♪ Laura, szpital 9:30 ♪
Siedziałam na łóżku i trzymałam Rossy'ego za ręke. Lekarze mówili, że powinien się obudzić do 10:00. Inaczej... zapadnie w śpiączke. Na długo. I to bardzo.
Patrzyłam się na niego z podkrążonymi oczami. Po moim policzku zleciała jeszcze jedna łza.
-Czemu on ci to zrobił?-przytuliłam się do jego ramienia.-Ty przecież nie zrobiłeś mu nic. On nie miał prawa cię w to wplątywać. Jesteś przecież tylko moim przyjacielem. A on?-głos powoli mi się już załamywał.-Uważam go za zero. Miałeś rację, wtedy na spotkaniu. To głupota. Żebym ja miała cały czas dla niego, a on dla mnie nie? Przepraszam cię, Rossy. Tak bardzo cię przepraszam. I gdybym mogła cofnąć czas. I wcale nie spotkać się z tym idiotą. Mogłabym wtedy nie pójść do tego marketu. Co mnie podkusiło? No co?-mówiłam już szeptem. Cichutkim szeptem.
Wiedziałam, że Lynchowie, Ell i Vanessa spoglądają na mnie przez szybę. Albo pojechali do domu. Siedzę tu już od godziny. Wstałam z ramienia przyjaciela.
-Proszę pani, może podać pani coś do picia?-do sali weszła pielęgniarka.
-Nie, dziękuję.
-Siedzi pani już tu tak długo. Muszę się przyznać, bardzo lubię R5.
-Tak, zgadzam się. To świetny zespół.-uśmiechnęłam się.
-Bardzo współczuję panu Ross'owi. I oczywiście całemu zespołowi. I pani, pani Lauro.-powiedziała zmieniając kroplówkę.
-Bardzo pani miła. Może mówmy sobie po imieniu? Nie po pani? To tak jakoś sztucznie brzmi.
-Dobrze. Jestem Florencia Comparez.-przedstawiła się.
-A ja Laura Marano. Ładne ma pani imię.
-Dziękuję. Jestem hiszpanką. Ale teraz muszę już iść do innych pacjentów. Proszę infromować, gdyby coś działo się z panem Lynchem.
-Dobrze.
~♥~
Jednak po dwudziestu minutach zachciało mi się pić. Wstałam z krzesełka, spojrzałam na chłopaka i wyszłam z sali. Na końcu korytarza było wejście do baru szpitalnego. Weszłam tam i zamówiłam sobie kawę. I znowu zmierzyłam do sali. Zamknęłam za sobą drzwi, połknęłam jeden łyk kawy i spojrzałam na Ross'a. Miał otwarte oczy!
Położyłam kawe na jakiejś tam półce, nawet nie patrząc gdzie i podbiegłam do przyjaciela. Przytuliłam go mocno. I teraz też płakałam, ale ze szczęścia.
-Ross, ty żyjesz! Nie zapadniesz w śpiączke! Teraz już będzie dobrze...
-Laura.-powiedział słabym głosem. Puściłam go.-Jak ja tu trafiłem? Pamiętam wszystko, tylko... nie pamiętam jak tu trafiłem...
-Ide po lekarza.-wybiegłam z sali nie odpowiadając na jego pytanie. Wbiegłam do gabinetu lekarskiego.
-Panie doktorze! Ross się obudził!-i poszliśmy razem do sali numer 238.
Ciekawe co ja mu powiem. Jak mu to wytłumacze? "Wiesz, trafiłeś tu tak: Peter chciał dać ci nauczkę i zbił cię do nieprzytomności i nie możesz nikomu nic powiedzieć, bo on ma na mnie takie rzeczy, przez które to ja bym trafiła do więzienia, a jego wzieliby na świadka koronnego"?
-O, pan się obudził! Więc teraz odpowie pan na kilka pytań.
-Dobrze...
-Jak się pan nazywa?
-Ross Lynch.
-Czy ma pan rodzeństwo?
-Rydel, Riker, Rocky, Ryland.
-Jak się nazywa ta pani? Zna pan ją?-lekarz wskazał na mnie.
-Laura Marano. Moja przyjaciółka. Dobrze, koniec pytań? Głowa mnie boli.
-To normalne. Jest pan po ciężkim pobiciu. Ale jeszcze nie ustalono przez kogo.-i doktor oszczędził mi tej męki tłumaczenia mu, co się stało.-Ja nazywam się Jacob Connel i będę pana lekrzem prowadzącym.
-Ale jeszcze boli mnie noga, żebro... kostka. Nie mogę się ruszyć, czy mam coś na nodze?
-Tak, bandaż z usztywnieniem.
-Dobrze, że nie gips.-słabą ręką siegnął po telefon.-Dziewiąta pięćdziesiąt pięć? Ale...
-Spałeś od wczoraj.
-Za dziesięć minut zrobimy konkretne badania. I ustalimy, kiedy pan będzie mógł wyjść.
-Dobrze.-odpowiedziałam za niego. Lekarz wyszedł. Usiadłam na brzegu łóżka szpitalnego i spojrzałam na przyjaciela.
-Czemu jestem taki słaby?-zapytał.
-Chyba tak powinno być. Powinieneś teraz odpoczywać. Zawiadomię reszte, że się obudziłeś.-ale ostatnie zdanie powiedziałam na marne, bo już zasnął.
Wyjęłam smartphona i zadzwoniłam do Ellingtona. Jego kontakt miałam najbliżej. Przyjechali po dziesięciu minutach. Chcieli przywitać się z Ross'em, ale powiedziałam, że śpi, więc poszli do gabinetu lekarskiego, spytać się o rzeczy większe i o najmniejsze szczegóły.
Wróciłam do domu. Nie miałam już co tam robić. Przyjdę do niego może potem. Przed siedemnastą.
-Och, witaj kotku. Więc byłaś u Ross'a w szpitalu.-przestraszyłam się na widok Peter'a w moim pokoju.
-Co ty mnie prześladujesz, czy jak?-rzuciłam torebkę na łóżko.
-Twojej sister nie ma... no więc...?
Znowu to uczucie strachu.
-No więc co?
-Może obejrzymy film? Przecież nie jestem aż takim tyranem. I zrezygnowałem z tego o północy. Jeśli mam być szczery, to mam o wiele więcej innych dziewczyn. A ty byłaś tylko do uspokajania mnie. I za to cię kochałem.
-Jak inne dziewczyny. Ja nie jestem ci do niczego potrzebna, więc zostaw mnie w spokoju. I daj mi żyć.
-Nawet nie płaczesz. Jesteś silna. To dobrze.
Obejrzałam ten film. Boje się go, ale już nie dam tego po sobie poznać. Jakoś uśmiechać i być szczęśliwą mi się udało. To też mi się uda.
Jak oglądaliśmy, ten oblech cały czas chciał mnie obejmować. "Ide po popcorn", "Ide się napić", "Musze sprawdzić poczte", "Musze odebrać telefon" itp. Takich wymówek używałam, aż w końcu:
-Nie, nigdzie nie idziesz. Siedz i oglądaj.-i wtedy weszła Van.
-Ooo... jak wy słodko wyglądacie razem. Nie przeszkadzajcie sobie.
-I tak film już się kończy.-Peter przeciągnął się.-Ja już się będe zbierał do pracy.
-Okey, no trudno. To cześć, Cony. Jak to mówi Lau.-moja siostra uśmiechnęła się i spojrzała na chłopaka.-Czy ty masz puder pod okiem?-zapytał spec od makijażu.
-No tak. Bo ja teraz miałem godzinną przerwę i wracam na plan. A wiesz, że facetów też czasem muszą malować. Nie wyspałem się i no musieli. Jakie to głupie... nie cierpie tego, no ale cóż.
-Tak, rozumiem. No dobra, leć, ja cię nie zatrzymuje.-i wyszedł z krótkim "cześć".
~♥~
O godzinie szesnastej przyszłam do Ross'a w odwiedziny. Nie spał, tylko grał na telefonie w gry.
-Cześć, moja przyjaciółko! Właśnie się obudziłem.
-Odzyskałeś troche sił, widze.
-Tak. Dobrze widzisz.
