. Podał jej rękę, a ona pomogła mu wstać. Powoli odzyskiwał wzrok.
♪ Ally Dawson ♪
Stałam sobie spokojnie przy swojej szafce i szukałam kolejnego tematu, który miał być teraz na chemii, gdy usłyszałam jakiś rumot. Zobaczyłam leżącego blondyna, który trzymał się za głowę. Obok leżały jego książki, które musiał upuścić podczas upadku. Podbiegłam do niego i od razu domyśliłam się kto mu to zrobił. Nakrzyczałam na parę stojąco obok i śmiejącą się. Chciałam pomóc chłopakowi, jednak on za pierwszym moim podejściem odsunął rękę. Dopiero za drugim mi zaufał. Podeszła do nas nauczycielka.
- Austin? Co ci jest? - zapytała, ale on nie był w stanie odpowiedzieć. Wspierał się na moim ramieniu.
- Oni go ogłuszyli! - wskazałam na blondynkę i bruneta.
- Skąd ja to wiedziałam! David! Zostaw tego chłopaka w spokoju! A ty, Amy? Takie grzeczne dziecko! Do gabinetu dyrektora! To już nie pierwszy raz! Ally, pomóż Austinowi dojść do szkolnej pielęgniarki.
- Oczywiście. - powiedziałam i od razu wypełniłam rozkaz.
Gdy doszliśmy pod gabinet szkolnej lekarki, Austin chyba odzyskał wzrok, ale jeszcze był słaby. Zapukałam do gabinetu.
- Proszę! - usłyszałam ze środka i otworzyłam drzwi. Pielęgniarka spojrzała na mnie i od razu pomogła mi położyć chłopaka na łóżku.
- Austin? Słyszysz mnie? - zapytała kobieta.
- Tak. I widzę, pani Potter. To nic takiego. - odpowiedział blondyn ze smutkiem.
- Nic takiego? Bardzo mocno walnąłeś o tą szafkę! Pani Potter, ja mogę opowiedzieć co się stało.
- Nie trzeba, Ally. Austina dość często tu widzę i ciebie też. Na takich jak wy, mówię depresanci. Już widzę, że to tylko chwilowe stracenie świadomości. Już powinno być okey, ale będziesz się czuł słabo. Może wypisać ci zwolnienie?
- Nie, nie trzeba.
- Austin, czy możesz już wstać? - zapytała mnie pielęgniarka.
- Już jest okey. - wstał.
- Chciałabym pogadać z Ally. To również ważne. Weź te witaminy. - podała blondynowi tabletki. - Jedną co godzinę. Chociażbyś wszystkie naraz połknął to i tak nic ci to nie da. Jest ich za mało, a pokój z lekami, od twojego ostatniego wybryku, jest zamknięty. To nie szkodliwe tabletki, ale pamiętaj, jedną co godzinę. Poprawi ci to zdrowie, ale może i humor. No, weź teraz jedną. - powiedziała kobieta i dała Austinowi szklankę z wodą. Chłopak połknął jedną witaminę. - Następna... - nie dokończyła, ponieważ zabrzmiał dzwonek na lekcje. - ... przed twoją kolejną lekcją.
- Dobrze. Ja już pójdę.
- Czekaj, ja cie odprowadzę. Za chwilę wyjde. - powiedziałam, a on tylko kiwnął głową, że "okey" i wyszedł. Usiadłam na łóżku.
- Jesteś taka silna. Przeżyłaś taką silną tragedię i jeszcze masz siłę pomagać innym. - powiedziała pani Potter.
- To nic takiego. Nie znam tego chłopaka, ale widzę, że chyba ma depresję. Ja już prawie się z tego wyleczyłam, ale... nadal mam blizny. - podniosłam rękaw bluzki.
- Tak... Austin to bardzo wrażliwy chłopak. Rzadko się uśmiecha. Ostatnio stracił swoją swojego najbliższego przyjaciela. Słyszałaś może?
- Tak, oczywiście. Smutno mi z tego powodu. Znałam tego chłopaka. Ale czy mogę pomóc jakoś Austinowi?
- Zachowuj się przy nim tak, jak on by chciał, byś się zachowywała. Niech znajdzie w tobie przyjaciela. Miłość i przyjaźń uleczy prawie każde serce. Niestety, prawie. Większość osób, które mają depresję, odrzucają od siebie inne osoby. Takie przypadki jak właśnie Austin, tak robią. Stracił przyjaciela, do którego był bardzo przywiązany. I teraz tego przywiązania się boi. Pomóż mu. Masz dobre serce i wiem, że dasz radę. - powiedziała, a ja uśmiechnęłam się.
- Dobrze. Postaram się. - byłam już przy drzwiach. - Do widzenia.
- Do, mam nadzieję, że nie w smutnych sprawach, zobaczenia.
- Jednak czekałeś. - spojrzałam na blondyna. - Dziękuję.
Szliśmy chwilę w ciszy. Obaj ze spuszczonymi głowami na dół.
- Co masz teraz za lekcje? - zapytałam.
- Biologię. Nie cierpię jej.
- A ja kocham biologię, twierdzę, że jest bardzo ciekawa. - odparłam bez entuzjazmu, bo przypomniałam sobie, kto również kochał ten przedmiot i słowa pielęgniarki.
- A... masz może czas dzisiaj po szesnastej? - zapytał. - Mama próbuje mi znaleźć korki z tego i przez to robię sobie tylko wrogów. - spojrzał na mnie.
- Okey, chyba nie mam planów. Muszę iść na lekcje. Do szesnastej. - pożegnałam się.
- Cześć.
♪ Austin ♪
Jeszcze żadna osoba nie zachwyciła mnie swoim charakterem tak jak Ally. Nie śmiała się ze mnie i była zupełnie poważna, gdy mi pomagała. Zaufałem jej i czuję, że słusznie.
♪ Ally, godzina szesnasta ♪
Chciałam do nowego kolegi pójść drogą, którą zawsze kochałam chodzić jak byłam mała. I jestem po prostu w szoku, jak poglądy ludzkie się zmieniają, względem niektórych zdarzeń.
Tak, uśmiechałam się już, byłam wesoła. Ale gdy przypominałam sobie o mamie, i co zrobiła, od razu płakałam. To smutne, że już przy mnie jej nie ma.
Mijałam zarośnięty plac zabaw, na którym bawiłam się, gdy byłam mała. Już nikt się na nim nie bawił i się nim nie interesował.
Wiatr poruszył delikatnie moimi włosami. Poruszył również huśtawką, która zaskrzypiała głośno. Po moich policzkach spłynęły dwie wielkie łzy.
Zapukałam do domu Moonów. Otworzyła mi niska kobieta w fartuszku.
- Dzień dobry. Kim jesteś? - zapytała.
- Ja do Austina. Trochę się spóźniłam.
- A co to za blizny? - zapytała i złapała mnie niegrzecznie za ramię.
- Zwykłe blizny, nie ma co się nad tym rozczulać. - schowałam rękę za plecy.
- Po co przyszłaś do mojego syna?
- Prosił mnie o korepetycję z biologii. Mogłabym wejść?
- Dzisiaj ma przyjść inna korepetytorka. Jest na pewno mądrzejsza i ładniejsza od ciebie. Do widzenia. - zamknęła mi drzwi przed nosem. Naprawdę zraniły mnie jej słowa.
Postanowiłam pójść do domu.
- Ally! Czekaj! - odwróciłam się, a za mną biegł Austin.
- Chyba mnie tu nie chcą, wybacz.
- Moi rodzice nie, ale ja chcę, żebyś mnie uczyła. Mam pewność, że znasz się na rzeczy, a nie jak te korepetytorki, które załatwiają mi rodzice.
- Przecież mnie nie znasz.
- Ale zaiponowałaś mi. I... chyba ci zaufałem.
- A ja tobie. Dobra, chodź. - już zmierzałam do drzwi.
- Ally, czekaj.
- Hmm?
- Możesz się uśmiechnąć? - zapytał. Zrobiłam to nieświadomie. - Dziękuję. Dawno nie widziałem szczerze uśmiechniętej osoby.
~♥~
Brunetka przychodziła do blondyna prawie codziennie, kiedy miała wolny czas, odwiedzała go, ale czasem bez książek, tylko żeby pogadać. Austin czuł coraz bardziej, jak bardzo polubił Ally.
Opowiadali o sobie nawzajem i wiedzieli o sobie coraz więcej. Po dwóch tygodniach Austin wiedział, jak zmarła mama Ally, zaś ona wiedziała już w szczegółach, czemu chłopak już się nie uśmiecha. Opowiadali sobie o swoich znajomych, o swoim dzieciństwie, życiu, a przy okazji blondyn był coraz lepszy z biologii. Jego mama powoli zaczęła akceptować nową przyjaciółkę i korepetytorkę syna, jednak nadal nie pasowały jej blizny, które dziewczyna miała na ramieniu. Z dnia na dzień zanikały.
- Austin, może wiesz, czemu Ally ma takie szramy?
- Nie, nic mi nie mówiła. I tak bym ci nie powiedział, gdyby to zrobiła.
- Och, ale czemu? Przecież jestem twoją matką.
- A ja twoim synem i umiem sam decydować o życiu.
Jednak jego samego dręczyła tajemnica najlepszej koleżanki. Myślał o tym w nocy, w szkole, kiedy spędzał z nią czas, przy śniadaniu, obiedzie, kolacji i nie umiał nie myśleć o tym nawet, gdy mył zęby. Jednak już trochę poznał Ally i wiedział, że od razu mu nie powie, jeśli on zapyta. Jednak w końcu zdobył się na odwagę.
- Patrzyłam ostatnio na ostatnie strony książki. Są tam bardzo trudne obliczenia matematyczne. A sobie z nią nie radzę. Może przez przypadek jesteś dobry z matmy? - zaśmiała się brunetka.
- No przez przypadek tak. - Austin uśmiechnął się. Nauczył się już nawet śmiać, ale było nadal dla niego to trudne.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- Dzięki, ale mam pytanie. Czy mogłabyś mi to powiedzieć?
- Postaram się.
- Skąd... te blizny? - zapytał prosto z mostu.
- Myślałam, że nie długo o to spytasz. Wszyscy się pytają, ale czuję, że tylko tobie mogę powiedzieć.
- Ja nikomu nie powiem.
- Moja mama była najcudowniejszą mamą jaka istniała na świecie. Pozwalała mi jeść od czasu do czasu lody na śniadanie, ale zawsze wiedziała, że potem będzie bolał mnie brzuch. I tak próbowała mnie tego oduczyć. Wiem, brutalny sposób, ale skuteczny. Czasem nawet zjechała ze mną na zjeżdżalni dla dzieci, a potem uciekałyśmy przed strażnikiem placu zabaw. Bawiła się ze mną w hula-hop. Ale kiedyś, kiedy odbierała mnie ze szkoły, przechodziłyśmy przez ulicę. W sumie to ja wybiegłam na tą ulicę, bo zauważyłam małego kociaka na chodniku na przeciw. Kotek uciekł, a ja stałam na środku drogi. Mama wybiegła za mną, popchnęła mnie na drugą stronę, a sama wpadła pod tira. Płakałam i płakałam potem cały czas. Tata nie był taki troskliwy jak mama, ale był surowy i wychował mnie na grzeczną dziewczynę. Po roku przyszłam na To miejsce. Usiadłam na ławce i miałam przed oczami tą scenę. Wyjęłam nożyczki z plecaka, bo wtedy akurat wracałam ze szkoły. I wiesz. Wtedy zrobiłam sobie te blizny. Było to sześć lat temu, ale ja... trzy miesiące temu poprawiłam je. - po jej policzkach spłynęły łzy. Austin przytulił ją. Wiedział, że tak tylko mógł ją pocieszyć. Poczuli wtedy takie motylki w brzuchu. Ale żadne z nich się o tym sobie nie przyznało.
~♥~
Po kilku kolejnych spotkaniach, Austin zrozumiał, że czuje coś do Ally. Uświadamiał to sobie długo i nie mógł się z tym jakoś pogodzić. To jego przyjaciółka! Przecież on wszystko zniszczy!
- Kocham cię i nie pozwolę cię skrzywdzić. - ćwiczył przed lustrem. Jednak bał się wyrazić tego co czuje brunetce w oczy. Ćwiczył dalej.
W tym samy czasie Ally chciała odwiedzić przyjaciela. Weszła do jego domu i już zmierzała do jego pokoju, gdy usłyszała, że chłopak mówił do siebie.
- ... poprawiaj sobie blizn na rękach. Mnie to.. - coś upadło. - wisi. Zaufałem ci i czułem, że słusznie. Chyba się pomyliłem. - Ally płakała gorzko. Wybiegła. Austin usłyszał ją i zobaczył, że chyba Ally usłyszała co mówił. Pobiegł za nią. Już miała przebiegać przez ulicę. Chłopak dogonił ją i zatrzymał. Auto mrugnęło im przed oczami. Upadli razem. Austin wstał i popatrzył na nieprzytomną brunetkę, leżącą obok niego na chodniku.
~♥~
Blondyn chodził w tą i z powrotem po sali, w której leżała jego przyjaciółka. Co chwila patrzył na dziewczynę. Myślał co jej powiedzieć, ale nic nie mógł wymyślić. Nagle ujrzał, że Ally mrugnęła. Podbiegł do jej łóżka i złapał ją automatycznie za rękę. Dziewczyna wzięła ją.
- Ally? Słyszysz mnie?
- Nie. Czemu nie dałeś mi zginąć? - zapytała.
- Co? Przecież...
- Mówiłeś, że mogę sobie poprawiać moje blizny na rękach. I tobie to wisi. I mówiłeś, że mi zaufałeś, ale się pomyliłeś.
- Nie, to nieprawda! Mówiłem, zacytuję: "Nigdy już nie poprawiaj sobie blizn na rękach. Mnie to.." wtedy upadła mi suszarka mamy, którą tam zostawiła i powiedziałem, że "ten drut nie potrzebnie tu wisi". Mogłaś nie usłyszeć początku. I mówiłem, że ci zaufałem. Ale potem powiedziałem, że "chyba mi się pomyliło". Bo mam czwórkę z gramatyki.
