Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13

niedziela, 31 maja 2015

Chapter 10 "Patrzyłam w niebieskie tęczówki blondyna"

     Minął tydzień. Podły, nie miły, pełen pracy tydzień. Niby miałam wolne, ale musiałam się cały czas zajmować Ross'em, który czasem sprawiał nie mały problem. Raz chciał sam w nocy iść do łazienki, ale coś go zabolało i spadł ze schodów. Obudziłam się prawie natychmiast i zawiozłam go do szpitala. Okazało się, że Ross naruszył sobie złamanie i minie jeszcze trochę czasu za nim wyzdrowieje.
     Omówiłam z nim plan, jak wpakować Peter'a do więzienia. Znaczy, on mówił, ja słuchałam. Nadal się trochę boje. Jak on powie na mnie, że spałam na ulicy, kradłam i uciekłam z domu na rok, to mnie wpakują, a nie jego.
      Zrezygnowałam z pozywania policji. Muszę kiedyś iść na komisariat i wszystko wyjaśnić. I żeby usuneli ten mój nagrobek z cmentarza. Bo nie będe miała praw publicznych.
      Cały mój dom otacza poukrywana ochrona, i pochowane kamery. Gdy tylko laptopy w furgonetce za domem, której nikt nie widzi, zauważą Peter'a, ludzie z samochodu wysyłają do ochroniarzy wiadomość elektroniczną. Wtedy oni biorą się z nikąd i udawają paparazzi, którzy chcą koniecznie przeprowadzić wywiad z Peter'em. A on zawsze lubił wywiady, więc to skuteczne.
     Gdy on do mnie pisze, odpisuje. A gdy chce się umówić, również przyjmuję, bo wiem, że ochroniarze obronią mój dom przed nim.
      Jeśli chce się umówić na mieście, informuję o tym odpowiednie osoby, a one śledzą mnie. Potem śledzą nas obojga, a gdy ten chce mi coś zrobić, jedna osoba to nagrywa, a druga go powstrzymuje. Że to niby zwykły pieszy spacerujący po parku, się temu sprzeciwia, a to w rzeczywistości ochroniarz.
-Dobrze to sobie przemyśleliśmy.-siedziałam przytulona do Ross'a, zawinięta w koc. Razem, tylko w dwójkę, oglądaliśmy sobie film.
-Dziękuję, że mnie tak chronisz.-wtuliłam się w niego jeszcze bardziej, uważając na jego złamania.
-Jesteś moją przyjaciółką. Mam obowiązek cię chronić.-pocałował mnie w głowę.-Może jutro wyjdziemy do ogrodu? Dawno nie byłem na powietrzu.
-Okey, dla mnie bez problemu. Ja też cały czas siedze w tym domu. Ale na razie oglądam. Po wizycie wyjdziemy.
-Ale przecież przedwczoraj byliśmy w szpitalu.
-Ale tym na południe od mojego domu. Dla mnie tam jest bliżej. A ty masz lekarza w szpitalu tym na północy, więc jeśli nie pojedziemy będą nas męczyć telefonami.
-Ugh. Mam dość szpitali.
-A myślisz, że ja nie? Oglądajmy.
     Po piętnastu minutach oglądania, zaczęło mi się robić czarno przed oczami. Byłam coraz bardziej senna, coraz bardziej nie interesowałam się filmem, tylko myślałam o śnie. Więc zasnęłam w ramionach przyjaciela.
 -Kochanie, pocałuj mnie.-uwodził mnie Peter.-Pocałuj...-więc to zrobiłam. On coraz bardziej pogłębiał pocałunek. Włożył mi ręke pod bluzkę i zdjął ją. Oderwałam się od niego.
-Nie, ja nie mogę. To byłby mój pierwszy raz...
-Ale co? Nie kochasz mnie? Nie wierzysz w nas?
-Wierzę, ale nie mogę... Może za jakiś czas...-założyłam bluzkę. 
-Masz to zrobić.-rozkazał. 
-Nie. Nie zmuszaj mnie.-odeszłam od niego dalej. Podbiegł i znów pocałował. Oderwałam się i uciekłam na zewnątrz. Wybiegłam z bloku i pobiegłam za budynek. Widziałam jak mnie szukał...
     Obudziłam się z koszmaru. Śniło mi się, jak pierwszy raz pomyślałam, że Peter nie jest dla mnie i że źle zrobiłam, że zgodziłam się z nim być.
      Miałam mokre policzki od łez. Ross spał.