-Kiedy cię wypisują?
-Za tydzień.
-Co tak długo? No ja nie wytrzymam.-przytuliłam go.
-Nie martw się. Będzie okey. I jeszcze jak wrócę do domu, to będe musiał na wózku jeździć. Mam połamane żebra.
-No nieźle cie ten gościu urządził. Nic nie pamiętasz?
-Nie. Niestety. A jak wyjdę, to może pójdziemy na lody?
-O, to świetny pomysł. A może potem...-urwałam, bo do sali wszedł pan doktor Connel.
-Panie Lynch, policja do pana. Czuje się pan na siłach?
-Tak.-Ross wyraźnie zaskoczony podniósł się do pozycji siedzącej. Ale zbyt gwałtownie, jak na złamane żebro. Poprawiłam mu poduszki i z grymasem oparł się na nich nadal w pozycji siedzącej. Z grymasem bólu, rzecz jasna.
-Dzień dobry. Rozmowa będzie notowa i nagrywana dla pana bezpieczeństwa i dla dowodów rzeczowych w sprawie. Czy będzie pan mówił prawdę?
-Tak.
-Czy zgadza się pan na to? Potrzebuje pan adwokata?
-Zgadzam się i nie potrzebuje.
-Dobrze. Zaczynamy notowanie i nagrywanie głosowe.
-Czy mogę tu zostać?-zapytałam za nim jeszcze włączyli sprzęt.
-Tak, chyba nie będzie żadnego problemu.
-Dziękuję. Chciałabym zostać, ponieważ Ross jest jeszcze słaby...
-Dobrze. Zaczynamy.-pierwszy policjant odpowiadał mi i mówił, a drugi miał notować i włączać sprzęt do nagrywania.
-Przesłuchanie dziewiętnastoletniego Ross'a Lyncha. Poszkodowanego.
-Jesteśmy tu, by ustalić, kto pana pobił. Po pierwsze. Co pan pamięta i co się stało.
-Pamiętam z tego popołudnia, że siedziałem w pokoju i myślałem. Potem jeszcze tylko, że ktoś zapukał w okno.
-Kto zapukał?
-Nie pamiętam.
-Może pamięta pan, w co był ubrany. Lub do kogo był podobny.
-Był ubrany w... czerwoną koszulkę w paski... i... szare spodnie. Chyba. Nie zapamiętałem twarzy.
-No dobrze... z naszej strony to by było na tyle. Dziękuje za przesłuchanie. Jeśli odnajdziemy sprawcę, będzie on oskarżony o naruszanie zdrowia i o ciężkie pobicie. Do widzenia.
-Koniec przesłuchania.
-Do widzenia.-i policjanci wyszli.
-Szkoda, że nic nie pamiętasz.-plan był mój taki: Ross na pewno sobie coś przypomni, a ja nic nie będę mówić. I potem złapią Peter'a. Bez moich zeznań. Uda się, co nie?
-Przepraszamy jeszcze chwilkę. Jak ma pani na imię? I nazwisko?-policja wróciła.
-Laura Marano.
-Prosimy panią na komisariat.-przeżyłam szok.
-Ale w sprawie Ross'a to od razu ja muszę na komisariat? Ja mogę tutaj.
-To nie w sprawie pana Lyncha.
::::::::::::::::::::::::::::
Macie rozdział 6 :D U was też pada deszcz? U mnie właśnie zaczął :c ale przecież deszcz jest potrzebny przyrodzie! 22 byłam na wycieczce klasowej nad jeziorskiem c: nasza klasa uzbierała najwięcej makulatury :) znaczy to nie była taka wycieczka klasowa... były jeszcze dwie inne klasy. Ale i tak fajnie było :D pozdrawiam wszystkie koale!
*22 kwietnia- Światowy Dzień Ziemi
Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13
niedziela, 26 kwietnia 2015
niedziela, 19 kwietnia 2015
Chapter 5 "Tylko daj spokój Ross'owi"
♪ Laura ♪
Już chwytałam za klamkę, gdy ktoś od tyłu chwycił mnie za ramie! Tak się wtedy przestraszyłam, że moje serce było w gardle. Odwróciłam się do tej osoby, ale nikogo tam nie było... Weszłam bezmyślnie do pokoju Peter'a, ale tam już nikogo nie było. Rozejrzałam się. I jednak Peter stał przy drzwiach od łazienki.
-Co to miało być?! Z kim rozmawiałeś?
-Co? Lau, o czym ty mówisz..? Przecież się przebierałem. Nie rozumiem cię, skarbie.
-Nie skarbuj mi tu. Miałeś sie przebierać, nie z kimś gadać.
-No przecież jestem przebrany.-omiotłam go wzrokiem. Był ubrany.
-Ale... Nie rozumiem, ja słyszałam...-machnęłam ręką i coś zrzuciłam z komody. Spojrzałam na ziemię.
-Czy to mój telefon?-podniosłam z podłogi przedmiot.
-Tak. Miałem ci go oddać, jak bym wychodził do pracy. A wychodze za dwie godziny.
-A nie pomyślałeś, że może mi być potrzebny?! Mógł dzwonić reżyser, z jakąś ważną sprawą...
-Ty nadal nie pamiętasz jego nazwiska? To Kopelow.
-Nie mówimy teraz o tym! I nie przerywaj mi. Ja mam mieć cały czas dla ciebie, a ty nawet nie masz pięciu minut na oddanie mi smartphona?!
-Nie denerwuj sie, Lau.
-Ile ja musiałam już przerwać spotkań? Ile razy?
-A skąd ja mam wiedzieć? Masz mieć dla mnie czas, rozumiesz? Inaczej powiem wszystkim, że jak przyjechałaś do New Yorku w pierwszy tydzień mieszkałaś na ulicy.-przybliżył się do mnie i złapał za nadgarstek bardzo mocno.
-Czy ty mi grozisz?-zapytałam z przestrachem. Wzmocnił uścisk. Auu...
-A jeśli?
-Nie możesz mi tego zrobić... Strace przyjaciół, odwrócą się ode mnie, powiedzą, że kłamałam...-w moich oczach pojawiły się łzy. Z bólu i ze strachu.
-Nie obchodzi mnie to. Jeśli jeszcze raz na mnie krzykniesz, lub nie przyjdziesz na zawołanie... powiem, powiem wszystko.-ze złości zacisnął zęby, a ja z bólu opadłam na podłogę. Oderwał dłoń od mojego nadgarstka. Był czerwony. Prawie siny. Złapałam się za niego odruchowo. Ukucnął przy mnie-A teraz wychodze. Mieszkanie jest do twojej dyspozycji. Bo przecież ja tak bardzo cie kocham.-podniósł mój podbródek. I spojrzał w moje oczy.
Zmierzył do wyjścia wcześniej zabierając klucze. Ja oparłam głowę o komodę. Wstałam nadal trzymając się za nadgarstek i oparłam się o próg.
-Peter. Czekaj.
-Co? Nie mam czasu.
-Do pracy idziesz za dwie godziny. Gdzie wychodzisz?-przełknęłam łzy. Podszedł szybkim krokiem do mnie.
-Wiesz, nie powinno cię to obchodzić. Ale nie śpieszy mi się.-złapał mnie za ręce, ale już lekko. Musnął moje wargi.
Bałam się tego, co teraz zrobi. Co zamierza. Ale długo się zastanawiać nie musiałam. Pocałował mnie, ale ja się wyrywałam. Rzucił mnie brutalnie na łóżko. Szarpałam się, ale on był za silny. Ściągnął mi buty, i już prawie ściągnął bluzke. Ja jakoś się wyrwałam i spadłam pod łóżko. Podniósł mnie, i znów to robił.
-Przestań! Przestań, rozumiesz?!-krzyknęłam, ale zatkał mi usta.
-Albo to zrobisz, albo powiem wszystko.
-Nie, nie dam się, nie powiesz. Zgłosze to na...
-Policje? Policja nie ma dowodów. A ja mam pełno haczyków na ciebie. Kradłaś jedzenie, pracowałaś na lewo. Myślisz, że nie wiem.
-Nie zrobisz mi tego. Ja nie chce.-Moje policzki były już strasznie mokre. Uderzył mnie mocno w twarz. Upadłam znów na łóżko.
