- Usuń to, teraz, w tej chwili! - wydawało mi się, że Laura trochę za bardzo się uniosła.
- Dobrze, już usunięte. - uspokoiłam ją. - Nadal nie wiem, co widzisz złego w tym nagraniu.
- Wszystko jest złe. Co z tego, że cały świat wie, że z nim jestem? A jeśli ktoś nie wiedział? A co teraz pomyśleliby moi rodzice? Co by było...
- Laura, oni nie żyją. - przerwałam jej.
- To mało istotne.
- Z tego co powiedziałaś, wynika, że nie powinniśmy robić im pogrzebu, bo to mało istotne, że umarli.
- Chodzi mi o zaistniałą sytuację. Przecież mogą obserwować z góry co ja wyprawiam.
- A co wyprawiasz? - zdziwiłam się.
- Mówię publicznie swoje uczucia. Ogłaszam. To słowo bardziej tu pasuje.
- A serial?
- Dobra, skończmy ten temat. - poddała się. - Kiedy mamy samolot?
- Ross pojedzie z nami.
- On dołączy potem.
- Wiem. - powiedziałam i spojrzałam na nią. - Ale pójdę do niego, żeby się upewnić. Calum to jego przyjaciel. Nie pozwolę mu nie jechać.
Laura po mojej wypowiedzi najzwyczajniej wstała i wyszła z restauracji. Chyba powinnam zacząć się o nią martwić.
♪ godzinę później, Ross ♪
Przeglądałem twitter'a. Nudziło mi się niemiłosiernie, ale zwiedzanie miasta z rodzeństwem, było gorsze od czegokolwiek innego. Pewnie poszliby na rolki albo na jakiś mecz baseball'a. Nie miałem ochoty na zabawę.
Miałem takie dziwne wrażenie, że to przeze mnie Laura po prostu wyszła z pokoju. Czułem się też winny, że za nią nie poszedłem, nie pobiegłem, ale jaki to miało mieć sens? I tak bym jej nie zatrzymał.
I nagle ktoś zapukał do drzwi.
Spodziewałem się, że Riker albo Ryland po mnie przyjdą, ale przecież wyszli już z godzinę temu! Może się po coś wrócili? Lub pukała pani z obsługi?
- Cześć, Ross. - za drzwiami stała Raini.
- Cześć! - serdecznie przytuliłem przyjaciółkę. - Ja przyjadę jutro. Wysłałem ci sms.
- Tak, wysłałeś. Mogę wejść?
- Tak, tak. Jest z tobą Laura? - spojrzała w bok.
- Nnieee...
- Rai... Kłamiesz. - powiedziałem, wpuściłem ją do pokoju i wyszedłem na korytarz.
Laura stała oparta o ścianę i wpatrywała się w podłogę. Twarz zasłaniały jej włosy.
- Lau... - spojrzała na mnie zapuchniętymi oczyma.
Zawahałem się przez chwilę, ale podszedłem do niej. To, że ona również się ruszyła zbiło mnie trochę z tropu, więc się zatrzymałem. Ona podeszła do mnie, spojrzała mi w oczy i po prostu mnie przytuliła.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie. Zaśmiałem się.
- Wybaczysz mi? - odkleiła się ode mnie.
- Nie mam czego wybaczać. - pocałowałem ją w głowę i jeszcze raz przytuliłem.
- Gołąbeczki, chodźcie już może, bo samolot odlatuje za godzinę.
Spędziłem z dziewczynami miłą godzinę. Raini pokazała mi filmik z restauracji. Laura oczywiście protestowała, jak to ona, ale i tak obejrzałem. Zwiedziliśmy trochę miasto i odprowadziłem je na lotnisko.
- Na pewno nie polecisz z nami?
- Umówiłem się już z zespołem.
- Okey, okey.
- Laura, musimy iść! - krzyknęła Raini, która zdążyła się już ze mną pożegnać.