Ally patrzyła na Austina z uczuciem... smutku.
- Ale czemu tak mówiłeś?
- Bo... bo jesteś dla mnie ważna.
- A ty dla mnie.
- Chyba cię kocham. - powiedzieli jednocześnie po chwili przerwy. Zaśmiali się, a Austin przytulił mocno brunetkę.
~♥~
Gdy Ally wyszła ze szpitala, Austin obiecał, że już zawsze będzie wesoły. A ona obiecała, że blizny znikną na zawsze. Od czasu tej sytuacji, byli najpopularniejszą parą w szkole i teraz to oni byli bardziej znani niż David i Amy.
Byli szczęśliwą parą, mimo swej przeszłości. Austin zdał na szóstkę z biologii i to wszystko dzięki swojej dziewczynie. W ich życiu zapanował spokój.
One Shot "Obiecuję"
One Shot dla Lauren Colness ;)
::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Pochmurno, wieczór, słońce już dawno zaszło. Nagle w ciszy dało się słyszeć wycie wilków. On, jeszcze mały, próbował porozumieć się z braćmi. Jednak nie umiał. Usiadł na piasku i słuchał szumu morza, ponieważ znów przybrał ludzką postać.
Ona podeszła do niego. Usiadła i wzięła kamień z piasku. Wypowiedziała zaklęcie.
- Lux.
Kamień zaświecił się niebieskim światłem.
- Kim jesteś? - zapytał chłopiec, spoglądając na dziewczynkę.
- Jestem Laura. A ty?
- Ross. Czemu jesteś tu sama? Mnie zostawili tu bracia i powiedzieli, że za chwile przyjdą.
- Mnie zostawiła siostra. Jesteś wilkołakiem?
- Nawet nie umiem wyć. A ty? Co za stworzenie? - Ross wziął niebieski kamyk w ręce.
- Jestem aniołem. Dopiero zaczynam czary. Liquor. - po ostatnich słowach Laury, na morzu powoli zaczął robić się wir.
- Wow. Znasz coś jeszcze?
- Czasem podsłuchuje siostrę. Czuję, że już powinnam wracać. Przechadzałam się tak tylko po brzegu. Będziesz tu jutro? - dziewczynka wstała.
- Postaram się. A będziesz mi pokazywać więcej sztuczek?
- Oczywiście. A, jeszcze jedno. - Laura spojrzała na wir wodny. - Liquorne. - woda uspokoiła się, a brunetka pstryknęła palcami i już jej nie było.
~♡~
Nowi przyjaciele spotykali się nad wodą co drugi dzień. Laura znała coraz więcej zaklęć, i każde, które już próbowała wcześniej, pokazywała Rossowi. Spodobało mu się najbardziej zaklęcie z przenoszeniem przedmiotów. Uczył się go i nadal nie umiał nawet przenieść z miejsca na miejsca głupiego, małego kamyka, co strasznie go denerwowało.
- Niestety nie przeniesiesz tego. Wilkołaki nie mają magicznej mocy. Tylko anioły i wampiry tak umieją. - Ross spojrzał na Laurę ze smutkiem w oczach.
- Ale ja jestem synem przywódcy! - wykrzyknął nagle z dumą.
- A ja córką księżniej. Wiesz, że w przyszłości możemy zostać wrogami? - oczy blondyna zrobiły się czerwone na chwile, a potem znowu były w normalnym kolorze.
- Jak to? Przecież anioły i wilkołaki żyją w zgodzie.
- Ale wy nie umiecie czarować, a my tak, a to zawsze było powodem kłótni między twoją, a moją krainą.
- Tam gdzie mieszkam, czyli w Badblood, nic nie mówią o wojnie. - chłopiec usiadł na skale.
- Ja mieszkam w Hapilly.
- Ale fajna nazwa! Czemu nasz świat się tak nie nazywa? - brunetka usiadła obok niego.
- Nie wiem. - tak naprawdę wiedziała, tylko nie chciała martwić przyjaciela.
Księżyc wzeszedł ponad taflę morza i jego odbicie wędrowało jeszcze do góry. Słychać było tylko szum drzew, szum morza, jego fal. Nawet oddechy Laury i Rossa odbijały się echem.
- Coś tu jest nie tak. - brunetka rozejrzała się.
- Zwykle w pełni moja sfora wyje do księżyca.
- A my oświetlamy granicę naszej krainy.
- Lux? Tym niebieskim światłem?
- Zależy o jakim kolorze pomyślisz, takim zaświeci, ale coś tu jest nie tak! - szepnęła dziewczynka. - Ja powinnam już znikać. - jednak za nim pstryknęła palcami, rozległo się wycie, co ogłuszyło brunetkę. Na Rossa nic to nie działało, bo przecież on był wilkołakiem.
Podbiegł do przyjaciółki.
- Laura! Co ci jest?
- Aaaa! - dziewczynka mogła tylko tyle z siebie wydobyć. Blondyn już wiedział co zrobi. Szepnął coś i zrobił okrężny ruch ręką. Wokół Laury pojawiła się zielona ochrona przed szkodliwymi dla niej dźwiękami. Wstała, o zielona mgła razem z nią.
- Jak? - zapytała.
- Kiedyś mi to pokazałaś, a ja chciałem ci pomóc i tak jakoś wyszło. Skąd to szkodliwe wycie? - Ross rozejrzał się. Brunetka usiadła na ziemi. Łza poleciał jej z oka.
- Będziemy wrogami! Och, Ross! Będziemy wrogami! - łzy leciały po jej policzkach strumieniami. Chłopiec usiadł obok niej.
- Ale czemu?
- Jest Wojna Światów! - Laura przytuliła się do niego nieświadomie.
Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy na niebie pojawiły się kolorowe ślady pyłu, od strony aniołów do strony przeciwnej, czyli do krainy Badblood.
♪ Laura ♪
- Mamusiu! - podbiegłam do mamy przestraszona.- Ledwo przedostałam się do naszej krainy! Umiem tylko przenosić się do granicy. Wylądowałam obok jakiegoś nieżyjącego wilkołaka! Mamo, co się tu dzieje? Czy jest Wojna Światów? - w oczach miałam łzy.
- Kochanie, od dzisiaj już nie będziesz się przenosić nad morze. Już ci nie pozwolę. Tak się martwiłam. Księżyc był już wysoko na niebie, a ty nadal gdzieś się podziewasz. Morze jest na granicy wilków.
- Ale musisz mi pozwolić tam chodzić! Poznałam tam pewnego chłopca i on jest bardzo miły i taki ciekawski. Pokazywałam mu moje czary. A dzisiaj uratował mnie przed wyciem.
- Jest aniołem zapewne? Każdy anioł ma moce skarbie, nie musiałaś mu pokazywać czarów. - odezwał się nagle tata.
- Jest wilkołakiem! I uratował mnie, bo pokazałam mu zaklęcie obrony! Wilkołaki umieją czarować!
- Już nigdy tam nie pójdziesz! Wiesz co zrobiłaś?! Pokazałaś naszym wrogom nasze zaklęcia!
- Ale przecież żyjemy z Badblood w zgodzie.
- Teraz już nie! Idź do swojego pokoju i nie wychodź. Zamknij wszystkie okna i zasłoń je. Rzuć zaklęcia obronne na drzwi i okna. I potem je sprawdź. Jeśli ci się nie uda, próbuj dalej.
Pobiegłam zapłakana na górę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać rzewnymi łzami. Już nigdy w życiu nie spotkam się z Rossem! Czemu? Mówił, że jest synem przywódcy. I mówił, że ma braci. Jest szansa, że to on w przyszłości zostanie dziedzicem Badblood. Och, to nie może być prawda!
Nagle usłyszałam pukanie do okna. Nie rzuciłam jeszcze ochronnych zaklęć, więc przestraszyłam się. Noc była młoda, więc nie widziałam twarzy tej osoby.
- K-kto tam je-jest? - zapytałam przestraszona, zbliżając się do okna.
- To ja. - usłyszałam i nagle lekko oślepiło mnie światło. Gdy już mogła patrzeć, ujrzałam świecące się oczy Rossa. Otworzyłam okno i wpuściłam chłopaka. Skierowałam rękę na klamkę od drzwi. Przekręciłam ją siłą woli.
- Silentium. - zaczarowałam pokój, żeby nie było słychać, że ktoś u mnie jest. W ogóle nic nie było słychać. - Ross! Co tu robisz? - zapytałam szczęśliwa.
- Ja... - zapanowała chwila ciszy. - Wiesz, że mój tata rządzi krainą. Moja mama też. Dowiedziałem się, że ja zostanę w przyszłości dziedzicem. I że prawdopodobnie umiem czarować. Dlatego mnie wybrano. Ale to dopiero za kilka lat. Teraz cały czas będę się uczył. Muszę znać każdy skrawek świata, każdego wilka, każdą wilczycę, każde wilkołacze zaklęcie. Już nie będę przychodził nad morze.
- Mi też rodzice nie pozwolili. Mam się uczyć zaklęć.
- Za kilka lat, kiedy mianują mnie przywódcą, zakończę tą Wojnę. Wiem, nie będzie to łatwe. Ale tak zrobię. Mamy na razie po dwanaście lat. Ale ja wiem, że da się to skończyć. I przyszedłem się pożegnać. I żebyś mi obiecała, że będziesz o mnie pamiętać. I że wytrzymasz tą wojnę.
- Będę pamiętać i wytrzymam. A czy ty obiecasz?
- Tak. Obiecuję. Nigdy o sobie nie zapomnimy. - przytulili się. Oboje mieliśmy w oczach łzy.
- Zobaczymy się w przyszłości, prawda? - nie oderwałam się od niego jeszcze. Nie miałam takiego zamiaru.
- W najbliższej przyszłości. - cofnął się i otarł mi kciukiem łzy z policzka. Złapaliśmy się za ręce. - Muszę iść. Wysyłaj czasem do mnie listy. Przez sowę. Wieża druga, okno dosłownie po środku, na północ. Ja będę ci odpisywał.
- Obiecuję. - jeszcze raz krótko się przytuliliśmy. Odszedł. Zeskoczył z okna. I to było nasze spotkanie, które zapamiętałam najlepiej.
♪ narrator ♪
Lata nauki zaklęć. Obronnych, specjalnych, normalnych, kolorowych. I w końcu mogła zostać mianowana księżniczką Hapilly.
- Czemu nie ja? Umiem o wiele więcej zaklęć. Iris. - Vanessa machnęła ręką i na dachu pojawiła się ogromna tęcza.
- Zniknij to. - powiedziała ostro mama dziewczyn i starsza z rodzeństwa, pobiegła szukać w księdze zaklęć, jak to zrobić, by to coś z dachu zniknęło.
Laura jednak już dawno poznała to zaklęcie.
- Defluo. - kolorowa tęcza zniknęła. Po chwili przybiegła Vanessa i nawet nie patrząc do góry wypowiedziała bliźniacze hasło. - Aborior! - po chwili nie było sufitu.
Tata dziewczynek złapał się za głowę.
- Videor. - mama westchnęła i spojrzała na córki.
- Już widzisz, czemu nie ty. Jesteś starsza, Vanesso, ale nawet nie spojrzysz, za nim zaczarujesz.
- Chociaż daj mi jakiś test!
- Dobrze, jakiego zaklęcia mogłaś jeszcze użyć, żeby te kolory zniknęły? - tata wymyślił to na poczekaniu.
- Eee... Ale przecież jest tylko "aborior", prawda? - Laura odruchowo schyliła się i zamiast niej, nie było już wazonu po babci.
- Nigdy, myśląc o czarach, nie machaj rękami. Jest również "Defluo", "Excido" i "Vanesco".
- To ostatnie na pewno będę pamiętać. - zaśmiała się szatynka. Potem zrobiła jednak smutną minę i pobiegła na górę.
- Ja... ja chyba pójdę za nią. - powiedziała Laura, słysząc trzask drzwi.
Brunetka weszła do pokoju siostry spokojnie. Vanessa siedziała na łóżku. Bawiła się paznokciami.
- Fajna była ta tęcza. - Laura stanęła przed osiemnastolatką. Ta spojrzała na nią. - Nie znałam tego zaklęcia.
- Iris. - wypowiedziała Van i jej paznokcie zrobiły się ślicznie kolorowe.
- Piękne takie czary, co nie? Musisz zaczarować moją sukienkę na jutrzejszą koronację.
- Będzie zbyt kolorowa. Może użyję "caeru.. leus"?
- A jaki to kolor? Nie znam tego.
- Niebieski. Kolor nieba. Jest bardzo ładny.
- Skoro ci się podoba, to niech twój strój będzie tego koloru.
- A twój?
- Nie znam żadnych kolorowych czarów. Nie mam do takich pamięci. - dziewczyny zaśmiały się.
Przez cały wieczór, dziewczyny wybierały i czarowały swoje stroje na następny dzień.
W tym samym czasie, rodzice nastolatek postanowili chociaż na jeden dzień zaprzestać wojny z wilkołakami.
Przenieśli się do krainy Badblood, do wielkiego pałacu rodziny Lynchów. Zostali tam powitani z pogardą, ale i jednocześnie z szacunkiem.
- Hmm, Maranowie. - Rocky spojrzał na Rikera. Chłopcy chcieli rzucić na nich zaklęcie wielkich uszu, ale czary odbiły się od ich "wrogów" i oni sami siedzieli po chwili w pałacowym szpitaliku, łykając odtrutkę na pomniejszenie uszu.
Odkąd odkryto, że babcia młodych Lynchów, wyszła za wilkołaka, choć była aniołem, zawrzało. Kraina nie chciała już takich przywódców. Nikt już nie pamiętał pani Kornelii Lynch, jedynego anioła w świecie wilkołaków i dlatego niektórzy nie mogli uwierzyć, że Ross i jego bracia mają magiczne moce "legalnie". Chociaż to wojna i kraina niszczyła krainę, to nikt nikomu mocy nie kradł!