-Czego się boisz? Że sie kochać nie umiesz?
-Ja nie chce.-skuliłam się zapłakana i obolała.
-Dobra, wychodze. Jak wróce, ma cie tu nie być.-kopnął mojego buta i wyszedł. Wybuchnęłam płaczem.
I co ja mam teraz zrobić? Nikomu nie moge się wyżalić. On wie o mnie wszystko. Zakochałam się w innym nim. Nie mogę z nim zerwać. Muszę udawać, że wszystko jest okej. Ale... czy tak sie da?
Wstałam powoli. Dotknęłam bolącego policzka i spojrzałam na zaczerwieniony nadgarstek. Zmierzyłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam siebie z rozmazanym makijażem, potarganymi włosami i z takim wyrazem twarzy... takim ponurym... to nie byłam ja.
Doprowadziłam się jakoś do porządku. I znowu wyglądałam jak ja. Ale nie było mnie stać na uśmiech. Mama zawsze powtarzała mi, że jeśli coś w życiu strasznego lub smutnego nas spotkało, przypomnijmy sobie jakieś chwile wesołe. Przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z Ross'em. Uśmiech na mojej twarzy pojawił się.
W domu przed Van musze udawać że nic się nie stało i nic mi nie jest. Recepta? Myśleć o Ross'ie.
Nagle dostałam SMS. Przestraszyłam się. Podeszłam do komody i wzięłam z podłogi telefon i odczytałam wiadomość od Petera:
I nie chce cie widzieć z tym dupkiem. Tym twoim Rossiem. Jak cie tylko z nim zobacze, to on ma przerąbane i ty też.
O Boże... Co ja teraz zrobie?
Nie myśląc o tym za dużo, założyłam buty, poszłam jeszcze raz przejrzeć się w lustrze czy mogę tak wyjść na ulicę. Było okey.
Wzięłam wszystko z czym tu przyszłam i to, co tu swojego znalazłam (czyli telefon). I wyszłam. Zaczepiła mnie jakaś starsza pani.
-Panienko, usłyszałam jakieś krzyki z domu pana Concory'ego. Czy coś się stało?
-Nie, proszę pani, wszystko dobrze.
-Bo wie, panienka. U pana Concory'ego to często jakieś krzyki, piski słychać, a inne panienki to wybiegają z tego mieszkania zapłakane, bez butów. Ja to sie nie raz pytałam pana Petera co tam sie dzieje, ale on tylko mówi, żebym była cicho. Bo ryby i staruszki głosu nie mają. Ja chyba nie jestem tak bardzo stara. Jak sądzi panienka?
-Nie, proszę pani. Wygląda pani na 80 lat jeśli mam być szczera. A starość dla mnie jest po setce.-zaśmiałam się.
-Ależ miła panienka. Panienka jak się nazywa?
-Laura Marano.
-Więc Lauruniu... Mogę tak do ciebie mówić?-kiwnęłam głową na tak. Bez uczuć.-To dobrze. A ty mi mów pani Loren.
-Dobrze.
-Dziękuję bardzo, zapraszam cię na herbatkę. Masz czas, prawda?
-Tak, oczywiście.
♪ Ross ♪
Chyba nie powinienem tyle myśleć o Laurze. W ogóle musze sobie wybić z mojej głowy, że z naszej przyjaźni będzie coś więcej. Ona ma chłopaka...
Chwila, chwila... przecież wtedy na tego sms-a odpowiedział mi Peter. Bo kto inny? I na bank usunął te wiadomości... Ale przecież ja znam pewnego fana, który świetnie zna się na komputerachi telefonach... Obym miał jego numer!
Może on przecież wydrukować jej usunięte wiadomości.
Nie. Zły pomysł. Zobaczy tego sms-a z moim "wyznaniem miłosnym". Kurde, co mnie wtedy podkusiło z tą wiadomością?!
Nagle ktoś zapukał w moje okno.
♪ Peter ♪
Wyszedłem wcześniej z domu, by pójść do domu tego debila i dać mu nauczke. Żeby takie wiadomości, do jednej z moich dziewczyn wysyłać?! A jakby Laura to zobaczyła? To by mnie zostawiła. Ona niby jest tylko do wolnego czasu i do odpoczynku od innych dziewczyn. W sumie, to teraz pewnie będzie się mnie bać. Nosz kurde, i teraz nie będzie mi już do niczego potrzebna... no nie przemyślane to było. Dobra tam, wykorzystam ją jeszcze z dwa razy i em zostawię. A po co mi ona?
Zapukałem w okno tego blondasa. Leżał na łóżku i patrzył w sufit. Hmm... włączył mu sie tryb marzyciela?
Spojrzał w okno ze zdziwieniem. Podszedł i je otworzył.
-Peter? Co ty tu robisz? Coś z Laurą?
-Otwórz na oścież.-poprosiłem tak, jakbym przyszedł w dobrych zamiarach. Posłuchał i wszedłem powoli. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na zamek.
-Co? Co ty robisz? Otwórz to.
-Nie. Najpierw dam ci nauczkę, żeby się nie zbliżać do MOJEJ Lau.
-Że co? Człowieku, co ty stuknięty jesteś?-złapałem go za bluze i i rzuciłem na ścianę obok drzwi. Zsunął się po niej pół przytomny.
-Nie masz prawa się do niej zbliżać. Na 5 kilometrów. Zrozumiano?
-To ty odwal się od Laury.-wstał i uderzył mnie z pięści w brzuch. Ja dałem mu w twarz. I dalej pamiętam tylko tyle, że on leżał prawie pod łóżkiem nie przytomny, a ja ledwo co przeskoczyłem płot od drugiej strony domu. Ale wygrałem. I gościu bedzie miał nauczke. I jeszcze tyle, że słyszałem krzyk jakiejś dziewczyny i sygnał karetki.
A tak naprawdę miałem wolne w pracy.
♪ Laura, następnego dnia ♪
Siedziałam na łóżku w swoim pokoju skulona. I płakałam. Ale po cichu, żeby Vanessa nie słyszała. Od razu zaczęłyby sie pytania "Co się stało?".
Telefon ładował mi się mi się na szafce nocnej. I nagle zadzwonił. Wzięłam go do ręki odebrałam wcześniej patrząc kto dzwonił.
-Halo?-próbowałam mieć spokojny głos.
-Laura, przepraszam że dzwonie o 8:00 rano, ale no musiałam.-Rydel była widocznie roztrzęsiona.
-Coś się stało?-podniosłam się z łóżka i założyłam buty.
-Nie. Znaczy tak. Ross jest w szpitalu.
-Co?! Co się stało?!
-To nie jest rozmowa na telefon. Proszę, przyjedź do tego najbliższego szpitala od naszego domu.
Rozłączyłam się i wbiegłam do mojej garderoby, o mało nie potykając się o próg. Założyłam byle jakie ciuchy i wybiegłam ze swojego pokoju wcześniej zabierając smartphona.
-Van, rusz się!-przebiegałam kuchnie
-Po co?
-Ross jest w szpitalu!
Siostra wypluła mleko do szklanki, pobiegła na górę zmienić swoje szpilki na vansy, a mi przyniosła moją torebke. Ja miałam trampki na korytarzu. Założyłam je z prędkością światła i wybiegłyśmy z domu wcześniej zamykając dom.
-Laura, czekaj! Szybciej będzie taxówką! Nie będziemy szły tempem pantery do szpitala. To zresztą cztery ulice dalej.
Więc wezwałyśmy taxi i po sześciu minutach byliśmy na miejscu.
-W której sali leży Ross Lynch?-zapytałam paniw recepcji.
-Sala dwieście trzydzieści osiem. Drugie piętro.
Gdy wjechałyśmy na górę, Rydel była przytulona do Ellingtona, a reszta wpatrywała się w szybe od drzwi.
-Ej, ludzie! Co się stało?-Vanessa podeszła do Riker'a i przytuliła go na powitanie.
-Lekarz mówi, że to pobicie. Brutalne pobicie.-Ryland usiadł na krześle i złapał się za głowę.