- To pa. - powiedziała brunetka i pocałowała mnie w policzek.
- Hey, tylko tyle? O nieee. - powiedziałem i pocałowałem ją w usta. Raczej tylko dałem jej buziaka.
- Ross, muszę iść. - nie odpuściłem i jeszcze raz spróbowałem. Tym razem się poddała i odwzajemniła całusa. Staliśmy tak kilka sekund, dopóki Raini nie oderwała jej ode mnie wręcz siłą. Zaśmiała się i jeszcze pomachała mi na pożegnanie.
♪ 1:00 w nocy, hotel ♪
- Ross! Obudź się! Musimy jechać! - Rocky zdarł ze mnie kołdrę.
- Co? Przecież mieliśmy jechać w nocy...
- Jest noc!
- O północy...
- Jest pierwsza w nocy!
- Że co? - zerwałem się na równe nogi.
- Nie zdążymy na koncert! - Rocky rzucił mi jakieś przypadkowe ciuchy.
Rocky wyszedł, a ja pospiesznie się ubrałem. Pozapalałem wszystkie światła i przeszukałem wszystkie półki, wszystkie kąty, wszystko co możliwe, choć już sprzątnąłem wszystko po powrocie do hotelu po wylocie dziewczyn.
Znalazłem jeszcze parę skarpet, czapkę i sprzątnąłem resztki popcornu spod kanapy. W końcu wziąłem walizkę i wyszedłem, gasząc światła. Rodzeństwo czekało na mnie już w busie.
Kierowca pomógł mi włożyć walizkę. Nazywał się Mark Sheffield.
- Jedziemy tą drogą, na której ostatnio był wypadek?
- Nie, nie naprawiono jeszcze tej drogi. - odparł. - Ale będziemy ją mijać. Na ten most jedzie się prosto, a my skręcamy i jedziemy okrężną drogą.
- Aha, dziękuję. - powiedziałem i spojrzałem na jego twarzy. Wyglądał co najmniej na zmęczonego, a oczy miał podkrążone. Czy on zawsze taki był? Nie umiałem sobie przypomnieć.
Weszliśmy do autobusu. Mark zasiadł za kierownicą, a ja poszedłem dalej, omijając materiał wiszący nad pustą przestrzenią miedzy kierowcą a nami.
- Witaj śpiochu. - powiedziała Rydel. Opierała się o ramię Ell'a. Wszyscy mieli podpuchnięte oczy, prawie zasypiali.
- Może połóżcie się spać? Wszyscy.
- A ty? - podniósł głowę Ryland
- Ja się już wyspałem. - wyciągnąłem telefon i usiadłem na krześle.
- Napisz na Twitterze, że wyruszamy. Zwykle ja to robię, ale teraz jestem zbyt zmęczony. - powiedział i się położył.
♪ Laura, 6:00 rano szpital w Amsterdamie ♪
Przyleciałam z Raini o dwudziestej. O dwudziestej trzydzieści byliśmy już u Caluma. Siedzieliśmy po obu stronach jego łóżka. Raini trzymała go za rękę. Patrzyła głównie na niego i na maszyny, które podtrzymywały go przy życiu. Czasem spojrzała na mnie, ale ja nie odwzajemniałam spojrzenia. Wiedziałam, że zmusiłaby się wtedy do uśmiechu do mnie. A na pewno wcale nie chciała się uśmiechać. Ja zresztą również. Przecież mój przyjaciel leżał tu przede mną i miał minimalne szanse na przeżycie. Czasem ja się odezwałam, czasem ona, ale rzadko gadałyśmy.
- Laura?
- Co tam? - spojrzałam w końcu na przyjaciółkę.
- Sorry, że odciągnęłam się od Ross'a. Wtedy, na lotnisku. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Zniecierpliwiłaś się.
- Taak. Chciałam zdążyć. Dla Caluma. - uśmiechnęła się blado, ale szczerze.