Przywódca specjalnie zwlekał z przyjęciem swoich wrogów do swojego obszernego gabinetu. Rozglądał się po nim nerwowo. Może coś tu jest nie tak? Jednak nagle drzwi same otworzyły się. Do pomieszczenia wkroczyła wysoka kobieta, stukając znacznie szpilkami, a obok szedł jej mąż z poważną miną. Odwrócili się, mruknęli coś i drzwi zamknęły się za nimi.
- Nie pochwalam takich rzeczy w moim pałacu. - lekko siwy mężczyzna wyprostował się w fotelu.
- Tak, zdajmy sobie z tego sprawę. Ale nasza sprawa nie może czekać.
- Powinienem was teraz wyrzucić. Jest wojna i to wasza wina.
- Tak, wiemy. Wiemy również, że jutro jest koronacja nowego księcia Badblood, tak jak w Hapilly. Nie najlepiej zaprzestać tej Wojny Światów na ten jeden dzień?
- A gdzie odbędzie się ta wasza koronacja? W tym waszym "pałacu"? - prychnął mężczyzna.
- Zrezygnowaliśmy z mieszkania z luksusów, by wspierać naszych poddanych.
- Do tego pałac nam zniszczono! - krzyknęła jedyna kobieta w towarzystwie, która do tamtego momentu nie odzywała się.
- Dobrze, możemy zaprzestać Wojny na jeden dzień. Jednak ma to swoją cenę.
- My nie oferujemy haczyka. Proponujemy załatwić to przyjaźnie, bez kłótni. Przepraszam, że krzyknęłam, ale poniosło mnie trochę.
- Ale przecież m u s i być jakiś haczyk.
- Ale nie ma. To wszystko dla dobra naszych dzieci. Tak samo dla waszych.
- Chcę, żebyście powiedzieli swoim poddanym, jeśli ktokolwiek zaatakuje moją krainę... zostanie skazany na śmierć. I jego rodzina i najbliżsi również. - Lynch wstał i podszedł do okna
- Ale...
- Nie ma "ale". Inaczej wasza prośba nie dojdzie do skutku. - zapanowała długa cisza. Państwo Marano spojrzeli na siebie zrozpaczeni.
- Dobrze. Jeśli wy zrobicie to samo. - kobieta podeszła do obszernego biurka i oparła się o nie.
- Zgadzam się.
- My również, do widzenia. - Maranowie złapali się za ręce i mruknęli krótkie "excido", po czym zniknęli.
Następnego dnia, rodzice Laury pozwolili Vanessie udekorować salę odnowionego specjalnie na tą okazję pałacu, uroczyście, ale jednocześnie kolorowo i wesoło. W tym była najlepsza. Dach udekorowany był wypukłymi zdjęciami dawnych królów i królowych i księciów i księżniczek. Vanessa ze wzruszeniem pomniejszyła obrazy, robiąc tym czynem miejsce na porter Laury, tuż obok portretu swoich rodziców. Następnie zaczarowała na kolorowo futryny, samogrające pianino, udekorowała stoły i w końcu mogla zacząć czarować krzesło królewskie, które aż piekło w oczy wyglądem. Pod koniec sala wyglądała ślicznie. Kolory nie były przesadzone, ani neonowe. Były spokojne i ustatkowane.
A wtedy, kiedy szatynka świetnie bawiła się w dekoratorkę wnętrz, Laura siedziała na parapecie i wypłakiwała oczy. Ross nie pisał już od roku, a przecież on też miał być akurat dzisiaj koronowany. I co? Jak mógł tak długi czas nie wysłać sowy!
Nagle coś zastukało w okno.
To śmieszne. Zawsze, gdy wypłakujemy oczy z jakiegoś powodu rozwiązanie lub sam powód do nas przylatuje. Od tak.
- Ross napisał! - wyszeptała. - Silentium. - Otworzyła w pośpiechu list, ocierając oczy, a jednocześnie uśmiechając się.
"Lauro, dzisiaj jest koronacja. Czy Ty też się boisz?"
Przeczytała na głos, przyciszając i zwalniając ze zdziwienia ostatnie słowa. Postanowiła od razu odpisać i użyć sieci teleportacyjnej sów.
"Czy się boję? Jasne, ale czemu nie pisałeś? Opisz, co u Ciebie. Cały czas czekałam na list od Ciebie. Nie będę używać Twojego imienia. Twoja sowa dziobie."
Dopisała na poczekaniu, pstryknąwszy nie grzeczną sowę blondyna w łebek, po czym wyczarowała sobie plaster na palec.Wsadziła sowę do wyczarowanej windy podziemnej, a jednocześnie fruwającej w powietrzu, która przyleciała na jej zawołanie. Po kilku minutach otrzymała odpowiedź.
"Dobra, niech będzie. U mnie okej, bracia dokuczają, uczę się czarów. Nadal jestem w szoku o wiadomości o mojej babci. Strasznie się stresuję. Chciałbym, żebyś tu była. Znam przemowę na naszą koronację. Napisać ci?"
"Jasne. U mnie również dobrze."
"To świetnie. Przepraszam, że nie pisałem, ale moja sowa gdzieś zaginęła. Podsłuchałem jak mój tata tak mówił: "Dzisiaj, staniesz się ważniejszy. Będziesz mógł już rządzić. W krainie Hapilly, księżniczka dostaje większą i dostaje różdżkę i może nawet Wojnę zatrzymać, a ty synu, dostajesz również takie przywileje. Różdżka jest praktyczniejsza od czarowania myślami, ponieważ możesz wycelować w jedną konkretną rzecz. W filmach jest inaczej. Że gdy zostanie się władcą, można przestać używać różdżki, ale u nas jest odwrotnie. Dobra, nie umiem pisać przemów." Troche to przykolorowałem, żeby cię rozśmieszyć. Śmiejesz się?"
"Jesteś super przyjacielem. Na serio mogę zaprzestać wojny?"
- Córeczko! Masz dziesięć minut! - Laura usłyszała krzyk mamy z dołu.
- Tak, wiem! - odkrzyknęła.
- Halo? Laura? Słyszysz mnie? - brunetka kompletnie zapomniała o zaklęciu.
- Emm, vox. Tak, wiem! Silentium.
- Dobrze, czekamy!
"Tak. Proszę, zrób to. Nie mam już czasu. To może być mój ostatni list wysłany siecią teleportacyjną, jeśli zamierzasz poukładać ten bałagan. Razem to zrobimy."
~♥~
- Czy ty, Lauro Marano, zgadzasz się na przyjęcie korony krainy Hapilly i przysięgasz chronić jej sprawiedliwie?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz podejmować tylko rozważne i dobrze przemyślane decyzje?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz wysłuchiwać swoich poddanych?
- Przysięgam.
Gdy mała korona leżała na głowie brunetki, ona wstała i spojrzała na wszystkie anioły zgromadzone na głównym placu.
- Zacznę może od wysłuchania poddanych. Chcę działać od razu. I wiem, że mogę. Czy boli was ta wojna? - Laura próbowała obiec tłum wzrokiem. Na sali zapanowała cisza.
- Moja mama nie żyje! - krzyknął jeden chłopczyk i od tego się zaczęło.
- Mój mąż zaginął!
- Mój syn został zabity!
- To wszystko wina władców!
- Proszę o ciszę. - powiedziała spokojnie nowa władczyni. - Żyliśmy dotąd w zgodzie z wilkołakami. A ta Wojna kompletnie zepsuła nasze relacje. Niektórzy stracili bliskich i dlatego chcą się zemścić i Wojna nie ustaje. Tylko jeszcze bardziej jesteśmy na siebie wściekli. Zakończę to. Nikt już nie zginie, nikt nie umrze z rąk bliźniego. Czy nie jest tak dobrze jak teraz? Nie kłócimy się, ani nie szarpiemy. Czy chcecie to zakończyć?
- Chcemy! Chcemy! - rozległy się okrzyki. wszystkie ręce poszły w górę i każdy spowodował fajerwerki na niebie. Brunetka przeniosła się z rodzicami i siostrą do Badblood. Ross zauważył ich. Pstryknął palcami i wycie szczęścia jego poddanych ustąpiło. Na widok księżniczki Hapilly tłum rozstąpił się i każdy schylił głowę. Laura szła z dumnie podniesioną głową do nowego księcia wilkołaków. Gdy stanęli na przeciwko siebie z poważnymi minami, można było się spodziewać, że za chwilę napadną na siebie. Jednak po chwili uśmiechnęli się szeroko i przytulili mocno. Każdy był w szoku. A oni byli szczęśliwi, że mogą się zobaczyć.
- Jesteśmy z różnych krain, jesteśmy różnym gatunkiem. Ale przyjaźń nie patrzy na to kim jesteś, tylko jaki jesteś. - powiedział Ross, trzymając dziewczynę za rękę. - Oficjalnie wycofuje wszystkie wojska.
- Ja - Laura ujrzała znikających z krainy rodziców. Przed zniknięciem uśmiechnęli się. - już to zrobiłam.
~♥~
Jakiś czas potem w obu światach zapanował spokój i życzliwość. Każdy sobie pomagał i wspierał i przepraszał. Bo przecież było za co. Nowi władcy postanowili połączyć krainy i nadać im nazwę świata aniołów, czyli Hapilly. Po kilku latach ogłoszono, że Laura Marano i Ross Lynch są zaręczeni. Byli drugą parą anioła i wilkołaka w historii ich światów. Ale nie przeszkadzało im to. Kochali się i to było ważne. Przez następne stulecia nie było następnej Wojny. A opowieść parze szesnastolatków, którzy zatrzymali wojnę na zawsze, ponieważ zakochali się w sobie, stało się historią. Oni skończyli to, co zaczęli ich rodzice. I w życiu wszystkich zapanował spokój.
::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Pochmurno, wieczór, słońce już dawno zaszło. Nagle w ciszy dało się słyszeć wycie wilków. On, jeszcze mały, próbował porozumieć się z braćmi. Jednak nie umiał. Usiadł na piasku i słuchał szumu morza, ponieważ znów przybrał ludzką postać.
Ona podeszła do niego. Usiadła i wzięła kamień z piasku. Wypowiedziała zaklęcie.
- Lux.
Kamień zaświecił się niebieskim światłem.
- Kim jesteś? - zapytał chłopiec, spoglądając na dziewczynkę.
- Jestem Laura. A ty?
- Ross. Czemu jesteś tu sama? Mnie zostawili tu bracia i powiedzieli, że za chwile przyjdą.
- Mnie zostawiła siostra. Jesteś wilkołakiem?
- Nawet nie umiem wyć. A ty? Co za stworzenie? - Ross wziął niebieski kamyk w ręce.
- Jestem aniołem. Dopiero zaczynam czary. Liquor. - po ostatnich słowach Laury, na morzu powoli zaczął robić się wir.
- Wow. Znasz coś jeszcze?
- Czasem podsłuchuje siostrę. Czuję, że już powinnam wracać. Przechadzałam się tak tylko po brzegu. Będziesz tu jutro? - dziewczynka wstała.
- Postaram się. A będziesz mi pokazywać więcej sztuczek?
- Oczywiście. A, jeszcze jedno. - Laura spojrzała na wir wodny. - Liquorne. - woda uspokoiła się, a brunetka pstryknęła palcami i już jej nie było.
~♡~
Nowi przyjaciele spotykali się nad wodą co drugi dzień. Laura znała coraz więcej zaklęć, i każde, które już próbowała wcześniej, pokazywała Rossowi. Spodobało mu się najbardziej zaklęcie z przenoszeniem przedmiotów. Uczył się go i nadal nie umiał nawet przenieść z miejsca na miejsca głupiego, małego kamyka, co strasznie go denerwowało.
- Niestety nie przeniesiesz tego. Wilkołaki nie mają magicznej mocy. Tylko anioły i wampiry tak umieją. - Ross spojrzał na Laurę ze smutkiem w oczach.
- Ale ja jestem synem przywódcy! - wykrzyknął nagle z dumą.
- A ja córką księżniej. Wiesz, że w przyszłości możemy zostać wrogami? - oczy blondyna zrobiły się czerwone na chwile, a potem znowu były w normalnym kolorze.
- Jak to? Przecież anioły i wilkołaki żyją w zgodzie.
- Ale wy nie umiecie czarować, a my tak, a to zawsze było powodem kłótni między twoją, a moją krainą.
- Tam gdzie mieszkam, czyli w Badblood, nic nie mówią o wojnie. - chłopiec usiadł na skale.
- Ja mieszkam w Hapilly.
- Ale fajna nazwa! Czemu nasz świat się tak nie nazywa? - brunetka usiadła obok niego.
- Nie wiem. - tak naprawdę wiedziała, tylko nie chciała martwić przyjaciela.
Księżyc wzeszedł ponad taflę morza i jego odbicie wędrowało jeszcze do góry. Słychać było tylko szum drzew, szum morza, jego fal. Nawet oddechy Laury i Rossa odbijały się echem.
- Coś tu jest nie tak. - brunetka rozejrzała się.
- Zwykle w pełni moja sfora wyje do księżyca.
- A my oświetlamy granicę naszej krainy.
- Lux? Tym niebieskim światłem?
- Zależy o jakim kolorze pomyślisz, takim zaświeci, ale coś tu jest nie tak! - szepnęła dziewczynka. - Ja powinnam już znikać. - jednak za nim pstryknęła palcami, rozległo się wycie, co ogłuszyło brunetkę. Na Rossa nic to nie działało, bo przecież on był wilkołakiem.
Podbiegł do przyjaciółki.
- Laura! Co ci jest?
- Aaaa! - dziewczynka mogła tylko tyle z siebie wydobyć. Blondyn już wiedział co zrobi. Szepnął coś i zrobił okrężny ruch ręką. Wokół Laury pojawiła się zielona ochrona przed szkodliwymi dla niej dźwiękami. Wstała, o zielona mgła razem z nią.
- Jak? - zapytała.
- Kiedyś mi to pokazałaś, a ja chciałem ci pomóc i tak jakoś wyszło. Skąd to szkodliwe wycie? - Ross rozejrzał się. Brunetka usiadła na ziemi. Łza poleciał jej z oka.