-Chciałam mu powiedzieć, że planujemy na jutro próbę zespołu, ale nie mogłam otworzyć drzwi od jego pokoju. W końcu weszłam od balkonu... i on leżał za łóżkiem. Taki nie przytomny... Krzyknęłam do chłopaków. No i otworzyłam drzwi i wezwaliśmy karetke.-blondynka rozpłakała się.
-Kiedy to się stało?
-Koło trzynastej wczoraj.
-I ja się o tym dowiaduje dopiero teraz?
-Przepraszamy.
-No dobra, okey, nie mam urazy. Teraz najważniejszy Ross.-w moich oczach pojawiły się łzy, gdy spojrzałam przez szybę, na jego bezwładne ciało, podpięte do kilkunastu sprzętów na raz.
-Jakie rokowania?-Van przytuliła się do swojego chłopaka.
-Lekarze mówią, że powinien się obudzić w ciągu najbliższych dwóch godzin.-Rocky oparł się o oparcie krzesła.
~♥~
-Wybaczcie, muszę odebrać.-zadzwonił do mnie Peter.
Odeszłam kawałek od towarzystwa i odebrałam.
-No witaj, kochanie. Może wpadniesz na... godzinke? Taak, tyle mi wystarczysz...
-To ty. To ty pobiłeś wczoraj Ross'a.
-Och, kochanie. On musiał dostać nauczkę.
-Nie pójdę do ciebie. Bo jestem w szpitalu u Ross'a. I czekam, aż się obudzi. A ty, jesteś dla mnie zerem.
-Czyli mam powiedzieć?
-Zrobię to, tylko daj spokój Ross'owi.
-Żebym dał mu spokój?
-I żebyś nic nie mówił. Zrobię to.-po moim policzku spłynęła łza.
-Oo... to stawka jest podwójna. Nie wystarczy raz...
-To co mam jeszcze zrobić?
-Coś tam wymyślę. Na razie... przyjdziesz do mnie w nocy. Po cichu. O północy. I wiesz, jak masz się ubrać...
-Wiem.-połykałam łzy.
:::::::::::::::::::
Przepraszam.
Za Co?
Za to, że tak długo nie było rozdziału. I za to, co zrobiłam z Ross'em i co zrobiłam Laurze.
Wybaczcie, koale! Ale ta sytuacja, zbliży ich do siebie ;) zdradziłam wam coś za rekompensatę za rozdział.
Pisze na telefonie, bo zepsuł mi się laptop ;-;
Czekam na komenatrze jeszcze raz:
Przepraszam ;p
♪ Aleks ♪
Już chwytałam za klamkę, gdy ktoś od tyłu chwycił mnie za ramie! Tak się wtedy przestraszyłam, że moje serce było w gardle. Odwróciłam się do tej osoby, ale nikogo tam nie było... Weszłam bezmyślnie do pokoju Peter'a, ale tam już nikogo nie było. Rozejrzałam się. I jednak Peter stał przy drzwiach od łazienki.
-Co to miało być?! Z kim rozmawiałeś?
-Co? Lau, o czym ty mówisz..? Przecież się przebierałem. Nie rozumiem cię, skarbie.
-Nie skarbuj mi tu. Miałeś sie przebierać, nie z kimś gadać.
-No przecież jestem przebrany.-omiotłam go wzrokiem. Był ubrany.
-Ale... Nie rozumiem, ja słyszałam...-machnęłam ręką i coś zrzuciłam z komody. Spojrzałam na ziemię.
-Czy to mój telefon?-podniosłam z podłogi przedmiot.
-Tak. Miałem ci go oddać, jak bym wychodził do pracy. A wychodze za dwie godziny.
-A nie pomyślałeś, że może mi być potrzebny?! Mógł dzwonić reżyser, z jakąś ważną sprawą...
-Ty nadal nie pamiętasz jego nazwiska? To Kopelow.
-Nie mówimy teraz o tym! I nie przerywaj mi. Ja mam mieć cały czas dla ciebie, a ty nawet nie masz pięciu minut na oddanie mi smartphona?!
-Nie denerwuj sie, Lau.
-Ile ja musiałam już przerwać spotkań? Ile razy?
-A skąd ja mam wiedzieć? Masz mieć dla mnie czas, rozumiesz? Inaczej powiem wszystkim, że jak przyjechałaś do New Yorku w pierwszy tydzień mieszkałaś na ulicy.-przybliżył się do mnie i złapał za nadgarstek bardzo mocno.
-Czy ty mi grozisz?-zapytałam z przestrachem. Wzmocnił uścisk. Auu...
-A jeśli?
-Nie możesz mi tego zrobić... Strace przyjaciół, odwrócą się ode mnie, powiedzą, że kłamałam...-w moich oczach pojawiły się łzy. Z bólu i ze strachu.
-Nie obchodzi mnie to. Jeśli jeszcze raz na mnie krzykniesz, lub nie przyjdziesz na zawołanie... powiem, powiem wszystko.-ze złości zacisnął zęby, a ja z bólu opadłam na podłogę. Oderwał dłoń od mojego nadgarstka. Był czerwony. Prawie siny. Złapałam się za niego odruchowo. Ukucnął przy mnie-A teraz wychodze. Mieszkanie jest do twojej dyspozycji. Bo przecież ja tak bardzo cie kocham.-podniósł mój podbródek. I spojrzał w moje oczy.
Zmierzył do wyjścia wcześniej zabierając klucze. Ja oparłam głowę o komodę. Wstałam nadal trzymając się za nadgarstek i oparłam się o próg.
-Peter. Czekaj.
-Co? Nie mam czasu.
-Do pracy idziesz za dwie godziny. Gdzie wychodzisz?-przełknęłam łzy. Podszedł szybkim krokiem do mnie.
-Wiesz, nie powinno cię to obchodzić. Ale nie śpieszy mi się.-złapał mnie za ręce, ale już lekko. Musnął moje wargi.
Bałam się tego, co teraz zrobi. Co zamierza. Ale długo się zastanawiać nie musiałam. Pocałował mnie, ale ja się wyrywałam. Rzucił mnie brutalnie na łóżko. Szarpałam się, ale on był za silny. Ściągnął mi buty, i już prawie ściągnął bluzke. Ja jakoś się wyrwałam i spadłam pod łóżko. Podniósł mnie, i znów to robił.
-Przestań! Przestań, rozumiesz?!-krzyknęłam, ale zatkał mi usta.
-Albo to zrobisz, albo powiem wszystko.
-Nie, nie dam się, nie powiesz. Zgłosze to na...
-Policje? Policja nie ma dowodów. A ja mam pełno haczyków na ciebie. Kradłaś jedzenie, pracowałaś na lewo. Myślisz, że nie wiem.
-Nie zrobisz mi tego. Ja nie chce.-Moje policzki były już strasznie mokre. Uderzył mnie mocno w twarz. Upadłam znów na łóżko.
-Czego się boisz? Że sie kochać nie umiesz?
-Ja nie chce.-skuliłam się zapłakana i obolała.
-Dobra, wychodze. Jak wróce, ma cie tu nie być.-kopnął mojego buta i wyszedł. Wybuchnęłam płaczem.
I co ja mam teraz zrobić? Nikomu nie moge się wyżalić. On wie o mnie wszystko. Zakochałam się w innym nim. Nie mogę z nim zerwać. Muszę udawać, że wszystko jest okej. Ale... czy tak sie da?
Wstałam powoli. Dotknęłam bolącego policzka i spojrzałam na zaczerwieniony nadgarstek. Zmierzyłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam siebie z rozmazanym makijażem, potarganymi włosami i z takim wyrazem twarzy... takim ponurym... to nie byłam ja.
Doprowadziłam się jakoś do porządku. I znowu wyglądałam jak ja. Ale nie było mnie stać na uśmiech. Mama zawsze powtarzała mi, że jeśli coś w życiu strasznego lub smutnego nas spotkało, przypomnijmy sobie jakieś chwile wesołe. Przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z Ross'em. Uśmiech na mojej twarzy pojawił się.
W domu przed Van musze udawać że nic się nie stało i nic mi nie jest. Recepta? Myśleć o Ross'ie.