- Ty czasem latasz. - powiedziałam, a ona zrobiła pytającą minę. - Na skrzydłach miiłooościi. - zaśmiałam się.
- A ty nie? - zawtórowała mi.
- Ross jest mega kochany. Sama widziałaś. Przez te cztery lata. I w ogóle. - ostatnie słowo powiedziałyśmy jednocześnie.
- Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo się wyrzekasz publicznemu rozpowiadaniu, że jesteście razem. - spojrzałam na nią. - Okey, racja, to raczej nie brzmi dobrze.
♪ Ross, w tym samym czasie ♪
- Już blisko zniszczonego mostu. - powiedział Rocky wyglądając przez okno. - Kilka kilometrów.
- Jedziemy już sześć godzin. Riker, może wymienisz kierowcę. - zaproponowała Rydel.
- Okey. - poszedł to omówić z Markiem. Po liku sekundach wrócił. - Gdy przejedziemy most, na postoju, bo na razie nie ma gdzie się zatrzymać.
Minęło kilka minut. Minęliśmy już chyba dwa McDonaldy i Starbucksa. Gdy za zakrętem zniknął kolejny znak informacyjny o McDonaldzie, postanowiłem, że pójdę do kierowcy.
- Za dwa kilometry jest miejsce na postój, zaraz za mostem, możemy tam stanąć? - zapytałem, patrząc na ulicę. Widać było już zamkniętą, prostą drogę. - Proszę pana? - wyszedłem trochę do przodu, by widzieć twarz Marka. Spał. A automatyczne kierowanie miało ustawioną jazdę na wprost.
Nigdy, nigdy nie bałem się bardziej niż w tym momencie mojego życia. Ale próbowałem zachować trzeźwość. Próbowałem wyłączyć automatyczne kierowanie. Na marne. Jechaliśmy z wielką prędkością. Nie zdążyłbym wyhamować. Szanse były potwornie minimalne, więc wcisnąłem hamulec i szykowałam się do zakrętu.
- Ross, co tu się dzieje?! Jedziemy prosto na most! Którego nie ma! - wpadła spanikowana siostra. Dostrzegła śpiącego kierowcę i mnie. Zaczęła głośno krzyczeć.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją. - prawie krzyczałem. Przyszli wszyscy. Ktoś zaczął się na mnie drzeć. Nie rozpoznawałem już kto, co do mnie mówił
- Hamuj! Słyszysz?! Hamuj! Nie skręcisz!
- Skręcaj!
- Daj mi tę kierownicę!
- Zostaw mnie! Dam sobie radę! - popchnąłem brata i przez chwilę nie uwagi, nie zdążyłem skręcić.
Pokonaliśmy wszystkie barierki, taśmy, a ja rozpaczliwie wciskałem hamulec. Z oczu leciały mi łzy. Nie mogliśmy tak umrzeć! Nie wszyscy!
Do przepaści zostało kilkanaście metrów. Otworzyłem drzwi i najzwyczajniej wypchnąłem tych, którzy stali mi na drodze. Poobijają się, ale nie zginą. Nie zginą.
- Czemu nie chcesz, żebyśmy zginęli razem?! - krzyknęła Rydel. Na razie przez drzwi wyleciał tylko Ryland.
- Nie pozwolę na to. Przepraszam. - wypchnąłem ją. Ell sam wyskoczył.
I nagle poczułem, że coś ciągnie mnie w dół. Spadaliśmy. Nic nie mogłem zrobić. Zginę. Zginiemy.
Nawet łza nie zdążyła polecieć mi z oka, a poczułem bardzo mocne uderzenie. Rozbite szkło. W uszach krzyk braci, kierowcy, który odzyskał przytomność. A siebie nie słyszałem.
Nagle zza lekkiego materiału wyleciał stół. Wprost na mnie. Ja byłem na środku. Rozłożyłem ramiona, by odepchnąć wszystkich w pobliżu. I nagle poczułem niewyobrażalny ból.
Potem nie czułem już nic.
Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13