- Będziemy wrogami! Och, Ross! Będziemy wrogami! - łzy leciały po jej policzkach strumieniami. Chłopiec usiadł obok niej.
- Ale czemu?
- Jest Wojna Światów! - Laura przytuliła się do niego nieświadomie.
Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy na niebie pojawiły się kolorowe ślady pyłu, od strony aniołów do strony przeciwnej, czyli do krainy Badblood.
♪ Laura ♪
- Mamusiu! - podbiegłam do mamy przestraszona.- Ledwo przedostałam się do naszej krainy! Umiem tylko przenosić się do granicy. Wylądowałam obok jakiegoś nieżyjącego wilkołaka! Mamo, co się tu dzieje? Czy jest Wojna Światów? - w oczach miałam łzy.
- Kochanie, od dzisiaj już nie będziesz się przenosić nad morze. Już ci nie pozwolę. Tak się martwiłam. Księżyc był już wysoko na niebie, a ty nadal gdzieś się podziewasz. Morze jest na granicy wilków.
- Ale musisz mi pozwolić tam chodzić! Poznałam tam pewnego chłopca i on jest bardzo miły i taki ciekawski. Pokazywałam mu moje czary. A dzisiaj uratował mnie przed wyciem.
- Jest aniołem zapewne? Każdy anioł ma moce skarbie, nie musiałaś mu pokazywać czarów. - odezwał się nagle tata.
- Jest wilkołakiem! I uratował mnie, bo pokazałam mu zaklęcie obrony! Wilkołaki umieją czarować!
- Już nigdy tam nie pójdziesz! Wiesz co zrobiłaś?! Pokazałaś naszym wrogom nasze zaklęcia!
- Ale przecież żyjemy z Badblood w zgodzie.
- Teraz już nie! Idź do swojego pokoju i nie wychodź. Zamknij wszystkie okna i zasłoń je. Rzuć zaklęcia obronne na drzwi i okna. I potem je sprawdź. Jeśli ci się nie uda, próbuj dalej.
Pobiegłam zapłakana na górę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać rzewnymi łzami. Już nigdy w życiu nie spotkam się z Rossem! Czemu? Mówił, że jest synem przywódcy. I mówił, że ma braci. Jest szansa, że to on w przyszłości zostanie dziedzicem Badblood. Och, to nie może być prawda!
Nagle usłyszałam pukanie do okna. Nie rzuciłam jeszcze ochronnych zaklęć, więc przestraszyłam się. Noc była młoda, więc nie widziałam twarzy tej osoby.
- K-kto tam je-jest? - zapytałam przestraszona, zbliżając się do okna.
- To ja. - usłyszałam i nagle lekko oślepiło mnie światło. Gdy już mogła patrzeć, ujrzałam świecące się oczy Rossa. Otworzyłam okno i wpuściłam chłopaka. Skierowałam rękę na klamkę od drzwi. Przekręciłam ją siłą woli.
- Silentium. - zaczarowałam pokój, żeby nie było słychać, że ktoś u mnie jest. W ogóle nic nie było słychać. - Ross! Co tu robisz? - zapytałam szczęśliwa.
- Ja... - zapanowała chwila ciszy. - Wiesz, że mój tata rządzi krainą. Moja mama też. Dowiedziałem się, że ja zostanę w przyszłości dziedzicem. I że prawdopodobnie umiem czarować. Dlatego mnie wybrano. Ale to dopiero za kilka lat. Teraz cały czas będę się uczył. Muszę znać każdy skrawek świata, każdego wilka, każdą wilczycę, każde wilkołacze zaklęcie. Już nie będę przychodził nad morze.
- Mi też rodzice nie pozwolili. Mam się uczyć zaklęć.
- Za kilka lat, kiedy mianują mnie przywódcą, zakończę tą Wojnę. Wiem, nie będzie to łatwe. Ale tak zrobię. Mamy na razie po dwanaście lat. Ale ja wiem, że da się to skończyć. I przyszedłem się pożegnać. I żebyś mi obiecała, że będziesz o mnie pamiętać. I że wytrzymasz tą wojnę.
- Będę pamiętać i wytrzymam. A czy ty obiecasz?
- Tak. Obiecuję. Nigdy o sobie nie zapomnimy. - przytulili się. Oboje mieliśmy w oczach łzy.
- Zobaczymy się w przyszłości, prawda? - nie oderwałam się od niego jeszcze. Nie miałam takiego zamiaru.
- W najbliższej przyszłości. - cofnął się i otarł mi kciukiem łzy z policzka. Złapaliśmy się za ręce. - Muszę iść. Wysyłaj czasem do mnie listy. Przez sowę. Wieża druga, okno dosłownie po środku, na północ. Ja będę ci odpisywał.
- Obiecuję. - jeszcze raz krótko się przytuliliśmy. Odszedł. Zeskoczył z okna. I to było nasze spotkanie, które zapamiętałam najlepiej.
♪ narrator ♪
Lata nauki zaklęć. Obronnych, specjalnych, normalnych, kolorowych. I w końcu mogła zostać mianowana księżniczką Hapilly.
- Czemu nie ja? Umiem o wiele więcej zaklęć. Iris. - Vanessa machnęła ręką i na dachu pojawiła się ogromna tęcza.
- Zniknij to. - powiedziała ostro mama dziewczyn i starsza z rodzeństwa, pobiegła szukać w księdze zaklęć, jak to zrobić, by to coś z dachu zniknęło.
Laura jednak już dawno poznała to zaklęcie.
- Defluo. - kolorowa tęcza zniknęła. Po chwili przybiegła Vanessa i nawet nie patrząc do góry wypowiedziała bliźniacze hasło. - Aborior! - po chwili nie było sufitu.
Tata dziewczynek złapał się za głowę.
- Videor. - mama westchnęła i spojrzała na córki.
- Już widzisz, czemu nie ty. Jesteś starsza, Vanesso, ale nawet nie spojrzysz, za nim zaczarujesz.
- Chociaż daj mi jakiś test!
- Dobrze, jakiego zaklęcia mogłaś jeszcze użyć, żeby te kolory zniknęły? - tata wymyślił to na poczekaniu.
- Eee... Ale przecież jest tylko "aborior", prawda? - Laura odruchowo schyliła się i zamiast niej, nie było już wazonu po babci.
- Nigdy, myśląc o czarach, nie machaj rękami. Jest również "Defluo", "Excido" i "Vanesco".
- To ostatnie na pewno będę pamiętać. - zaśmiała się szatynka. Potem zrobiła jednak smutną minę i pobiegła na górę.
- Ja... ja chyba pójdę za nią. - powiedziała Laura, słysząc trzask drzwi.
Brunetka weszła do pokoju siostry spokojnie. Vanessa siedziała na łóżku. Bawiła się paznokciami.
- Fajna była ta tęcza. - Laura stanęła przed osiemnastolatką. Ta spojrzała na nią. - Nie znałam tego zaklęcia.
- Iris. - wypowiedziała Van i jej paznokcie zrobiły się ślicznie kolorowe.
- Piękne takie czary, co nie? Musisz zaczarować moją sukienkę na jutrzejszą koronację.
- Będzie zbyt kolorowa. Może użyję "caeru.. leus"?
- A jaki to kolor? Nie znam tego.
- Niebieski. Kolor nieba. Jest bardzo ładny.
- Skoro ci się podoba, to niech twój strój będzie tego koloru.
- A twój?
- Nie znam żadnych kolorowych czarów. Nie mam do takich pamięci. - dziewczyny zaśmiały się.
Przez cały wieczór, dziewczyny wybierały i czarowały swoje stroje na następny dzień.
W tym samym czasie, rodzice nastolatek postanowili chociaż na jeden dzień zaprzestać wojny z wilkołakami.
Przenieśli się do krainy Badblood, do wielkiego pałacu rodziny Lynchów. Zostali tam powitani z pogardą, ale i jednocześnie z szacunkiem.
- Hmm, Maranowie. - Rocky spojrzał na Rikera. Chłopcy chcieli rzucić na nich zaklęcie wielkich uszu, ale czary odbiły się od ich "wrogów" i oni sami siedzieli po chwili w pałacowym szpitaliku, łykając odtrutkę na pomniejszenie uszu.
Odkąd odkryto, że babcia młodych Lynchów, wyszła za wilkołaka, choć była aniołem, zawrzało. Kraina nie chciała już takich przywódców. Nikt już nie pamiętał pani Kornelii Lynch, jedynego anioła w świecie wilkołaków i dlatego niektórzy nie mogli uwierzyć, że Ross i jego bracia mają magiczne moce "legalnie". Chociaż to wojna i kraina niszczyła krainę, to nikt nikomu mocy nie kradł!
Przywódca specjalnie zwlekał z przyjęciem swoich wrogów do swojego obszernego gabinetu. Rozglądał się po nim nerwowo. Może coś tu jest nie tak? Jednak nagle drzwi same otworzyły się. Do pomieszczenia wkroczyła wysoka kobieta, stukając znacznie szpilkami, a obok szedł jej mąż z poważną miną. Odwrócili się, mruknęli coś i drzwi zamknęły się za nimi.
- Nie pochwalam takich rzeczy w moim pałacu. - lekko siwy mężczyzna wyprostował się w fotelu.
- Tak, zdajmy sobie z tego sprawę. Ale nasza sprawa nie może czekać.
- Powinienem was teraz wyrzucić. Jest wojna i to wasza wina.
- Tak, wiemy. Wiemy również, że jutro jest koronacja nowego księcia Badblood, tak jak w Hapilly. Nie najlepiej zaprzestać tej Wojny Światów na ten jeden dzień?
- A gdzie odbędzie się ta wasza koronacja? W tym waszym "pałacu"? - prychnął mężczyzna.
- Zrezygnowaliśmy z mieszkania z luksusów, by wspierać naszych poddanych.
- Do tego pałac nam zniszczono! - krzyknęła jedyna kobieta w towarzystwie, która do tamtego momentu nie odzywała się.
- Dobrze, możemy zaprzestać Wojny na jeden dzień. Jednak ma to swoją cenę.
- My nie oferujemy haczyka. Proponujemy załatwić to przyjaźnie, bez kłótni. Przepraszam, że krzyknęłam, ale poniosło mnie trochę.
- Ale przecież m u s i być jakiś haczyk.
- Ale nie ma. To wszystko dla dobra naszych dzieci. Tak samo dla waszych.
- Chcę, żebyście powiedzieli swoim poddanym, jeśli ktokolwiek zaatakuje moją krainę... zostanie skazany na śmierć. I jego rodzina i najbliżsi również. - Lynch wstał i podszedł do okna
- Ale...
- Nie ma "ale". Inaczej wasza prośba nie dojdzie do skutku. - zapanowała długa cisza. Państwo Marano spojrzeli na siebie zrozpaczeni.
- Dobrze. Jeśli wy zrobicie to samo. - kobieta podeszła do obszernego biurka i oparła się o nie.
- Zgadzam się.
- My również, do widzenia. - Maranowie złapali się za ręce i mruknęli krótkie "excido", po czym zniknęli.
Następnego dnia, rodzice Laury pozwolili Vanessie udekorować salę odnowionego specjalnie na tą okazję pałacu, uroczyście, ale jednocześnie kolorowo i wesoło. W tym była najlepsza. Dach udekorowany był wypukłymi zdjęciami dawnych królów i królowych i księciów i księżniczek. Vanessa ze wzruszeniem pomniejszyła obrazy, robiąc tym czynem miejsce na porter Laury, tuż obok portretu swoich rodziców. Następnie zaczarowała na kolorowo futryny, samogrające pianino, udekorowała stoły i w końcu mogla zacząć czarować krzesło królewskie, które aż piekło w oczy wyglądem. Pod koniec sala wyglądała ślicznie. Kolory nie były przesadzone, ani neonowe. Były spokojne i ustatkowane.
A wtedy, kiedy szatynka świetnie bawiła się w dekoratorkę wnętrz, Laura siedziała na parapecie i wypłakiwała oczy. Ross nie pisał już od roku, a przecież on też miał być akurat dzisiaj koronowany. I co? Jak mógł tak długi czas nie wysłać sowy!
Nagle coś zastukało w okno.
To śmieszne. Zawsze, gdy wypłakujemy oczy z jakiegoś powodu rozwiązanie lub sam powód do nas przylatuje. Od tak.
- Ross napisał! - wyszeptała. - Silentium. - Otworzyła w pośpiechu list, ocierając oczy, a jednocześnie uśmiechając się.
"Lauro, dzisiaj jest koronacja. Czy Ty też się boisz?"
Przeczytała na głos, przyciszając i zwalniając ze zdziwienia ostatnie słowa. Postanowiła od razu odpisać i użyć sieci teleportacyjnej sów.
"Czy się boję? Jasne, ale czemu nie pisałeś? Opisz, co u Ciebie. Cały czas czekałam na list od Ciebie. Nie będę używać Twojego imienia. Twoja sowa dziobie."
Dopisała na poczekaniu, pstryknąwszy nie grzeczną sowę blondyna w łebek, po czym wyczarowała sobie plaster na palec.Wsadziła sowę do wyczarowanej windy podziemnej, a jednocześnie fruwającej w powietrzu, która przyleciała na jej zawołanie. Po kilku minutach otrzymała odpowiedź.
"Dobra, niech będzie. U mnie okej, bracia dokuczają, uczę się czarów. Nadal jestem w szoku o wiadomości o mojej babci. Strasznie się stresuję. Chciałbym, żebyś tu była. Znam przemowę na naszą koronację. Napisać ci?"
"Jasne. U mnie również dobrze."
"To świetnie. Przepraszam, że nie pisałem, ale moja sowa gdzieś zaginęła. Podsłuchałem jak mój tata tak mówił: "Dzisiaj, staniesz się ważniejszy. Będziesz mógł już rządzić. W krainie Hapilly, księżniczka dostaje większą i dostaje różdżkę i może nawet Wojnę zatrzymać, a ty synu, dostajesz również takie przywileje. Różdżka jest praktyczniejsza od czarowania myślami, ponieważ możesz wycelować w jedną konkretną rzecz. W filmach jest inaczej. Że gdy zostanie się władcą, można przestać używać różdżki, ale u nas jest odwrotnie. Dobra, nie umiem pisać przemów." Troche to przykolorowałem, żeby cię rozśmieszyć. Śmiejesz się?"