Nagle dostałam SMS. Przestraszyłam się. Podeszłam do komody i wzięłam z podłogi telefon i odczytałam wiadomość od Petera:
I nie chce cie widzieć z tym dupkiem. Tym twoim Rossiem. Jak cie tylko z nim zobacze, to on ma przerąbane i ty też.
O Boże... Co ja teraz zrobie?
Nie myśląc o tym za dużo, założyłam buty, poszłam jeszcze raz przejrzeć się w lustrze czy mogę tak wyjść na ulicę. Było okey.
Wzięłam wszystko z czym tu przyszłam i to, co tu swojego znalazłam (czyli telefon). I wyszłam. Zaczepiła mnie jakaś starsza pani.
-Panienko, usłyszałam jakieś krzyki z domu pana Concory'ego. Czy coś się stało?
-Nie, proszę pani, wszystko dobrze.
-Bo wie, panienka. U pana Concory'ego to często jakieś krzyki, piski słychać, a inne panienki to wybiegają z tego mieszkania zapłakane, bez butów. Ja to sie nie raz pytałam pana Petera co tam sie dzieje, ale on tylko mówi, żebym była cicho. Bo ryby i staruszki głosu nie mają. Ja chyba nie jestem tak bardzo stara. Jak sądzi panienka?
-Nie, proszę pani. Wygląda pani na 80 lat jeśli mam być szczera. A starość dla mnie jest po setce.-zaśmiałam się.
-Ależ miła panienka. Panienka jak się nazywa?
-Laura Marano.
-Więc Lauruniu... Mogę tak do ciebie mówić?-kiwnęłam głową na tak. Bez uczuć.-To dobrze. A ty mi mów pani Loren.
-Dobrze.
-Dziękuję bardzo, zapraszam cię na herbatkę. Masz czas, prawda?
-Tak, oczywiście.
♪ Ross ♪
Chyba nie powinienem tyle myśleć o Laurze. W ogóle musze sobie wybić z mojej głowy, że z naszej przyjaźni będzie coś więcej. Ona ma chłopaka...
Chwila, chwila... przecież wtedy na tego sms-a odpowiedział mi Peter. Bo kto inny? I na bank usunął te wiadomości... Ale przecież ja znam pewnego fana, który świetnie zna się na komputerachi telefonach... Obym miał jego numer!
Może on przecież wydrukować jej usunięte wiadomości.
Nie. Zły pomysł. Zobaczy tego sms-a z moim "wyznaniem miłosnym". Kurde, co mnie wtedy podkusiło z tą wiadomością?!
Nagle ktoś zapukał w moje okno.
♪ Peter ♪
Wyszedłem wcześniej z domu, by pójść do domu tego debila i dać mu nauczke. Żeby takie wiadomości, do jednej z moich dziewczyn wysyłać?! A jakby Laura to zobaczyła? To by mnie zostawiła. Ona niby jest tylko do wolnego czasu i do odpoczynku od innych dziewczyn. W sumie, to teraz pewnie będzie się mnie bać. Nosz kurde, i teraz nie będzie mi już do niczego potrzebna... no nie przemyślane to było. Dobra tam, wykorzystam ją jeszcze z dwa razy i em zostawię. A po co mi ona?
Zapukałem w okno tego blondasa. Leżał na łóżku i patrzył w sufit. Hmm... włączył mu sie tryb marzyciela?
Spojrzał w okno ze zdziwieniem. Podszedł i je otworzył.
-Peter? Co ty tu robisz? Coś z Laurą?
-Otwórz na oścież.-poprosiłem tak, jakbym przyszedł w dobrych zamiarach. Posłuchał i wszedłem powoli. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na zamek.
-Co? Co ty robisz? Otwórz to.
-Nie. Najpierw dam ci nauczkę, żeby się nie zbliżać do MOJEJ Lau.
-Że co? Człowieku, co ty stuknięty jesteś?-złapałem go za bluze i i rzuciłem na ścianę obok drzwi. Zsunął się po niej pół przytomny.
-Nie masz prawa się do niej zbliżać. Na 5 kilometrów. Zrozumiano?
-To ty odwal się od Laury.-wstał i uderzył mnie z pięści w brzuch. Ja dałem mu w twarz. I dalej pamiętam tylko tyle, że on leżał prawie pod łóżkiem nie przytomny, a ja ledwo co przeskoczyłem płot od drugiej strony domu. Ale wygrałem. I gościu bedzie miał nauczke. I jeszcze tyle, że słyszałem krzyk jakiejś dziewczyny i sygnał karetki.
A tak naprawdę miałem wolne w pracy.
♪ Laura, następnego dnia ♪
Siedziałam na łóżku w swoim pokoju skulona. I płakałam. Ale po cichu, żeby Vanessa nie słyszała. Od razu zaczęłyby sie pytania "Co się stało?".
Telefon ładował mi się mi się na szafce nocnej. I nagle zadzwonił. Wzięłam go do ręki odebrałam wcześniej patrząc kto dzwonił.
-Halo?-próbowałam mieć spokojny głos.
-Laura, przepraszam że dzwonie o 8:00 rano, ale no musiałam.-Rydel była widocznie roztrzęsiona.
-Coś się stało?-podniosłam się z łóżka i założyłam buty.
-Nie. Znaczy tak. Ross jest w szpitalu.
-Co?! Co się stało?!
-To nie jest rozmowa na telefon. Proszę, przyjedź do tego najbliższego szpitala od naszego domu.
Rozłączyłam się i wbiegłam do mojej garderoby, o mało nie potykając się o próg. Założyłam byle jakie ciuchy i wybiegłam ze swojego pokoju wcześniej zabierając smartphona.
-Van, rusz się!-przebiegałam kuchnie
-Po co?
-Ross jest w szpitalu!
Siostra wypluła mleko do szklanki, pobiegła na górę zmienić swoje szpilki na vansy, a mi przyniosła moją torebke. Ja miałam trampki na korytarzu. Założyłam je z prędkością światła i wybiegłyśmy z domu wcześniej zamykając dom.
-Laura, czekaj! Szybciej będzie taxówką! Nie będziemy szły tempem pantery do szpitala. To zresztą cztery ulice dalej.
Więc wezwałyśmy taxi i po sześciu minutach byliśmy na miejscu.
-W której sali leży Ross Lynch?-zapytałam paniw recepcji.
-Sala dwieście trzydzieści osiem. Drugie piętro.
Gdy wjechałyśmy na górę, Rydel była przytulona do Ellingtona, a reszta wpatrywała się w szybe od drzwi.
-Ej, ludzie! Co się stało?-Vanessa podeszła do Riker'a i przytuliła go na powitanie.
-Lekarz mówi, że to pobicie. Brutalne pobicie.-Ryland usiadł na krześle i złapał się za głowę.
-Chciałam mu powiedzieć, że planujemy na jutro próbę zespołu, ale nie mogłam otworzyć drzwi od jego pokoju. W końcu weszłam od balkonu... i on leżał za łóżkiem. Taki nie przytomny... Krzyknęłam do chłopaków. No i otworzyłam drzwi i wezwaliśmy karetke.-blondynka rozpłakała się.
-Kiedy to się stało?
-Koło trzynastej wczoraj.
-I ja się o tym dowiaduje dopiero teraz?
-Przepraszamy.
-No dobra, okey, nie mam urazy. Teraz najważniejszy Ross.-w moich oczach pojawiły się łzy, gdy spojrzałam przez szybę, na jego bezwładne ciało, podpięte do kilkunastu sprzętów na raz.
-Jakie rokowania?-Van przytuliła się do swojego chłopaka.
-Lekarze mówią, że powinien się obudzić w ciągu najbliższych dwóch godzin.-Rocky oparł się o oparcie krzesła.
~♥~
-Wybaczcie, muszę odebrać.-zadzwonił do mnie Peter.
Odeszłam kawałek od towarzystwa i odebrałam.
-No witaj, kochanie. Może wpadniesz na... godzinke? Taak, tyle mi wystarczysz...
-To ty. To ty pobiłeś wczoraj Ross'a.
-Och, kochanie. On musiał dostać nauczkę.
-Nie pójdę do ciebie. Bo jestem w szpitalu u Ross'a. I czekam, aż się obudzi. A ty, jesteś dla mnie zerem.
