♪ Laura, szpital 9:30 ♪
Siedziałam na łóżku i trzymałam Rossy'ego za ręke. Lekarze mówili, że powinien się obudzić do 10:00. Inaczej... zapadnie w śpiączke. Na długo. I to bardzo.
Patrzyłam się na niego z podkrążonymi oczami. Po moim policzku zleciała jeszcze jedna łza.
-Czemu on ci to zrobił?-przytuliłam się do jego ramienia.-Ty przecież nie zrobiłeś mu nic. On nie miał prawa cię w to wplątywać. Jesteś przecież tylko moim przyjacielem. A on?-głos powoli mi się już załamywał.-Uważam go za zero. Miałeś rację, wtedy na spotkaniu. To głupota. Żebym ja miała cały czas dla niego, a on dla mnie nie? Przepraszam cię, Rossy. Tak bardzo cię przepraszam. I gdybym mogła cofnąć czas. I wcale nie spotkać się z tym idiotą. Mogłabym wtedy nie pójść do tego marketu. Co mnie podkusiło? No co?-mówiłam już szeptem. Cichutkim szeptem.
Wiedziałam, że Lynchowie, Ell i Vanessa spoglądają na mnie przez szybę. Albo pojechali do domu. Siedzę tu już od godziny. Wstałam z ramienia przyjaciela.
-Proszę pani, może podać pani coś do picia?-do sali weszła pielęgniarka.
-Nie, dziękuję.
-Siedzi pani już tu tak długo. Muszę się przyznać, bardzo lubię R5.
-Tak, zgadzam się. To świetny zespół.-uśmiechnęłam się.
-Bardzo współczuję panu Ross'owi. I oczywiście całemu zespołowi. I pani, pani Lauro.-powiedziała zmieniając kroplówkę.
-Bardzo pani miła. Może mówmy sobie po imieniu? Nie po pani? To tak jakoś sztucznie brzmi.
-Dobrze. Jestem Florencia Comparez.-przedstawiła się.
-A ja Laura Marano. Ładne ma pani imię.
-Dziękuję. Jestem hiszpanką. Ale teraz muszę już iść do innych pacjentów. Proszę infromować, gdyby coś działo się z panem Lynchem.
-Dobrze.
~♥~
Jednak po dwudziestu minutach zachciało mi się pić. Wstałam z krzesełka, spojrzałam na chłopaka i wyszłam z sali. Na końcu korytarza było wejście do baru szpitalnego. Weszłam tam i zamówiłam sobie kawę. I znowu zmierzyłam do sali. Zamknęłam za sobą drzwi, połknęłam jeden łyk kawy i spojrzałam na Ross'a. Miał otwarte oczy!
Położyłam kawe na jakiejś tam półce, nawet nie patrząc gdzie i podbiegłam do przyjaciela. Przytuliłam go mocno. I teraz też płakałam, ale ze szczęścia.
-Ross, ty żyjesz! Nie zapadniesz w śpiączke! Teraz już będzie dobrze...
-Laura.-powiedział słabym głosem. Puściłam go.-Jak ja tu trafiłem? Pamiętam wszystko, tylko... nie pamiętam jak tu trafiłem...
-Ide po lekarza.-wybiegłam z sali nie odpowiadając na jego pytanie. Wbiegłam do gabinetu lekarskiego.
-Panie doktorze! Ross się obudził!-i poszliśmy razem do sali numer 238.
Ciekawe co ja mu powiem. Jak mu to wytłumacze? "Wiesz, trafiłeś tu tak: Peter chciał dać ci nauczkę i zbił cię do nieprzytomności i nie możesz nikomu nic powiedzieć, bo on ma na mnie takie rzeczy, przez które to ja bym trafiła do więzienia, a jego wzieliby na świadka koronnego"?
-O, pan się obudził! Więc teraz odpowie pan na kilka pytań.
-Dobrze...
-Jak się pan nazywa?
-Ross Lynch.
-Czy ma pan rodzeństwo?
-Rydel, Riker, Rocky, Ryland.
-Jak się nazywa ta pani? Zna pan ją?-lekarz wskazał na mnie.