"Jesteś super przyjacielem. Na serio mogę zaprzestać wojny?"
- Córeczko! Masz dziesięć minut! - Laura usłyszała krzyk mamy z dołu.
- Tak, wiem! - odkrzyknęła.
- Halo? Laura? Słyszysz mnie? - brunetka kompletnie zapomniała o zaklęciu.
- Emm, vox. Tak, wiem! Silentium.
- Dobrze, czekamy!
"Tak. Proszę, zrób to. Nie mam już czasu. To może być mój ostatni list wysłany siecią teleportacyjną, jeśli zamierzasz poukładać ten bałagan. Razem to zrobimy."
~♥~
- Czy ty, Lauro Marano, zgadzasz się na przyjęcie korony krainy Hapilly i przysięgasz chronić jej sprawiedliwie?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz podejmować tylko rozważne i dobrze przemyślane decyzje?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz wysłuchiwać swoich poddanych?
- Przysięgam.
Gdy mała korona leżała na głowie brunetki, ona wstała i spojrzała na wszystkie anioły zgromadzone na głównym placu.
- Zacznę może od wysłuchania poddanych. Chcę działać od razu. I wiem, że mogę. Czy boli was ta wojna? - Laura próbowała obiec tłum wzrokiem. Na sali zapanowała cisza.
- Moja mama nie żyje! - krzyknął jeden chłopczyk i od tego się zaczęło.
- Mój mąż zaginął!
- Mój syn został zabity!
- To wszystko wina władców!
- Proszę o ciszę. - powiedziała spokojnie nowa władczyni. - Żyliśmy dotąd w zgodzie z wilkołakami. A ta Wojna kompletnie zepsuła nasze relacje. Niektórzy stracili bliskich i dlatego chcą się zemścić i Wojna nie ustaje. Tylko jeszcze bardziej jesteśmy na siebie wściekli. Zakończę to. Nikt już nie zginie, nikt nie umrze z rąk bliźniego. Czy nie jest tak dobrze jak teraz? Nie kłócimy się, ani nie szarpiemy. Czy chcecie to zakończyć?
- Chcemy! Chcemy! - rozległy się okrzyki. wszystkie ręce poszły w górę i każdy spowodował fajerwerki na niebie. Brunetka przeniosła się z rodzicami i siostrą do Badblood. Ross zauważył ich. Pstryknął palcami i wycie szczęścia jego poddanych ustąpiło. Na widok księżniczki Hapilly tłum rozstąpił się i każdy schylił głowę. Laura szła z dumnie podniesioną głową do nowego księcia wilkołaków. Gdy stanęli na przeciwko siebie z poważnymi minami, można było się spodziewać, że za chwilę napadną na siebie. Jednak po chwili uśmiechnęli się szeroko i przytulili mocno. Każdy był w szoku. A oni byli szczęśliwi, że mogą się zobaczyć.
- Jesteśmy z różnych krain, jesteśmy różnym gatunkiem. Ale przyjaźń nie patrzy na to kim jesteś, tylko jaki jesteś. - powiedział Ross, trzymając dziewczynę za rękę. - Oficjalnie wycofuje wszystkie wojska.
- Ja - Laura ujrzała znikających z krainy rodziców. Przed zniknięciem uśmiechnęli się. - już to zrobiłam.
~♥~
Jakiś czas potem w obu światach zapanował spokój i życzliwość. Każdy sobie pomagał i wspierał i przepraszał. Bo przecież było za co. Nowi władcy postanowili połączyć krainy i nadać im nazwę świata aniołów, czyli Hapilly. Po kilku latach ogłoszono, że Laura Marano i Ross Lynch są zaręczeni. Byli drugą parą anioła i wilkołaka w historii ich światów. Ale nie przeszkadzało im to. Kochali się i to było ważne. Przez następne stulecia nie było następnej Wojny. A opowieść parze szesnastolatków, którzy zatrzymali wojnę na zawsze, ponieważ zakochali się w sobie, stało się historią. Oni skończyli to, co zaczęli ich rodzice. I w życiu wszystkich zapanował spokój.
One Shot "Naprawdę"
One Shot dla Angel ( wcześniej Brylancik :* )
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Słoneczny poranek. Zapowiadał się piękny dzień. Ale do szkoły trzeba było iść.
Laura siedziała na parapecie i spoglądała przez okno na chmury. Nie chciała iść do szkoły, ale musiała. Przecież to ostatni rok i wyjedzie. Studia są w innym kraju. Tu i tak nikogo nie ma.
Ubrała się, spakowała plecak i poszła zjeść śniadanie. Zwykła kanapka i do szkoły, ale przedtem, trzeba założyć okulary.
Pierwszą lekcją brunetki była matematyka. Lubiła przedmiot, nie lubiła klasy. Gdy weszła do pomieszczenia, przywitały ją oschłe spojrzenia "kolegów i koleżanek" z klasy.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Lauro. Siadaj. - powiedział nauczyciel i wskazał ławkę za szkolnym tyranem.
- Witaj, kujonko. - blondyn odwrócił się do dziewczyny.
- Tylko na to cię stać? - powiedziała spokojnie.
- Ach, młoda. Oczywiście, że nie. Ale dzisiaj mam zły humor. - chwila cisza i po tej chwili chłopak śmiał się jak szalony ze swoim kumplem z ławki.
- A z czego się tak pan cieszy, panie Lynch? - zapytał nauczyciel.
- Panie, ty tu nie gadaj, że mleka nie ma! - blondyn przedrzeźniał nauczyciela, powtarzając jego głosem słowa z nie dawno obejrzanego filmu.
- Ross! Chcesz już drugą naganę w tym tygodniu?! Jest dopiero wtorek!
- To może mnie pan wysłać do dyrektora. - znów śmiech.
- Mógłbyś się tak nie chwalić, że twój ojciec nami rządzi! - krzyknął ktoś z końca klasy.
- Twój ojciec jest sprawiedliwy i na bank wywali cię po dziesiątej uwadze w tym miesiącu. - powiedziała Laura odwracając się do blondyna.
- A ty siedź cicho! - krzyknął na brunetkę. Dziewczyna odwróciła się natychmiastowo.
- Teraz to była przesada! Ross, idziesz ze mną! - nauczycielka wyprowadziła chłopaka z klasy i zaczęły się rozmowy.
- Ale ten Ross to idiota. - powiedziała koleżanka z ławki Laury.
- I czego on się wkurza? Przecież tylko powiedziałaś, że jego tata jest sprawiedliwy. - powiedział chłopak, który przez Rossa był nazywany "kujonem", tylko przez to, że nosił okulary.
- Co zresztą jest prawdą. - wtrąciła się Zoe, dawna koleżanka Lyncha, która go teraz nienawidziła.
- Zamknijcie się! Jak możecie go nie lubić?! Jest taki słodki... i popularny! - krzyczała dziewczyna blondyna, Jasmine.
- Jesteś taka sama jak on! Dobra, czytajmy ten temat, bo mnie za chwile szlak trafi. - krzyknął Ian, który siedział w ławce obok "kujona".
♪ po szkole ♪
Laura siedziała na ławce w parku i czytała książkę. Tak się wczytała, że dopiero po czterech sygnałach zauważyła, że zadzwonił jej telefon. Akurat tędy przechodził Ross, który postanowił odwiedzić kumpla. Chciał przeszkodzić jej w rozmowie i coś tam krzyknąć, albo wyrzucić jej smartphona, ale gdy już się do tego zabierał, dziewczyna rozłączyła się. Zalała się płaczem i pobiegła w przeciwną stronę chłopaka. Zostawiła książkę na ławce. Blondyn wziął ją i zamiast odwiedzić przyjaciela, pobiegł do domu. Wiedział, że coś ważnego się musiało stać, ale co go to obchodzi? No raczej nic. Przecież to tylko wrażliwa dziewczyna, która jeszcze nigdy nie płakała, jak ten jej dokuczał, w każdym razie, nie przy nim. Uczyła się dobrze, co znaczyło, że była kolejną "kujonką" w klasie. A tej książki jej nie odda. Bo po co?
♪ Laura ♪
Od razu po telefonie od mamy pobiegłam do domu. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Książkę zostawiłam na ławce, bo kompletnie o niej zapomniałam. Wbiegłam salonu zalana łzami. Mama była przytulona do taty i obaj płakali. Dołączyłam do nich.
- Co teraz będzie? - zapytałam.
- Będzie trudno. Ale musimy jakoś żyć. - odpowiedział tata.
~♥~
Trzy dni później, pan dyrektor Lynch, zwołał całą szkołę na apel. Domyślałam się po co. Chodziłam ubrana na strój żałobny i każdy pytał się mnie po co. Koleżanki z klasy Vanessy pytały się co dzieje się z moją siostrą. Jednak ja wtedy zawsze "przypadkowo" musiałam gdzieś iść. Powoli zaczęły domyślać się faktów.
Na sali każdy był zdziwiony i obgadywał z przyjaciółmi lub kolegami czemu akurat dzisiaj dyrektor zwołał apel. Ross stał obok mikrofonu, by spytać ojca, po co to zgromadzenie, ponieważ w domu nic mu nie mówił. Tak wiedziała cała szkoła. Gdy w końcu pan Lynch nadszedł, syn podbiegł do niego i chyba zaczął wypytywać o co chodzi. Dyrektor tylko mruknął coś do niego i ustawił z tyłu za kolegami z klasy.
- Proszę o ciszę. - cała sala była cichutko. Słychać było tylko czyjś kaszel. - Witam was. Dziękuję nauczycielom, że posłuchali mnie i przyprowadzili was tutaj. Chciałbym zacząć od sprawy butów. Ktoś kradnie buty w tej szkole. I bardzo mnie to martwi. I jestem zmuszony was powiadomić, że jeśli sprawca kradzieży nie znajdzie się w ciągu przyszłego tygodnia, zadzwonię na policję. Na razie jeszcze nie oglądałem nagrań, ponieważ dopiero są w montażu. Po tygodniu będą gotowe i będzie widać wszystko czarno na białym kto to zrobił. I jeśli ktoś przyzna się teraz, kara będzie ulgowa. Teraz trochę smutniejsza sprawa. Zacząłem ten apel trochę nie oficjalnie i chciałem niektóre osoby przeprosić. Pewnie klasa uniwersytecka drugiego roku zastanawia się, co stało się z Vanessą Marano i czemu nie przychodzi ona od kilku dni do szkoły. Otóż, nasza piątkowa uczennica, zginęła w wypadku samochodowym w poniedziałek przed godziną osiemnastą. Sprawca został już ukarany. - gdy dyrektor to oznajmił, z tłumu dało się słyszeć rozdzierający krzyk. Najlepsza przyjaciółka Vanessy padła na kolana i krzyknęła głośno. Jej chłopak wyszedł z sali, a jej klasa już płakała. Chłopaki spuścili głowy w dół. Rozpoczęły się szepty, dogadywania, szlochy. - Proszę jednak o spokój. Vanessa była dobrą uczennicą, przyjaciółką, siostrą i córką. Była dobrą, skromną dziewczyną. Jej zdjęcie zawiśnie na głównej tablicy z ogłoszeniami. Przez dwa tygodnie żadnych ogłoszeń proszę tam nie zawieszać.Chciałbym uczcić jej pamięć minutą ciszy. - minuta minęła i od nowa zaczął się szum. I obok mikrofonu, było słychać... śmiech? Śmiech Rossa Lyncha. Na pewno to był jego śmiech! Jak może?! Nie ma szacunku do mojej siostry! - Dziękuję, że mnie wysłuchaliście. Pani pielęgniarka jest w sali numer pięćdziesiąt jeden. Jeśli ktoś chce jakieś leki na uspokojenie, to proszę się tam skierować. Proszę, wracajcie na lekcje. - pan Lynch skończył, a ja zmierzyłam do jego syna. Ross gadał ze swoimi kolegami.
- Jak możesz się śmiać?! - krzyknęłam.
- Spokojnie. Współczuje ci i wcale...
- ... się nie śmiałeś?! A wcale, że tak! Rozpoznałabym twój szyderczy śmiech na kilometr! Moja siostra nie żyje, a ty się śmiejesz!
- Współczuje...
- Nie chce współczucia! I tym bardziej od ciebie. - odeszłam. Jego koledzy zagwizdali na moje zachowanie. Ja odwróciłam się i pokazałam im środkowego palca. Uciszyli się.
~♥~
Tydzień później dzień był deszczowy. Ulewa zaskoczyła mnie w połowie drogi do szkoły. Zmoczyła mi cały plecak. Zapomniałam zdjąć okularów i kiedy przechodziłam przez główne drzwi do placówki szkolnej, okulary miałam tak zaparowane, że na kogoś wpadłam. Zdjęłam je i zauważyłam Rossa. Wstałam, ale on popchnął mnie i znowu leżałam.
- Patrzcie! Marano się wywaliła! Ty głupia niezdaro! - krzyknął i już miał odchodzić, ale podłożyłam mu nogę. Wstałam, a on próbował. Kolejny raz podłożyłam mu nogę.
- Patrzcie, Lynch się wywalił! Ty głupi niezdaro! - przedrzeźniałam go. Wytarłam okulary o jego bluzkę i poszłam na lekcje.
♪ Ross ♪
Od śmierci swojej siostry, Laura stała się bardziej śmiała i mądrzejsza. Znała każdy mój ruch. I gdy chciałem w nią coś rzucić, ona natychmiastowo tego unikała. Nawet, gdy stała do mnie tyłem. Zachwycała mnie. Nawet zacząłem czytać książkę, którą zostawiła wtedy w parku. Była bardzo ciekawa i w moim stylu. Zastanawiałem się poważnie nad przybłaszczeniem sobie jej. Ale czułem jakieś nie fajne uczucie w środku jak o tym myślałem. Zgaga?