-Czyli mam powiedzieć?
-Zrobię to, tylko daj spokój Ross'owi.
-Żebym dał mu spokój?
-I żebyś nic nie mówił. Zrobię to.-po moim policzku spłynęła łza.
-Oo... to stawka jest podwójna. Nie wystarczy raz...
-To co mam jeszcze zrobić?
-Coś tam wymyślę. Na razie... przyjdziesz do mnie w nocy. Po cichu. O północy. I wiesz, jak masz się ubrać...
-Wiem.-połykałam łzy.
:::::::::::::::::::
Przepraszam.
Za Co?
Za to, że tak długo nie było rozdziału. I za to, co zrobiłam z Ross'em i co zrobiłam Laurze.
Wybaczcie, koale! Ale ta sytuacja, zbliży ich do siebie ;) zdradziłam wam coś za rekompensatę za rozdział.
Pisze na telefonie, bo zepsuł mi się laptop ;-;
Czekam na komenatrze jeszcze raz:
Przepraszam ;p
♪ Aleks ♪
czwartek, 2 kwietnia 2015
Chapter 4 "A ten idiota ci tego szczęścia nie da!"
♪ Laura ♪
Krzątałam się po domu szukając telefonu. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Nie było go w moim pokoju, w salonie, ani w kuchni. Zostało mi jeszcze do przeszukania sześć pokoi. Muszę się spieszyć, bo jak reżyser do mnie zadzwoni, a ja nie odbiore... A jeśli to będzie coś ważnego?! Przecież reżyser nie będzie do mnie dzwonił z pytaniem w co się dzisiaj ubrałam czy co jadłam na śniadanie...
-Czego tak szukasz?-Vanessa zjawiła się w korytarzu.-I dlaczego tego czegoś szukasz pod dywanem...?
-Widziałaś gdzieś mojego smartphona?
-No w doniczce go raczej nie znajdziesz.
-No widziałaś czy nie?-zapytałam zirytowana.
-Nie. Może zostawiłaś go u Petera.
-Albo u Ross'a.
-Raczej nie. Przecież Ross by zadzwonił do mnie czy by tu przyszedł ci go oddać. A sie jeszcze nie odezwał. Jestem za tym, że twój smartphone jest u Petera.
-Twierdzisz, że mój chłopak nie przyszedł by tutaj żeby mi oddać telefon? I twierdzisz, że nie zachowałby się tak jak Ross ?
-Tak. Właśnie tak twierdzę. Dobra, lece coś zjeść.-i zmierzyła do kuchni. Poszłam za nią. Vanessa wyjęła jogurt z lodówki i zaczęła go jeść łyżeczką.
-Myślałam, że lubisz Petera...
-Po tej sytuacji co zdarzyła się w sylwestra? Nie cierpie tego debila. Zresztą ja tylko stwierdzam fakty, Lau. Nie powinnaś mu wybaczać.
-Vanessa, to moje życie.
-A ja jestem twoją siostrą! I chcę twojego szczęścia! A ten idiota ci tego szczęścia nie da!
Ktoś zadzwonił do drzwi.
-Skończymy to za chwile.-i poszłam otworzyć. Szłam powoli. Ten ktoś dzwonił do drzwi cały czas. Jakby coś sie stało.
Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam przed sobą wściekłego Ross'a.
-Wybaczyłaś mu? No ja nie wierzę! Laura, przepraszam cię bardzo, ale czy ty rozum straciłaś?! On cie uderzył!-mówiąc to, wszedł do mojego mieszkania i spojrzał na mnie wzrokiem "zawiodlem się na ciebie i jest mi cie żal, ale jednocześnie jestem na ciebie wściekły".
-Teraz ty?-zapytałam zamykając drzwi.
-Nie mogę po prostu w to uwierzyć! No nie mogę!
-To MOJE życie, a ty sie nim nie interesuj!
-Jak mam się nie interesować?! Jesteś moją przyjaciółką!
-To od dzisiaj nią nie będe! Zadowolony? Teraz możesz przestać sie o mnie martwić!
-Chyba śnisz. Nie przestane sie o ciebie martwić.
-Musisz.
-Bo?
-Bo poskarże sie Peter'owi, że mnie nachodzisz i jesteś namolny! A on już to załatwi! A tak jeśli już mówimy o Peterze-ściszyłam głos do głośnego szeptu-to on ćwiczył karate.
♪ Ross ♪
-A ja tańczę, chodze na siłownię, śpiewam, mam ochroniarzy na zawołanie... -nigdy nie lubiłem sie chwalić swoją sławą i że moge mieć wszystko na wyciągnięcie ręki. Tym bardziej przy Laurze. Wiem, jak ona nienawidzi chełpienia sie sławą. Ale w tym przypadku musiałem.
-A myślisz, że on nie?-prychnęła.-Wychodzę.
-Gdzie?-w końcu odezwała się Vanessa.
-Do Petera. I nie wiem kiedy wrócę.-założyła torbe na ramie i wychodząc trzasnęła drzwiami.
-Skąd wiedziałeś?-zapytała tajemniczo szatynka.
-Ale co wiedziałam?
-Że Laura wybaczyła temu idiocie.-oparła się o próg drzwi między kuchnią, a korytarzem.
-Wczoraj musieliśmy przerwać spotkanie, bo Peter do niej napisał i powiedziała, że musi iść, bo ona zawsze dla niego musi mieć czas. ON wysyła jej SMS a Lau do niego idzie. Lub w miejsce, gdzie mają sie spotkać. To strasznie głupie. Lau ma mieć dla niego cały czas, nawet gdy jest zajęta, a ten debil to już może nie mieć dla niej czasu.
-Racja. To chore. Chce dla mojej siostry jak najlepiej, ale ona tego nie rozumie.
-Ja też chce dla niej jak najlepiej. Niby jest z nim szczęśliwa... Ale ten gościu już swoim wyglądem popełnia przestępstwa. Głównie mi tu chodzi o ubiór.
-A od sylwestra wiesz, jaki ma charakter.
-No właśnie...
-Ale czemu wczoraj jej nie zatrzymałeś i nie zapytałeś, czemu się z nim pogodziła? Bo skoro wczoraj przerwała spotkanie, bo dostała SMS od Concory'ego...
-Byłem za bardzo skołowany... chciałem jej cos powiedzieć, ale gdy już chciałem, ten SMS...
-Coś ważnego chciałeś jej powiedzieć?
-Tttaak... to dość ważne.
Zapanowała między nami długą cisza.
-Napijesz sie czegoś?
-No. Coś na wyluzowanie.
-Nie mam alkoholu. Mam Red Bulla.
-Dobra, może być.
♪ Laura ♪
I że niby Peter nie zachowałby się tak jak Ross w takiej sytuacji?! Phi!
Szłam tak szybko do domu Petera, że moje koturny stukały o chodnik, aż wszyscy się odwracali.
Weszłam przez kuchenne drzwi od domu mojego chłopaka.
-Conyy!-krzyknęłam zamykając wrota.
-Laura?! Co ty tu robisz?-wychylił się w samym szlafroku zza progu salonu.
-Ymm... stoje. I przyszłam sie z tobą zobaczyć...
-Widać, że jesteś wściekła, więc coś jest na rzeczy. Ale za chwile mi opowiesz, bo musze sie ubrać.
On nie jest ubrany jeszcze? Jest przecież 13:00 !
Po chwili usłyszałam jakieś szepty, które było słychać z pokoju Concory'ego.
-Wyjdź, teraz!
-Nie, rozumiesz?!
On ewidentnie z kimś rozmawiał. Szeptem na kogoś krzyczał. Zdecydowałam się zmierzyć do jego pokoju. Powoli, żeby nie wiedział, że tam idę, że się zbliżam.
-To niech tamta laska stąd idzie, kumasz?
-Nie, Laura stąd nie wyjdzie. Tylko ty, won przez balkon.
-Jak śmiesz się tak do mnie odzywać! Jestem...
-Kotuś, ona za chwile cie zdemaskuje!
Kotuś?! Przepraszam, że co?! Nie, nie wytrzymam! Do kogo on to mówi do cholery?!
Łapałam już za klamkę...