-Laura Marano. Moja przyjaciółka. Dobrze, koniec pytań? Głowa mnie boli.
-To normalne. Jest pan po ciężkim pobiciu. Ale jeszcze nie ustalono przez kogo.-i doktor oszczędził mi tej męki tłumaczenia mu, co się stało.-Ja nazywam się Jacob Connel i będę pana lekrzem prowadzącym.
-Ale jeszcze boli mnie noga, żebro... kostka. Nie mogę się ruszyć, czy mam coś na nodze?
-Tak, bandaż z usztywnieniem.
-Dobrze, że nie gips.-słabą ręką siegnął po telefon.-Dziewiąta pięćdziesiąt pięć? Ale...
-Spałeś od wczoraj.
-Za dziesięć minut zrobimy konkretne badania. I ustalimy, kiedy pan będzie mógł wyjść.
-Dobrze.-odpowiedziałam za niego. Lekarz wyszedł. Usiadłam na brzegu łóżka szpitalnego i spojrzałam na przyjaciela.
-Czemu jestem taki słaby?-zapytał.
-Chyba tak powinno być. Powinieneś teraz odpoczywać. Zawiadomię reszte, że się obudziłeś.-ale ostatnie zdanie powiedziałam na marne, bo już zasnął.
Wyjęłam smartphona i zadzwoniłam do Ellingtona. Jego kontakt miałam najbliżej. Przyjechali po dziesięciu minutach. Chcieli przywitać się z Ross'em, ale powiedziałam, że śpi, więc poszli do gabinetu lekarskiego, spytać się o rzeczy większe i o najmniejsze szczegóły.
Wróciłam do domu. Nie miałam już co tam robić. Przyjdę do niego może potem. Przed siedemnastą.
-Och, witaj kotku. Więc byłaś u Ross'a w szpitalu.-przestraszyłam się na widok Peter'a w moim pokoju.
-Co ty mnie prześladujesz, czy jak?-rzuciłam torebkę na łóżko.
-Twojej sister nie ma... no więc...?
Znowu to uczucie strachu.
-No więc co?
-Może obejrzymy film? Przecież nie jestem aż takim tyranem. I zrezygnowałem z tego o północy. Jeśli mam być szczery, to mam o wiele więcej innych dziewczyn. A ty byłaś tylko do uspokajania mnie. I za to cię kochałem.
-Jak inne dziewczyny. Ja nie jestem ci do niczego potrzebna, więc zostaw mnie w spokoju. I daj mi żyć.
-Nawet nie płaczesz. Jesteś silna. To dobrze.
Obejrzałam ten film. Boje się go, ale już nie dam tego po sobie poznać. Jakoś uśmiechać i być szczęśliwą mi się udało. To też mi się uda.
Jak oglądaliśmy, ten oblech cały czas chciał mnie obejmować. "Ide po popcorn", "Ide się napić", "Musze sprawdzić poczte", "Musze odebrać telefon" itp. Takich wymówek używałam, aż w końcu:
-Nie, nigdzie nie idziesz. Siedz i oglądaj.-i wtedy weszła Van.
-Ooo... jak wy słodko wyglądacie razem. Nie przeszkadzajcie sobie.
-I tak film już się kończy.-Peter przeciągnął się.-Ja już się będe zbierał do pracy.
-Okey, no trudno. To cześć, Cony. Jak to mówi Lau.-moja siostra uśmiechnęła się i spojrzała na chłopaka.-Czy ty masz puder pod okiem?-zapytał spec od makijażu.
-No tak. Bo ja teraz miałem godzinną przerwę i wracam na plan. A wiesz, że facetów też czasem muszą malować. Nie wyspałem się i no musieli. Jakie to głupie... nie cierpie tego, no ale cóż.
-Tak, rozumiem. No dobra, leć, ja cię nie zatrzymuje.-i wyszedł z krótkim "cześć".
~♥~
O godzinie szesnastej przyszłam do Ross'a w odwiedziny. Nie spał, tylko grał na telefonie w gry.
-Cześć, moja przyjaciółko! Właśnie się obudziłem.
-Odzyskałeś troche sił, widze.
-Tak. Dobrze widzisz.