Postanowiłem, że już nie będę jej dręczyć. Ale fajnie by było, gdyby była moją dziewczyną! Oczywiście, że nie jestem w niej zakochany. Jasmine jest trochę zbyt nie mądra i zbyt zapatrzona we mnie. Laura musi być moja. Moja paczka będzie mi zazdrościć, gdy ją zdobędę. Tylko... jak?
~♥~
Laura siedziała sobie na stołówce przy stoliku i czytała książkę. Postanowiłem zagadać do niej. Podszedłem i usiadłem na przeciwko. Zamknęła książkę i już odchodziła, gdy złapałem ją delikatnie za rękę. Usiadła zdziwiona.
- Czego chcesz?
- Wiesz, postanowiłem cię już nie dręczyć. - powiedziałem głaszcząc jej dłoń. Wyrwała ją.
- No to fajnie. - znów chciała odejść, ale ja zrobiłem to samo co przed chwilą. - Co ty jeszcze chcesz?
- Jesteś bardzo ładna. Może chcesz gdzieś wyjść? - zapytałem. Miała taką minę, jakbym zapytał czy hoduje słonie w domu.
- Coś mi tu śmierdzi. Aaa no racja, to przecież ty! Nie pomyślałam. Nie umówię się z tobą. Chyba śnisz, że umówię się z wrogiem. - odeszła.
Następnego dnia, gdy przechodziłem przez park, zauważyłem Ją. Włosy rozwiewał jej wiatr. Podbiegłem do Laury i zatrzymałem ją.
- Czemu ty się mnie uczepiłeś? - powiedziała z pretensjami.
- Bo chce z tobą gdzieś wyjść. Grają w kinie "Gwiazd Naszych Wina" jutro o siedemnastej.
- Pójdę, ale sama. Nie z takim czymś jak ty. - kolejny raz odeszła. Mówiła, że idzie. Czyli mam już plan!
♪ następny dzień, siedemnasta, kino ♪
Wszedłem na salę i od razu zauważyłem brunetkę. Siedziała w ostatnich rzędach. Usiadłem na siedzeniu obok, czyli tam, gdzie miałem miejsce.
- Chyba pomyliłeś rzędy. - powiedziała nawet nie patrząc na mnie. Pokazałem jej bilet. - Dobra, nie pomyliłeś.
Film zaczął się pięć minut. Po pół godzinie dziewczyna zaczęła płakać.
- Wzruszające, nie? - zagadnąłem.
- Ta. - odpowiedziała i wyszła. Zostawiła popcorn. Ale co tam popcorn! Wybiegłem za nią. Biegłem i biegłem i w końcu ją znalazłem. Laura spojrzała na mnie ze złością. Nagle od tyłu ktoś zakrył jej usta. Podbiegłem i zacząłem bić się z tym gościem.
- Uciekaj! - krzyknąłem do brunetki. Zrobiła to co kazałem. Gdy facet leżał nieprzytomny, zadzwoniłem na policję i powiedziałem co się stało. Gdy przyjechała,związała gościa, a ja poszedłem szukać Laury. Siedziała szlochając za krzakami. Chyba ją zaskoczyłem, bo krzyknęła. Wyprowadziłem ją zza krzaków. Objąłem przerażoną dziewczynę i zaprowadziłem do karetki, która stał już obok miejsca zdarzenia. Pomogłem usiąść jej w ambulansie. Przykryli ją kocem, a ja usiadłem obok niej.
- Wszystko okej?
- Chyba tak. - odpowiedziała słabym głosem. - Dziękuję.
- Nie masz za co. - położyła głowę na moim ramieniu.Wtedy poczułem takie ciepło. Uratowałem ją, bo tak by zrobił każdy. Ale to był wyczyn! W poniedziałek w szkole już każdy będzie wiedział! Wtedy zdobędę sławę, chociaż już teraz jestem sławny, i Laura będzie moja!
- Odprowadzić cię? - zapytałem. Chwila, ja nie chcę tego robić! Po co ja to powiedziałem? To było samowolne! I dziwne...
- Jakbyś mógł. Ale pamiętaj, że nic z tego nie będzie. Naprawdę ci dziękuję, że mnie uratowałeś i jestem ci winna przysługę. Ale proszę, odprowadź mnie. I... zostańmy przyjaciółmi. I nie wyskakuj już z tym "Podobasz mi się" i "Umów się ze mną". Staję się to żenujące. Sorry.
- To chodź. - powiedziałem i pomogłem zrzucić jej koc z pleców. Sam dałem jej swoją kurtkę. Znów nieświadomie. Przy Jasmine nigdy nie czułem tego, czego czuje teraz przy Laurze. Jasmine nigdy nie dałbym swojej kurtki bez myślenia! Coś tu jest nie tak.
W poniedziałek, gdy tylko wszedłem do szkoły, Jasmine rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Nie odwzajemniłem tego, bo po prostu prawie zawał przeszedłem.
- Kochanie! Nic ci nie jest! Tak się martwiłam, każdy już wie, że uratowałeś tą idiotkę, ale o nią nikt się nie martwi. Ważne, że tobie nic nie jest i zafundujesz mi wizytę u fryzjera dzisiaj. - pocałowała mnie w policzek.
- Nie zafunduję. I... serio nikt się o nią nie martwi? Zobacz, przy jej szafce stoi tłum. I chyba z nią gadają.
- Ale jak ja mówię nikt, to jednocześnie mówię wszyscy, czyli ja. - uśmiechnęła się.
- Sorry, to koniec. I nie nazywaj tak Laury. - powiedziałem i zostawiłem oszołomioną blondynkę pod drzwiami. Podszedłem do tłumu. Zauważyłem w nim mojego kumpla i wyciągnąłem go z tłoku.
- Stary, weź pomóż. - powiedziałem, gdy już byliśmy w spokojnym otoczeniu.
- Rób tak dalej, a w szkole cię polubią! Jasmine cię szukała, gada o tobie caaały czas. I cały czas obraża Laurę i chyba jej zazdrości, że to nie ją uratowałeś.
- Zerwałem z Jasmine. - Calum cofnął się i udał wielce zdziwionego. Potem przybrał swoją normalną minę.
- I tak do siebie nie pasowaliście. To w czym mam ci pomóc?
- Ale by był wypas, gdyby Laura była moja, nie? - podzieliłem się z przyjacielem swoim zdaniem.
- Noo! Bylibyście naajsławniejszą parą. I pewnie najfajniejszą.
- Fajna, znaczy sławna. Tylko ona mówi, że nie chce więcej słyszeć, że ona mi się podoba.
- Musisz być romantyczny! Pamiętasz jak wyrwałeś Jasmine? Musisz jej coś zaśpiewać. Pamiętasz, że krążyły plotki, że Laura chce zaśpiewać "Me and you" z "Let it Shine" na przyszły występ jej klasy? Ale podobno miała to zaśpiewać Courtney.
- Courtney, ma głos... Znaczy, załatwię jej to. Żeby zaśpiewała. Zaśpiewanie j e j czegoś, będzie drugą opcją. Będzie moja. Dzięki stary. - poklepałem przyjaciela po ramieniu i zmierzyłem do gabinetu mojego ojca. Nie zwróciłem uwagi na wołający mnie tłum, który kiedy zauważył, że go ignoruję uciszył się.
- Tato! Mam wielką prośbę! - wszedłem do pomieszczenia bez pukania. Ojciec zdjął okulary i odłożył papiery na bok.
- Synu, już więcej nie będe spełniać twoich próśb. Ostatnio chciałeś, żebym spalił dokumentację, bym cię wysłuchał, a za to musiałem cię ukarać zawieszeniem.
- Załatw Laurze występ na najbliższym przedstawieniu!
- Należę do komisji wyboru uczniów do szkolnych przedstawień, ale ma już śpiewać Courtney Thompson.
- Ale wiesz, że Laura straciła siostrę. A ona marzy o tym występie. Chce zaśpiewać "Me and you" z "Let it shine".
- Nie znam tej piosenki, ale słyszę już po tytule, że chyba nie nadaję się do świętowania rocznicy katastrofy "World Trade Center".
- W tej tragedii wiele osób straciło swoje drugie połówki, swoich mężów, swoje żony, swoje dzieci. Ale niektórzy też cieszyli się, bo ich bliscy z tego wyszli. Więc możemy zrobić scenę, jak jakiś policjant czy strażak wraca do domu, albo jakaś kobieta się dowiaduje o śmierci swojego męża.
- Ross, nie znałem cię z tej strony, że chcesz coś dla kogoś zrobić p o ż y t e c z e n e g o. Co w ciebie wstąpiło, synu? Jesteś chory? Mama jest w domu, może cię zwolnić?
- Nie, ja... tylko chcę pomóc Laurze. Wiem, może... - usiadłem na przeciwko taty. - ... wydaje się to dziwne, z moich ust, ale ja naprawdę chcę, żeby była szczęśliwa.
- Skoro, aż mnie o to prosisz, skoro a ż o to prosisz, to ci to załatwię. Nie masz w tym żadnego haczyka? Przecież ona cię chyba nie lubiła, prawda?
- Ale ją uratowałem od jakiegoś zbrodniarza, który chciał ją porwać.
- Słyszałem o tym. - ojciec wstał. Poklepał mnie po ramieniu przyjaźnie. - Odważny czyn. Brawo. A teraz idź na lekcje, bo pewnie musisz wyciągnąć książki z szafki.
- Nie, mam w plecaku.
- Wszystkie?
- Tak.
- A wiesz, że szafka jest po to, żeby chować tam podręczniki?
- Emm... a nie do tego, żeby trzymać w niej czuły gaz pieprzowy, że jak ktoś otworzy to dostanie po oczach?
- Ross! - zwiałem.
♪ dzień przed przedstawieniem, lekcja trzecia, szkoła ♪
- You're spinnin' round and round and round in my head!
- Lily, stop.
- Jestem Laura.
- To nie tak! Tak n i e m o ż e s z śpiewać. To zbrodnia dla uszu.
Usłyszałem kłótnie Laury z panią Kornelią od matematyki. Wszedłem do sali powoli i ujrzałem brunetkę przewracającą oczami i z mikrofonem przed twarzą.
- Po pierwsze, śpiewasz dobrze, tylko trochę ciszej na końcu, po drugie, mikrofon niżej, a po trzecie, pani Kornelią, dzień dobry. Pani prowadzi przedstawienie? - Laura uśmiechnęła się szeroko na mój widok.
- Tak, ja. Zakłóca pan spokój, panie Lynch.
- Nie, zdecydowanie nie. - wtrąciła się Marano.
- Ja stąd wychodzę! Idę do domu i zamówię zastępstwo! Mam was na dzisiaj dosyć. - matematyczka wyszła, a my wybuchnęliśmy śmiechem. Pomogłem dziewczynie zeskoczyć z wysokiej sceny.
- Ale wredne babsko. - Laura położyła mikrofon na stoliku.
- Noo.
- A właśnie, wiesz może, kto załatwił mi tu występ? Szpieguję i próbuję się dowiedzieć, ale mi się nie udaje.
- To ja.
- Serio? - zaśmiała się ze szczęścia. Przytuliła mnie mocno.
- Lubię, jak tak robisz.
- Jak cię przytulam? - odkleiła się ode mnie.
- Może. Zaśpiewaj mi jakiś sensowny kawałek piosenki.
- Jasne. - wbiegła na scenę po schodkach, a ja włączyłem magnetofon.
You're spinnin' round and round and round in my head (head),
Did you really mean the words that you said (said),
This is it, I gotta know,
Should I stay or should I go,
Show me the truth,
Is it gonna be me and you,
Is it gonna be me and you,
Is it gonna be me and you.
- Wow. Śpiewasz... pięknie. - pochwaliłem ją. W tej chwili, ktoś przewrócił mnie. Spojrzałem na tą osobę i okazała się nią Jasmine
- Ty małpo! Może jeszcze z nią zaśpiewasz?! Dla mnie nigdy nie byłeś taki miły! Zawsze zmuszałeś się do spotkania ze mną w parku czy na basenie! Jak możesz?! - gdy blondynka już miała rzucić we mnie dość lekkim jak na nią głośnikiem. Uniknąłem tego, turlając się ale siła uderzenia wybiła kawałek parkietu. - Ty... - dziewczyna wzięła statyw od mikrofonu i wycelowała we mnie. Nagle Laura skoczyła ze sceny i powaliła blondynkę na ziemie. Ja wstałem i odrzuciłem stojak na bok. Akurat przez salę przechodził trener w-f''u. Gdy zobaczył nieprzytomną brunetkę i ogłuszoną, ale świadomą Jasmine, zaczął wypytywać co się stało, jednocześnie próbując ocucić dziewczyny.
- Ta blondyna chciała mnie zabić tym statywem.
- Boże, Ross! Coś ty nabroił?
- No zerwałem z nią. - gdy Jasmine obudziła się, chciała napaść na nieprzytomną Laurę. Trener jednak uniemożliwił jej to, zakładając jej ręce na plecy. Wokół wielkiej sali uzbierała się niezła grupka ludzi. Dziewczynę przytrzymał przypadkowy licealista.
- Przynieś wody! - krzyknął trener, a ja pobiegłem do łazienki. Wyjąłem z plecaka pustą już butelkę po oranżadzie i wlałem w nią zimną wodę. Nauczycielowi udało się oprzytomnić Laurę. Ja wziąłem ją na ręce, a ona przytuliła się do mnie.
- Zwolnię cię z lekcji. Panna Marano mieszka pięć minut drogi stąd. Chyba ty się nią zaopiekujesz, prawda? - nauczyciel zapytał, jakby miał wątpliwości.
- Jasne.
Z tłumu wybiegł Calum. Wziął nasze plecaki i zmierzyliśmy do domu mojej przyjaciółki.
~♥~
Siedziałem przy łóżku brunetki, aż do późnego wieczora. Była słaba, ale jej rodzice nie widzieli powodu wzywania pogotowia. Nawet chwilkę zasnąłem, a obudziłem się trzymając rękę dziewczyny.
- Ross? - Laura obudziła się po krótkiej drzemce.