♪ Raini ♪
Oglądałam telewizję w swoim domu, zajadając popcorn. Leciał jakiś nudny serial. Ale nie mam co robić. Calum wyjechał na tydzień do Los Angeles, Laura powiedziała, że jak będzie miała czas to zadzwoni, bo na razie ma tyle spraw na głowie, że chyba tego w dwa dni nie udźwignie. A Ross? Ross napisał mi dzisiaj sms, że jest wściekły na Laurę i nie ma humoru na jutrzejszą imprezę u mnie w domu z okazji zakończenia remontu mojej kuchni. Kocham robić imprezy i jak tylko coś sie stanie, to robię impreze. Remont kuchni to bardzo poważna sprawa! Już nie będe jeść na mieście.
A może... sprawdze Twittera. Taak, to dobry pomysł. Dawno nie wchodziłam na TT.
Wyłączyłam telewizor i zmierzyłam na górę po laptopa. Znalazłam go na łóżku. Podłączyłam go pod prąd i włączyłam. Wpisałam hasło, weszłam w Yahoo! i wpisałam "Twitter". Taka rutyna. Pokazało mi się "Twitter-Official Site", a pod tym "Twitter-najpopularniejsze newsy". I właśnie w tych najpopularniejszych newsach ujrzałam coś szokującego... Zmroziło mnie to od stóp do głów. Szybko weszłam w TT, zalogowałam się, sprawdziłam czy o tym nie piszą na stronie głównej. Były tylko tam dwie nie szczegółowe wzmianki. Więc włączyłam na profil "Miami News". I tam w trzecim poście był podany link do artykułu:
Śmierć rodziców Laury i Vanessy Marano
Nie dorzeczność, szok i idealny temat do gazetek plotkarskich. 24.03.2015 roku zmarli rodzice
Vanessy i Laury Marano. Same siostry jeszcze o tym nie wiedzą, ponieważ policja postanowiła
nie informować na razie rodzeństwa Marano o tym tragicznym wydarzeniu, dopóki nie ustalą
szczegółów wypadku. Na razie wiadomo tylko tyle, że auto, którym jechali państwo Marano
zderzyło się z samochodem ciężarowym. Zmarli na miejscu. Kierowca ciężarówki był rosjaninem
i on również zmarł na miejscu. Nie wiadomo, czy wina jest w kierowcy ciężarówki czy w aucie
państwa Marano.
I Laura jeszcze o tym nie wie? No jak tak można! Co za policja! Muszę do niej zadzwonić! Teraz, w tym momencie.
Nie wyłączając laptopa pobiegłam na dół, chwyciłam za telefon i wykręciłam numer Lau. Sekretarka. Drugi raz. I znowu. Och, czemu?!
♪ Rydel ♪
-W sumie, to czasem mam cie dosyć, Ell. Ale i tak baardzo cię kocham.-przytuliłam chłopaka.
-Tak, wiem Ryd. Ja też cię kocham. I nie cierpię jak się kłócimy.
-A w ogóle pamiętasz, o co poszło?-zapytałam patrząc mu w oczy i nie odrywając się od niego.
-Już nie. I nie chce pamiętać. Chodź, obejrzymy jakiś film. Mam ochotę na komedię.
-Tylko ty cały czas wybierasz filmy, a ja? Plosee...
-Okey, ty możesz dzisiaj wybierać.-uśmiechnął się.
-Mam ochotę na komedię.-zaśmialiśmy się. Po chwili stałam do niego bokiem i złapałam go za rękę.
-A mówiłem już dzisiaj, że cię kocham?
-Tak, mówiłeś.-pocałowałam go w policzek i poszliśmy do salonu. A tam Ryland rozwalony na kanapie i ogląda jakieś nudne show.
-Spadaj.-zepchnęłam brata z kanapy, przy okazji łapiąc popcorn, którym obżerał się do nieprzytomności. Było jeszcze tylko ćwierć miski, więc któreś z naszej dwójki (ewentualnie trójki. Jeśli RyRy kupi tekst: "Idź po popcorn, bo ty wyżarłeś. Teraz uzupełnij.") musi iść po popcorn.
-Ryland, idź po popcorn, bo ty...
-Chyba śnisz. Już więcej się na ten tekst nie nabiorę.
-Więc ja pójdę.-Ellington uśmiechnął się do mnie i poszedł do kuchni. Ja włączyłam komedie na dvd i spokojnie czekałam na swojego chłopaka.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::
Jeeest! Rozdział 4 :D Dziękuję za komentarze Wioli W i ponczek54. To mnie zmotywowało. I to bardzo.
Wzięłam się za rozdział... i jest :) I bardzo prosze o komentarze, to naprawde mnie motywuje.
Miłego dnia koale ;)
Krzątałam się po domu szukając telefonu. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Nie było go w moim pokoju, w salonie, ani w kuchni. Zostało mi jeszcze do przeszukania sześć pokoi. Muszę się spieszyć, bo jak reżyser do mnie zadzwoni, a ja nie odbiore... A jeśli to będzie coś ważnego?! Przecież reżyser nie będzie do mnie dzwonił z pytaniem w co się dzisiaj ubrałam czy co jadłam na śniadanie...
-Czego tak szukasz?-Vanessa zjawiła się w korytarzu.-I dlaczego tego czegoś szukasz pod dywanem...?
-Widziałaś gdzieś mojego smartphona?
-No w doniczce go raczej nie znajdziesz.
-No widziałaś czy nie?-zapytałam zirytowana.
-Nie. Może zostawiłaś go u Petera.
-Albo u Ross'a.
-Raczej nie. Przecież Ross by zadzwonił do mnie czy by tu przyszedł ci go oddać. A sie jeszcze nie odezwał. Jestem za tym, że twój smartphone jest u Petera.
-Twierdzisz, że mój chłopak nie przyszedł by tutaj żeby mi oddać telefon? I twierdzisz, że nie zachowałby się tak jak Ross ?
-Tak. Właśnie tak twierdzę. Dobra, lece coś zjeść.-i zmierzyła do kuchni. Poszłam za nią. Vanessa wyjęła jogurt z lodówki i zaczęła go jeść łyżeczką.
-Myślałam, że lubisz Petera...
-Po tej sytuacji co zdarzyła się w sylwestra? Nie cierpie tego debila. Zresztą ja tylko stwierdzam fakty, Lau. Nie powinnaś mu wybaczać.
-Vanessa, to moje życie.
-A ja jestem twoją siostrą! I chcę twojego szczęścia! A ten idiota ci tego szczęścia nie da!
Ktoś zadzwonił do drzwi.
-Skończymy to za chwile.-i poszłam otworzyć. Szłam powoli. Ten ktoś dzwonił do drzwi cały czas. Jakby coś sie stało.
Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam przed sobą wściekłego Ross'a.
-Wybaczyłaś mu? No ja nie wierzę! Laura, przepraszam cię bardzo, ale czy ty rozum straciłaś?! On cie uderzył!-mówiąc to, wszedł do mojego mieszkania i spojrzał na mnie wzrokiem "zawiodlem się na ciebie i jest mi cie żal, ale jednocześnie jestem na ciebie wściekły".
-Teraz ty?-zapytałam zamykając drzwi.
-Nie mogę po prostu w to uwierzyć! No nie mogę!
-To MOJE życie, a ty sie nim nie interesuj!
-Jak mam się nie interesować?! Jesteś moją przyjaciółką!
-To od dzisiaj nią nie będe! Zadowolony? Teraz możesz przestać sie o mnie martwić!
-Chyba śnisz. Nie przestane sie o ciebie martwić.
-Musisz.
-Bo?
-Bo poskarże sie Peter'owi, że mnie nachodzisz i jesteś namolny! A on już to załatwi! A tak jeśli już mówimy o Peterze-ściszyłam głos do głośnego szeptu-to on ćwiczył karate.
♪ Ross ♪
-A ja tańczę, chodze na siłownię, śpiewam, mam ochroniarzy na zawołanie... -nigdy nie lubiłem sie chwalić swoją sławą i że moge mieć wszystko na wyciągnięcie ręki. Tym bardziej przy Laurze. Wiem, jak ona nienawidzi chełpienia sie sławą. Ale w tym przypadku musiałem.