-Kiedy cię wypisują?
-Za tydzień.
-Co tak długo? No ja nie wytrzymam.-przytuliłam go.
-Nie martw się. Będzie okey. I jeszcze jak wrócę do domu, to będe musiał na wózku jeździć. Mam połamane żebra.
-No nieźle cie ten gościu urządził. Nic nie pamiętasz?
-Nie. Niestety. A jak wyjdę, to może pójdziemy na lody?
-O, to świetny pomysł. A może potem...-urwałam, bo do sali wszedł pan doktor Connel.
-Panie Lynch, policja do pana. Czuje się pan na siłach?
-Tak.-Ross wyraźnie zaskoczony podniósł się do pozycji siedzącej. Ale zbyt gwałtownie, jak na złamane żebro. Poprawiłam mu poduszki i z grymasem oparł się na nich nadal w pozycji siedzącej. Z grymasem bólu, rzecz jasna.
-Dzień dobry. Rozmowa będzie notowa i nagrywana dla pana bezpieczeństwa i dla dowodów rzeczowych w sprawie. Czy będzie pan mówił prawdę?
-Tak.
-Czy zgadza się pan na to? Potrzebuje pan adwokata?
-Zgadzam się i nie potrzebuje.
-Dobrze. Zaczynamy notowanie i nagrywanie głosowe.
-Czy mogę tu zostać?-zapytałam za nim jeszcze włączyli sprzęt.
-Tak, chyba nie będzie żadnego problemu.
-Dziękuję. Chciałabym zostać, ponieważ Ross jest jeszcze słaby...
-Dobrze. Zaczynamy.-pierwszy policjant odpowiadał mi i mówił, a drugi miał notować i włączać sprzęt do nagrywania.
-Przesłuchanie dziewiętnastoletniego Ross'a Lyncha. Poszkodowanego.
-Jesteśmy tu, by ustalić, kto pana pobił. Po pierwsze. Co pan pamięta i co się stało.
-Pamiętam z tego popołudnia, że siedziałem w pokoju i myślałem. Potem jeszcze tylko, że ktoś zapukał w okno.
-Kto zapukał?
-Nie pamiętam.
-Może pamięta pan, w co był ubrany. Lub do kogo był podobny.
-Był ubrany w... czerwoną koszulkę w paski... i... szare spodnie. Chyba. Nie zapamiętałem twarzy.
-No dobrze... z naszej strony to by było na tyle. Dziękuje za przesłuchanie. Jeśli odnajdziemy sprawcę, będzie on oskarżony o naruszanie zdrowia i o ciężkie pobicie. Do widzenia.
-Koniec przesłuchania.
-Do widzenia.-i policjanci wyszli.
-Szkoda, że nic nie pamiętasz.-plan był mój taki: Ross na pewno sobie coś przypomni, a ja nic nie będę mówić. I potem złapią Peter'a. Bez moich zeznań. Uda się, co nie?
-Przepraszamy jeszcze chwilkę. Jak ma pani na imię? I nazwisko?-policja wróciła.
-Laura Marano.
-Prosimy panią na komisariat.-przeżyłam szok.
-Ale w sprawie Ross'a to od razu ja muszę na komisariat? Ja mogę tutaj.
-To nie w sprawie pana Lyncha.
::::::::::::::::::::::::::::
Macie rozdział 6 :D U was też pada deszcz? U mnie właśnie zaczął :c ale przecież deszcz jest potrzebny przyrodzie! 22 byłam na wycieczce klasowej nad jeziorskiem c: nasza klasa uzbierała najwięcej makulatury :) znaczy to nie była taka wycieczka klasowa... były jeszcze dwie inne klasy. Ale i tak fajnie było :D pozdrawiam wszystkie koale!
*22 kwietnia- Światowy Dzień Ziemi
Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
zapraszam cie na swój blog, było by mi bardzo miło gdyby ktoś choć trochę by przeczytał i ocenił http://www.letsnotbealone.blogspot.com Bardzo fajny rozdział!
OdpowiedzUsuńO luju!
OdpowiedzUsuńKocham
Czekam
Daj szybko.
~Wika aka ponczek