- Obudziłaś się! Ale się martwiłem.
- Nic nie pamiętam z ostatnich kilku godzin.
- Napadłaś na Jasmine ratując mnie.
- Słucham? - wstała nagle.
- No tak. A występ został przełożony.
- Na kiedy? - próbowała na stoliku znaleźć swoje okulary.
- Na za tydzień. I nie masz już okularów.
- A gdzie są? Chyba za dużo pytań.
- Stłukły się. - powiedziałem i podałem rękę brunetce, pomagając jej wstać. Objąłem ją i zeszedłem ze schodów razem z nią. Pomogłem usiąść jej na krześle w jadalni. Jej mama zaczęła robić kanapki jej i mi.
- A jak się czujesz?
- Już o wiele lepiej. Strasznie się zmieniłeś. Tak normalnie, jakbyś nie miał powodu, to byś mi tak nie pomagał.
- Jesteś moją przyjaciółką.
- A zaśpiewasz ze mną? Tam jest rap, a ja nie umiem.
- Jasne. - uśmiechnąłem się do niej.
~♥~
Muzyka z naprawianego już głośnika skończyła a ja i Laura dostaliśmy owacje na stojąco. Zeszliśmy ze sceny i zza drzwi oglądaliśmy resztę przedstawienia. Złapałem szczęśliwą dziewczynę za rękę i poprowadziłem ją bardziej na środek korytarza, na którym nikogo nie było.
- Wiesz... ja strasznie się zmieniłem. Chciałem cię najpierw poderwać, żebyś była moją dziewczyną, ale ja się zakochałem w tobie. Naprawdę. Dowodem jest to, że siedziałem przy tobie cały czas, gdy byłaś chora. - wyznałem szczerze. Długo nad tym myślałem. I zdałem sobie z tego sprawę nie dawno.
Laura zaśmiała się. Pocałowała mnie nagle. Zaskoczyło mnie to.
- Czyli chcesz zostać moją dziewczyną? - zapytałem. Pokiwała głową na tak i przytuliła się do mnie mocno. Najlepsze dni w życiu, właśnie się spełniły.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Słoneczny poranek. Zapowiadał się piękny dzień. Ale do szkoły trzeba było iść.
Laura siedziała na parapecie i spoglądała przez okno na chmury. Nie chciała iść do szkoły, ale musiała. Przecież to ostatni rok i wyjedzie. Studia są w innym kraju. Tu i tak nikogo nie ma.
Ubrała się, spakowała plecak i poszła zjeść śniadanie. Zwykła kanapka i do szkoły, ale przedtem, trzeba założyć okulary.
Pierwszą lekcją brunetki była matematyka. Lubiła przedmiot, nie lubiła klasy. Gdy weszła do pomieszczenia, przywitały ją oschłe spojrzenia "kolegów i koleżanek" z klasy.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Lauro. Siadaj. - powiedział nauczyciel i wskazał ławkę za szkolnym tyranem.
- Witaj, kujonko. - blondyn odwrócił się do dziewczyny.
- Tylko na to cię stać? - powiedziała spokojnie.
- Ach, młoda. Oczywiście, że nie. Ale dzisiaj mam zły humor. - chwila cisza i po tej chwili chłopak śmiał się jak szalony ze swoim kumplem z ławki.
- A z czego się tak pan cieszy, panie Lynch? - zapytał nauczyciel.
- Panie, ty tu nie gadaj, że mleka nie ma! - blondyn przedrzeźniał nauczyciela, powtarzając jego głosem słowa z nie dawno obejrzanego filmu.
- Ross! Chcesz już drugą naganę w tym tygodniu?! Jest dopiero wtorek!
- To może mnie pan wysłać do dyrektora. - znów śmiech.
- Mógłbyś się tak nie chwalić, że twój ojciec nami rządzi! - krzyknął ktoś z końca klasy.
- Twój ojciec jest sprawiedliwy i na bank wywali cię po dziesiątej uwadze w tym miesiącu. - powiedziała Laura odwracając się do blondyna.
- A ty siedź cicho! - krzyknął na brunetkę. Dziewczyna odwróciła się natychmiastowo.
- Teraz to była przesada! Ross, idziesz ze mną! - nauczycielka wyprowadziła chłopaka z klasy i zaczęły się rozmowy.
- Ale ten Ross to idiota. - powiedziała koleżanka z ławki Laury.
- I czego on się wkurza? Przecież tylko powiedziałaś, że jego tata jest sprawiedliwy. - powiedział chłopak, który przez Rossa był nazywany "kujonem", tylko przez to, że nosił okulary.
- Co zresztą jest prawdą. - wtrąciła się Zoe, dawna koleżanka Lyncha, która go teraz nienawidziła.
- Zamknijcie się! Jak możecie go nie lubić?! Jest taki słodki... i popularny! - krzyczała dziewczyna blondyna, Jasmine.
- Jesteś taka sama jak on! Dobra, czytajmy ten temat, bo mnie za chwile szlak trafi. - krzyknął Ian, który siedział w ławce obok "kujona".
♪ po szkole ♪
Laura siedziała na ławce w parku i czytała książkę. Tak się wczytała, że dopiero po czterech sygnałach zauważyła, że zadzwonił jej telefon. Akurat tędy przechodził Ross, który postanowił odwiedzić kumpla. Chciał przeszkodzić jej w rozmowie i coś tam krzyknąć, albo wyrzucić jej smartphona, ale gdy już się do tego zabierał, dziewczyna rozłączyła się. Zalała się płaczem i pobiegła w przeciwną stronę chłopaka. Zostawiła książkę na ławce. Blondyn wziął ją i zamiast odwiedzić przyjaciela, pobiegł do domu. Wiedział, że coś ważnego się musiało stać, ale co go to obchodzi? No raczej nic. Przecież to tylko wrażliwa dziewczyna, która jeszcze nigdy nie płakała, jak ten jej dokuczał, w każdym razie, nie przy nim. Uczyła się dobrze, co znaczyło, że była kolejną "kujonką" w klasie. A tej książki jej nie odda. Bo po co?
♪ Laura ♪
Od razu po telefonie od mamy pobiegłam do domu. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Książkę zostawiłam na ławce, bo kompletnie o niej zapomniałam. Wbiegłam salonu zalana łzami. Mama była przytulona do taty i obaj płakali. Dołączyłam do nich.
- Co teraz będzie? - zapytałam.
- Będzie trudno. Ale musimy jakoś żyć. - odpowiedział tata.
~♥~
Trzy dni później, pan dyrektor Lynch, zwołał całą szkołę na apel. Domyślałam się po co. Chodziłam ubrana na strój żałobny i każdy pytał się mnie po co. Koleżanki z klasy Vanessy pytały się co dzieje się z moją siostrą. Jednak ja wtedy zawsze "przypadkowo" musiałam gdzieś iść. Powoli zaczęły domyślać się faktów.
Na sali każdy był zdziwiony i obgadywał z przyjaciółmi lub kolegami czemu akurat dzisiaj dyrektor zwołał apel. Ross stał obok mikrofonu, by spytać ojca, po co to zgromadzenie, ponieważ w domu nic mu nie mówił. Tak wiedziała cała szkoła. Gdy w końcu pan Lynch nadszedł, syn podbiegł do niego i chyba zaczął wypytywać o co chodzi. Dyrektor tylko mruknął coś do niego i ustawił z tyłu za kolegami z klasy.
- Proszę o ciszę. - cała sala była cichutko. Słychać było tylko czyjś kaszel. - Witam was. Dziękuję nauczycielom, że posłuchali mnie i przyprowadzili was tutaj. Chciałbym zacząć od sprawy butów. Ktoś kradnie buty w tej szkole. I bardzo mnie to martwi. I jestem zmuszony was powiadomić, że jeśli sprawca kradzieży nie znajdzie się w ciągu przyszłego tygodnia, zadzwonię na policję. Na razie jeszcze nie oglądałem nagrań, ponieważ dopiero są w montażu. Po tygodniu będą gotowe i będzie widać wszystko czarno na białym kto to zrobił. I jeśli ktoś przyzna się teraz, kara będzie ulgowa. Teraz trochę smutniejsza sprawa. Zacząłem ten apel trochę nie oficjalnie i chciałem niektóre osoby przeprosić. Pewnie klasa uniwersytecka drugiego roku zastanawia się, co stało się z Vanessą Marano i czemu nie przychodzi ona od kilku dni do szkoły. Otóż, nasza piątkowa uczennica, zginęła w wypadku samochodowym w poniedziałek przed godziną osiemnastą. Sprawca został już ukarany. - gdy dyrektor to oznajmił, z tłumu dało się słyszeć rozdzierający krzyk. Najlepsza przyjaciółka Vanessy padła na kolana i krzyknęła głośno. Jej chłopak wyszedł z sali, a jej klasa już płakała. Chłopaki spuścili głowy w dół. Rozpoczęły się szepty, dogadywania, szlochy. - Proszę jednak o spokój. Vanessa była dobrą uczennicą, przyjaciółką, siostrą i córką. Była dobrą, skromną dziewczyną. Jej zdjęcie zawiśnie na głównej tablicy z ogłoszeniami. Przez dwa tygodnie żadnych ogłoszeń proszę tam nie zawieszać.Chciałbym uczcić jej pamięć minutą ciszy. - minuta minęła i od nowa zaczął się szum. I obok mikrofonu, było słychać... śmiech? Śmiech Rossa Lyncha. Na pewno to był jego śmiech! Jak może?! Nie ma szacunku do mojej siostry! - Dziękuję, że mnie wysłuchaliście. Pani pielęgniarka jest w sali numer pięćdziesiąt jeden. Jeśli ktoś chce jakieś leki na uspokojenie, to proszę się tam skierować. Proszę, wracajcie na lekcje. - pan Lynch skończył, a ja zmierzyłam do jego syna. Ross gadał ze swoimi kolegami.
- Jak możesz się śmiać?! - krzyknęłam.
- Spokojnie. Współczuje ci i wcale...
- ... się nie śmiałeś?! A wcale, że tak! Rozpoznałabym twój szyderczy śmiech na kilometr! Moja siostra nie żyje, a ty się śmiejesz!
- Współczuje...
- Nie chce współczucia! I tym bardziej od ciebie. - odeszłam. Jego koledzy zagwizdali na moje zachowanie. Ja odwróciłam się i pokazałam im środkowego palca. Uciszyli się.
~♥~
Tydzień później dzień był deszczowy. Ulewa zaskoczyła mnie w połowie drogi do szkoły. Zmoczyła mi cały plecak. Zapomniałam zdjąć okularów i kiedy przechodziłam przez główne drzwi do placówki szkolnej, okulary miałam tak zaparowane, że na kogoś wpadłam. Zdjęłam je i zauważyłam Rossa. Wstałam, ale on popchnął mnie i znowu leżałam.
- Patrzcie! Marano się wywaliła! Ty głupia niezdaro! - krzyknął i już miał odchodzić, ale podłożyłam mu nogę. Wstałam, a on próbował. Kolejny raz podłożyłam mu nogę.
- Patrzcie, Lynch się wywalił! Ty głupi niezdaro! - przedrzeźniałam go. Wytarłam okulary o jego bluzkę i poszłam na lekcje.
♪ Ross ♪
Od śmierci swojej siostry, Laura stała się bardziej śmiała i mądrzejsza. Znała każdy mój ruch. I gdy chciałem w nią coś rzucić, ona natychmiastowo tego unikała. Nawet, gdy stała do mnie tyłem. Zachwycała mnie. Nawet zacząłem czytać książkę, którą zostawiła wtedy w parku. Była bardzo ciekawa i w moim stylu. Zastanawiałem się poważnie nad przybłaszczeniem sobie jej. Ale czułem jakieś nie fajne uczucie w środku jak o tym myślałem. Zgaga?
Postanowiłem, że już nie będę jej dręczyć. Ale fajnie by było, gdyby była moją dziewczyną! Oczywiście, że nie jestem w niej zakochany. Jasmine jest trochę zbyt nie mądra i zbyt zapatrzona we mnie. Laura musi być moja. Moja paczka będzie mi zazdrościć, gdy ją zdobędę. Tylko... jak?
~♥~
Laura siedziała sobie na stołówce przy stoliku i czytała książkę. Postanowiłem zagadać do niej. Podszedłem i usiadłem na przeciwko. Zamknęła książkę i już odchodziła, gdy złapałem ją delikatnie za rękę. Usiadła zdziwiona.
- Czego chcesz?
- Wiesz, postanowiłem cię już nie dręczyć. - powiedziałem głaszcząc jej dłoń. Wyrwała ją.
- No to fajnie. - znów chciała odejść, ale ja zrobiłem to samo co przed chwilą. - Co ty jeszcze chcesz?
- Jesteś bardzo ładna. Może chcesz gdzieś wyjść? - zapytałem. Miała taką minę, jakbym zapytał czy hoduje słonie w domu.
- Coś mi tu śmierdzi. Aaa no racja, to przecież ty! Nie pomyślałam. Nie umówię się z tobą. Chyba śnisz, że umówię się z wrogiem. - odeszła.
Następnego dnia, gdy przechodziłem przez park, zauważyłem Ją. Włosy rozwiewał jej wiatr. Podbiegłem do Laury i zatrzymałem ją.
- Czemu ty się mnie uczepiłeś? - powiedziała z pretensjami.
- Bo chce z tobą gdzieś wyjść. Grają w kinie "Gwiazd Naszych Wina" jutro o siedemnastej.
- Pójdę, ale sama. Nie z takim czymś jak ty. - kolejny raz odeszła. Mówiła, że idzie. Czyli mam już plan!
♪ następny dzień, siedemnasta, kino ♪
Wszedłem na salę i od razu zauważyłem brunetkę. Siedziała w ostatnich rzędach. Usiadłem na siedzeniu obok, czyli tam, gdzie miałem miejsce.
- Chyba pomyliłeś rzędy. - powiedziała nawet nie patrząc na mnie. Pokazałem jej bilet. - Dobra, nie pomyliłeś.
Film zaczął się pięć minut. Po pół godzinie dziewczyna zaczęła płakać.