-A myślisz, że on nie?-prychnęła.-Wychodzę.
-Gdzie?-w końcu odezwała się Vanessa.
-Do Petera. I nie wiem kiedy wrócę.-założyła torbe na ramie i wychodząc trzasnęła drzwiami.
-Skąd wiedziałeś?-zapytała tajemniczo szatynka.
-Ale co wiedziałam?
-Że Laura wybaczyła temu idiocie.-oparła się o próg drzwi między kuchnią, a korytarzem.
-Wczoraj musieliśmy przerwać spotkanie, bo Peter do niej napisał i powiedziała, że musi iść, bo ona zawsze dla niego musi mieć czas. ON wysyła jej SMS a Lau do niego idzie. Lub w miejsce, gdzie mają sie spotkać. To strasznie głupie. Lau ma mieć dla niego cały czas, nawet gdy jest zajęta, a ten debil to już może nie mieć dla niej czasu.
-Racja. To chore. Chce dla mojej siostry jak najlepiej, ale ona tego nie rozumie.
-Ja też chce dla niej jak najlepiej. Niby jest z nim szczęśliwa... Ale ten gościu już swoim wyglądem popełnia przestępstwa. Głównie mi tu chodzi o ubiór.
-A od sylwestra wiesz, jaki ma charakter.
-No właśnie...
-Ale czemu wczoraj jej nie zatrzymałeś i nie zapytałeś, czemu się z nim pogodziła? Bo skoro wczoraj przerwała spotkanie, bo dostała SMS od Concory'ego...
-Byłem za bardzo skołowany... chciałem jej cos powiedzieć, ale gdy już chciałem, ten SMS...
-Coś ważnego chciałeś jej powiedzieć?
-Tttaak... to dość ważne.
Zapanowała między nami długą cisza.
-Napijesz sie czegoś?
-No. Coś na wyluzowanie.
-Nie mam alkoholu. Mam Red Bulla.
-Dobra, może być.
♪ Laura ♪
I że niby Peter nie zachowałby się tak jak Ross w takiej sytuacji?! Phi!
Szłam tak szybko do domu Petera, że moje koturny stukały o chodnik, aż wszyscy się odwracali.
Weszłam przez kuchenne drzwi od domu mojego chłopaka.
-Conyy!-krzyknęłam zamykając wrota.
-Laura?! Co ty tu robisz?-wychylił się w samym szlafroku zza progu salonu.
-Ymm... stoje. I przyszłam sie z tobą zobaczyć...
-Widać, że jesteś wściekła, więc coś jest na rzeczy. Ale za chwile mi opowiesz, bo musze sie ubrać.
On nie jest ubrany jeszcze? Jest przecież 13:00 !
Po chwili usłyszałam jakieś szepty, które było słychać z pokoju Concory'ego.
-Wyjdź, teraz!
-Nie, rozumiesz?!
On ewidentnie z kimś rozmawiał. Szeptem na kogoś krzyczał. Zdecydowałam się zmierzyć do jego pokoju. Powoli, żeby nie wiedział, że tam idę, że się zbliżam.
-To niech tamta laska stąd idzie, kumasz?
-Nie, Laura stąd nie wyjdzie. Tylko ty, won przez balkon.
-Jak śmiesz się tak do mnie odzywać! Jestem...
-Kotuś, ona za chwile cie zdemaskuje!
Kotuś?! Przepraszam, że co?! Nie, nie wytrzymam! Do kogo on to mówi do cholery?!
Łapałam już za klamkę...
♪ Raini ♪
Oglądałam telewizję w swoim domu, zajadając popcorn. Leciał jakiś nudny serial. Ale nie mam co robić. Calum wyjechał na tydzień do Los Angeles, Laura powiedziała, że jak będzie miała czas to zadzwoni, bo na razie ma tyle spraw na głowie, że chyba tego w dwa dni nie udźwignie. A Ross? Ross napisał mi dzisiaj sms, że jest wściekły na Laurę i nie ma humoru na jutrzejszą imprezę u mnie w domu z okazji zakończenia remontu mojej kuchni. Kocham robić imprezy i jak tylko coś sie stanie, to robię impreze. Remont kuchni to bardzo poważna sprawa! Już nie będe jeść na mieście.
A może... sprawdze Twittera. Taak, to dobry pomysł. Dawno nie wchodziłam na TT.
Wyłączyłam telewizor i zmierzyłam na górę po laptopa. Znalazłam go na łóżku. Podłączyłam go pod prąd i włączyłam. Wpisałam hasło, weszłam w Yahoo! i wpisałam "Twitter". Taka rutyna. Pokazało mi się "Twitter-Official Site", a pod tym "Twitter-najpopularniejsze newsy". I właśnie w tych najpopularniejszych newsach ujrzałam coś szokującego... Zmroziło mnie to od stóp do głów. Szybko weszłam w TT, zalogowałam się, sprawdziłam czy o tym nie piszą na stronie głównej. Były tylko tam dwie nie szczegółowe wzmianki. Więc włączyłam na profil "Miami News". I tam w trzecim poście był podany link do artykułu:
Śmierć rodziców Laury i Vanessy Marano
Nie dorzeczność, szok i idealny temat do gazetek plotkarskich. 24.03.2015 roku zmarli rodzice
Vanessy i Laury Marano. Same siostry jeszcze o tym nie wiedzą, ponieważ policja postanowiła
nie informować na razie rodzeństwa Marano o tym tragicznym wydarzeniu, dopóki nie ustalą
szczegółów wypadku. Na razie wiadomo tylko tyle, że auto, którym jechali państwo Marano
zderzyło się z samochodem ciężarowym. Zmarli na miejscu. Kierowca ciężarówki był rosjaninem
i on również zmarł na miejscu. Nie wiadomo, czy wina jest w kierowcy ciężarówki czy w aucie
państwa Marano.
I Laura jeszcze o tym nie wie? No jak tak można! Co za policja! Muszę do niej zadzwonić! Teraz, w tym momencie.
Nie wyłączając laptopa pobiegłam na dół, chwyciłam za telefon i wykręciłam numer Lau. Sekretarka. Drugi raz. I znowu. Och, czemu?!
♪ Rydel ♪
-W sumie, to czasem mam cie dosyć, Ell. Ale i tak baardzo cię kocham.-przytuliłam chłopaka.
-Tak, wiem Ryd. Ja też cię kocham. I nie cierpię jak się kłócimy.
-A w ogóle pamiętasz, o co poszło?-zapytałam patrząc mu w oczy i nie odrywając się od niego.
-Już nie. I nie chce pamiętać. Chodź, obejrzymy jakiś film. Mam ochotę na komedię.
-Tylko ty cały czas wybierasz filmy, a ja? Plosee...
-Okey, ty możesz dzisiaj wybierać.-uśmiechnął się.
-Mam ochotę na komedię.-zaśmialiśmy się. Po chwili stałam do niego bokiem i złapałam go za rękę.
-A mówiłem już dzisiaj, że cię kocham?
-Tak, mówiłeś.-pocałowałam go w policzek i poszliśmy do salonu. A tam Ryland rozwalony na kanapie i ogląda jakieś nudne show.
-Spadaj.-zepchnęłam brata z kanapy, przy okazji łapiąc popcorn, którym obżerał się do nieprzytomności. Było jeszcze tylko ćwierć miski, więc któreś z naszej dwójki (ewentualnie trójki. Jeśli RyRy kupi tekst: "Idź po popcorn, bo ty wyżarłeś. Teraz uzupełnij.") musi iść po popcorn.
-Ryland, idź po popcorn, bo ty...
-Chyba śnisz. Już więcej się na ten tekst nie nabiorę.
-Więc ja pójdę.-Ellington uśmiechnął się do mnie i poszedł do kuchni. Ja włączyłam komedie na dvd i spokojnie czekałam na swojego chłopaka.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::
Jeeest! Rozdział 4 :D Dziękuję za komentarze Wioli W i ponczek54. To mnie zmotywowało. I to bardzo.
Wzięłam się za rozdział... i jest :) I bardzo prosze o komentarze, to naprawde mnie motywuje.
Miłego dnia koale ;)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)