- Wzruszające, nie? - zagadnąłem.
- Ta. - odpowiedziała i wyszła. Zostawiła popcorn. Ale co tam popcorn! Wybiegłem za nią. Biegłem i biegłem i w końcu ją znalazłem. Laura spojrzała na mnie ze złością. Nagle od tyłu ktoś zakrył jej usta. Podbiegłem i zacząłem bić się z tym gościem.
- Uciekaj! - krzyknąłem do brunetki. Zrobiła to co kazałem. Gdy facet leżał nieprzytomny, zadzwoniłem na policję i powiedziałem co się stało. Gdy przyjechała,związała gościa, a ja poszedłem szukać Laury. Siedziała szlochając za krzakami. Chyba ją zaskoczyłem, bo krzyknęła. Wyprowadziłem ją zza krzaków. Objąłem przerażoną dziewczynę i zaprowadziłem do karetki, która stał już obok miejsca zdarzenia. Pomogłem usiąść jej w ambulansie. Przykryli ją kocem, a ja usiadłem obok niej.
- Wszystko okej?
- Chyba tak. - odpowiedziała słabym głosem. - Dziękuję.
- Nie masz za co. - położyła głowę na moim ramieniu.Wtedy poczułem takie ciepło. Uratowałem ją, bo tak by zrobił każdy. Ale to był wyczyn! W poniedziałek w szkole już każdy będzie wiedział! Wtedy zdobędę sławę, chociaż już teraz jestem sławny, i Laura będzie moja!
- Odprowadzić cię? - zapytałem. Chwila, ja nie chcę tego robić! Po co ja to powiedziałem? To było samowolne! I dziwne...
- Jakbyś mógł. Ale pamiętaj, że nic z tego nie będzie. Naprawdę ci dziękuję, że mnie uratowałeś i jestem ci winna przysługę. Ale proszę, odprowadź mnie. I... zostańmy przyjaciółmi. I nie wyskakuj już z tym "Podobasz mi się" i "Umów się ze mną". Staję się to żenujące. Sorry.
- To chodź. - powiedziałem i pomogłem zrzucić jej koc z pleców. Sam dałem jej swoją kurtkę. Znów nieświadomie. Przy Jasmine nigdy nie czułem tego, czego czuje teraz przy Laurze. Jasmine nigdy nie dałbym swojej kurtki bez myślenia! Coś tu jest nie tak.
W poniedziałek, gdy tylko wszedłem do szkoły, Jasmine rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Nie odwzajemniłem tego, bo po prostu prawie zawał przeszedłem.
- Kochanie! Nic ci nie jest! Tak się martwiłam, każdy już wie, że uratowałeś tą idiotkę, ale o nią nikt się nie martwi. Ważne, że tobie nic nie jest i zafundujesz mi wizytę u fryzjera dzisiaj. - pocałowała mnie w policzek.
- Nie zafunduję. I... serio nikt się o nią nie martwi? Zobacz, przy jej szafce stoi tłum. I chyba z nią gadają.
- Ale jak ja mówię nikt, to jednocześnie mówię wszyscy, czyli ja. - uśmiechnęła się.
- Sorry, to koniec. I nie nazywaj tak Laury. - powiedziałem i zostawiłem oszołomioną blondynkę pod drzwiami. Podszedłem do tłumu. Zauważyłem w nim mojego kumpla i wyciągnąłem go z tłoku.
- Stary, weź pomóż. - powiedziałem, gdy już byliśmy w spokojnym otoczeniu.
- Rób tak dalej, a w szkole cię polubią! Jasmine cię szukała, gada o tobie caaały czas. I cały czas obraża Laurę i chyba jej zazdrości, że to nie ją uratowałeś.
- Zerwałem z Jasmine. - Calum cofnął się i udał wielce zdziwionego. Potem przybrał swoją normalną minę.
- I tak do siebie nie pasowaliście. To w czym mam ci pomóc?
- Ale by był wypas, gdyby Laura była moja, nie? - podzieliłem się z przyjacielem swoim zdaniem.
- Noo! Bylibyście naajsławniejszą parą. I pewnie najfajniejszą.
- Fajna, znaczy sławna. Tylko ona mówi, że nie chce więcej słyszeć, że ona mi się podoba.
- Musisz być romantyczny! Pamiętasz jak wyrwałeś Jasmine? Musisz jej coś zaśpiewać. Pamiętasz, że krążyły plotki, że Laura chce zaśpiewać "Me and you" z "Let it Shine" na przyszły występ jej klasy? Ale podobno miała to zaśpiewać Courtney.
- Courtney, ma głos... Znaczy, załatwię jej to. Żeby zaśpiewała. Zaśpiewanie j e j czegoś, będzie drugą opcją. Będzie moja. Dzięki stary. - poklepałem przyjaciela po ramieniu i zmierzyłem do gabinetu mojego ojca. Nie zwróciłem uwagi na wołający mnie tłum, który kiedy zauważył, że go ignoruję uciszył się.
- Tato! Mam wielką prośbę! - wszedłem do pomieszczenia bez pukania. Ojciec zdjął okulary i odłożył papiery na bok.
- Synu, już więcej nie będe spełniać twoich próśb. Ostatnio chciałeś, żebym spalił dokumentację, bym cię wysłuchał, a za to musiałem cię ukarać zawieszeniem.
- Załatw Laurze występ na najbliższym przedstawieniu!
- Należę do komisji wyboru uczniów do szkolnych przedstawień, ale ma już śpiewać Courtney Thompson.
- Ale wiesz, że Laura straciła siostrę. A ona marzy o tym występie. Chce zaśpiewać "Me and you" z "Let it shine".
- Nie znam tej piosenki, ale słyszę już po tytule, że chyba nie nadaję się do świętowania rocznicy katastrofy "World Trade Center".
- W tej tragedii wiele osób straciło swoje drugie połówki, swoich mężów, swoje żony, swoje dzieci. Ale niektórzy też cieszyli się, bo ich bliscy z tego wyszli. Więc możemy zrobić scenę, jak jakiś policjant czy strażak wraca do domu, albo jakaś kobieta się dowiaduje o śmierci swojego męża.
- Ross, nie znałem cię z tej strony, że chcesz coś dla kogoś zrobić p o ż y t e c z e n e g o. Co w ciebie wstąpiło, synu? Jesteś chory? Mama jest w domu, może cię zwolnić?
- Nie, ja... tylko chcę pomóc Laurze. Wiem, może... - usiadłem na przeciwko taty. - ... wydaje się to dziwne, z moich ust, ale ja naprawdę chcę, żeby była szczęśliwa.
- Skoro, aż mnie o to prosisz, skoro a ż o to prosisz, to ci to załatwię. Nie masz w tym żadnego haczyka? Przecież ona cię chyba nie lubiła, prawda?
- Ale ją uratowałem od jakiegoś zbrodniarza, który chciał ją porwać.
- Słyszałem o tym. - ojciec wstał. Poklepał mnie po ramieniu przyjaźnie. - Odważny czyn. Brawo. A teraz idź na lekcje, bo pewnie musisz wyciągnąć książki z szafki.
- Nie, mam w plecaku.
- Wszystkie?
- Tak.
- A wiesz, że szafka jest po to, żeby chować tam podręczniki?
- Emm... a nie do tego, żeby trzymać w niej czuły gaz pieprzowy, że jak ktoś otworzy to dostanie po oczach?
- Ross! - zwiałem.
♪ dzień przed przedstawieniem, lekcja trzecia, szkoła ♪
- You're spinnin' round and round and round in my head!
- Lily, stop.
- Jestem Laura.
- To nie tak! Tak n i e m o ż e s z śpiewać. To zbrodnia dla uszu.
Usłyszałem kłótnie Laury z panią Kornelią od matematyki. Wszedłem do sali powoli i ujrzałem brunetkę przewracającą oczami i z mikrofonem przed twarzą.
- Po pierwsze, śpiewasz dobrze, tylko trochę ciszej na końcu, po drugie, mikrofon niżej, a po trzecie, pani Kornelią, dzień dobry. Pani prowadzi przedstawienie? - Laura uśmiechnęła się szeroko na mój widok.
- Tak, ja. Zakłóca pan spokój, panie Lynch.
- Nie, zdecydowanie nie. - wtrąciła się Marano.
- Ja stąd wychodzę! Idę do domu i zamówię zastępstwo! Mam was na dzisiaj dosyć. - matematyczka wyszła, a my wybuchnęliśmy śmiechem. Pomogłem dziewczynie zeskoczyć z wysokiej sceny.
- Ale wredne babsko. - Laura położyła mikrofon na stoliku.
- Noo.
- A właśnie, wiesz może, kto załatwił mi tu występ? Szpieguję i próbuję się dowiedzieć, ale mi się nie udaje.
- To ja.
- Serio? - zaśmiała się ze szczęścia. Przytuliła mnie mocno.
- Lubię, jak tak robisz.
- Jak cię przytulam? - odkleiła się ode mnie.
- Może. Zaśpiewaj mi jakiś sensowny kawałek piosenki.
- Jasne. - wbiegła na scenę po schodkach, a ja włączyłem magnetofon.
You're spinnin' round and round and round in my head (head),
Did you really mean the words that you said (said),
This is it, I gotta know,
Should I stay or should I go,
Show me the truth,
Is it gonna be me and you,
Is it gonna be me and you,
Is it gonna be me and you.
- Wow. Śpiewasz... pięknie. - pochwaliłem ją. W tej chwili, ktoś przewrócił mnie. Spojrzałem na tą osobę i okazała się nią Jasmine
- Ty małpo! Może jeszcze z nią zaśpiewasz?! Dla mnie nigdy nie byłeś taki miły! Zawsze zmuszałeś się do spotkania ze mną w parku czy na basenie! Jak możesz?! - gdy blondynka już miała rzucić we mnie dość lekkim jak na nią głośnikiem. Uniknąłem tego, turlając się ale siła uderzenia wybiła kawałek parkietu. - Ty... - dziewczyna wzięła statyw od mikrofonu i wycelowała we mnie. Nagle Laura skoczyła ze sceny i powaliła blondynkę na ziemie. Ja wstałem i odrzuciłem stojak na bok. Akurat przez salę przechodził trener w-f''u. Gdy zobaczył nieprzytomną brunetkę i ogłuszoną, ale świadomą Jasmine, zaczął wypytywać co się stało, jednocześnie próbując ocucić dziewczyny.
- Ta blondyna chciała mnie zabić tym statywem.
- Boże, Ross! Coś ty nabroił?
- No zerwałem z nią. - gdy Jasmine obudziła się, chciała napaść na nieprzytomną Laurę. Trener jednak uniemożliwił jej to, zakładając jej ręce na plecy. Wokół wielkiej sali uzbierała się niezła grupka ludzi. Dziewczynę przytrzymał przypadkowy licealista.
- Przynieś wody! - krzyknął trener, a ja pobiegłem do łazienki. Wyjąłem z plecaka pustą już butelkę po oranżadzie i wlałem w nią zimną wodę. Nauczycielowi udało się oprzytomnić Laurę. Ja wziąłem ją na ręce, a ona przytuliła się do mnie.
- Zwolnię cię z lekcji. Panna Marano mieszka pięć minut drogi stąd. Chyba ty się nią zaopiekujesz, prawda? - nauczyciel zapytał, jakby miał wątpliwości.
- Jasne.
Z tłumu wybiegł Calum. Wziął nasze plecaki i zmierzyliśmy do domu mojej przyjaciółki.
~♥~
Siedziałem przy łóżku brunetki, aż do późnego wieczora. Była słaba, ale jej rodzice nie widzieli powodu wzywania pogotowia. Nawet chwilkę zasnąłem, a obudziłem się trzymając rękę dziewczyny.
- Ross? - Laura obudziła się po krótkiej drzemce.
- Obudziłaś się! Ale się martwiłem.
- Nic nie pamiętam z ostatnich kilku godzin.
- Napadłaś na Jasmine ratując mnie.
- Słucham? - wstała nagle.
- No tak. A występ został przełożony.
- Na kiedy? - próbowała na stoliku znaleźć swoje okulary.
- Na za tydzień. I nie masz już okularów.
- A gdzie są? Chyba za dużo pytań.
- Stłukły się. - powiedziałem i podałem rękę brunetce, pomagając jej wstać. Objąłem ją i zeszedłem ze schodów razem z nią. Pomogłem usiąść jej na krześle w jadalni. Jej mama zaczęła robić kanapki jej i mi.
- A jak się czujesz?
- Już o wiele lepiej. Strasznie się zmieniłeś. Tak normalnie, jakbyś nie miał powodu, to byś mi tak nie pomagał.
- Jesteś moją przyjaciółką.
- A zaśpiewasz ze mną? Tam jest rap, a ja nie umiem.
- Jasne. - uśmiechnąłem się do niej.
~♥~
Muzyka z naprawianego już głośnika skończyła a ja i Laura dostaliśmy owacje na stojąco. Zeszliśmy ze sceny i zza drzwi oglądaliśmy resztę przedstawienia. Złapałem szczęśliwą dziewczynę za rękę i poprowadziłem ją bardziej na środek korytarza, na którym nikogo nie było.
- Wiesz... ja strasznie się zmieniłem. Chciałem cię najpierw poderwać, żebyś była moją dziewczyną, ale ja się zakochałem w tobie. Naprawdę. Dowodem jest to, że siedziałem przy tobie cały czas, gdy byłaś chora. - wyznałem szczerze. Długo nad tym myślałem. I zdałem sobie z tego sprawę nie dawno.
Laura zaśmiała się. Pocałowała mnie nagle. Zaskoczyło mnie to.
- Czyli chcesz zostać moją dziewczyną? - zapytałem. Pokiwała głową na tak i przytuliła się do mnie mocno. Najlepsze dni w życiu, właśnie się spełniły.
sobota, 8 sierpnia 2015
Austin i Ally 3 - Wyznanie miłości. Odcinek 22
Popłakałam się :') Jakie to słodkie :') Jeśli ktoś nie oglądał to oglądnijcie sobie :) Warto ;')
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)