~♥~

    Przez cały poranek starałam się nie myśleć o tym śnie. Pomagałam Ross'owi i w każdym możliwym momencie się uśmiechałam. A przy podawaniu leków blondynowi, mogę się śmiać cały czas. On specjalnie zawsze próbuje mnie rozśmieszyć. Nawet kiedyś prawie się udławił, ale potem śmiał się z tego jak opętany, przez co spadł i musiałam go smarować tą przeciwbólową maścią. Ona strasznie śmierdzi, ale jest skuteczna...
    Rossy strasznie się ociągał ze śniadaniem. Nie chciał jechać na kontrolę i to było widać.
-Zjedź te płatki, a ja idę zawiadomić ochronę, że jedziemy do szpitala i żeby wynajęli jakiś samochód i wasz szofer nas podwiózł. Nie będe jechać z twoim wózkiem, bo przejeżdżamy koło miejsca pracy Peter'a.
-Jak jechaliśmy do ciebie, znaczy ja jechałem, to nie przejeżdżaliśmy obok śmietnika.-zaśmialiśmy się serdecznie.
-Dobre.-śmiech.-Powiem twoim ochroniarzom, żeby wynajęli jakieś zwykłe auto, a nie limuzyne.-odeszłam kawałek i śmiech w oddali.
   Weszłam do furgonetki, zamknęłam za sobą drzwi.
-Dzień dobry, Lauro.-mówili już do mnie po imieniu. Ja również znałam kilka ich imion.
-Witaj, Steven. Powiedz szefie, jak wygląda sytuacja?
-Peter chciał cię odwiedzić osiem razy w ciągu tego tygodnia. Paparazzi zawsze działa. Ale chyba będzie wymyślić też coś nowego.
-Spoko, ale potem. Przyszłam, bo jadę dzisiaj z Ross'em na wizytę do szpitala i chcę, żebyście zwykłe auto wnajęli i nas podwiezie ktoś. Bo nie chcę z nim jechać wózkiem, bo będziemy koło śmietnika przejeżdżali.
-I?
-No koło miejsca pracy Peter'a.-wszyscy, którzy pilnowali monitoringu, mieli przerwę i rządzili zaśmiali się razem ze mną. Czyli w ogóle cała furgonetka się zaśmiała.
-Dobra, na którą ten samochód?
-Trzynasta... mamy wizytę na czternastą. Odejmij czas dojazdu, spakowanie wózka do bagażnika, żeby Ross wsiadł, wysiadł. Steven, ty tu rządzisz, ty tu decyduj. Ja lece.
-Siema.-wysiadłam.

~♥~

-Chyba tamten szpital wydał złą diagnozę. I czemu nic nie powiedziałeś, że boli cię mniej?
-Nie chciałem się z tobą kłócić.-kłóciłam się z blondynem, gdy wracaliśmy ze szpitala.
-Ale nie byłabym zła! Cieszyłabym się.
-No ale nie złość się!
-Będe!
-Nie!
-Tak!
-Obejrzymy dzisiaj film.
-Nie.
-Wyjdziemy na dwór.
-Prosiłeś mnie o to wczoraj.
-Czyli tak?
-Taak no.
-A kiedy?
-Wieczorem.
-Aron, jedź szybciej.
-Jestem Aaron panie Ross.
-Więc Aaron jedź szybciej.
-Proszę-dodałam.
    Za osiem minut byliśmy na miejscu. Od razu po dotarciu na miejsce zaczepił mnie szef monitoringu.
-Chodźcie za mną. Furgonetka jest znowu za domem. Zmierzyliśmy za nim, a on zamknął za nami drzwi, gdy weszliśmy. Rozkazał stażyście włączyć nagranie z wczoraj.
-Jak Wczoraj wyskoczyliśmy był mega wkurzony.
"Weście się ode mnie odczepcie! Taylor Swift jest teraz na Miami Beach! Won z tym aparatem do cholery! A jak o tym napiszecie to was pozwę!"
-Jak się wkurzy to strasznie bluźni.
-Zauważyliśmy. Trzeba wymyślić jakiś inny sposób. Mamy to zrobić sami?
-Byle by był skuteczny. Nie chcę by Laurze coś się stało.-Ross objął mnie.
-Można zamykać dom, a przez balkon jak się będzie chciał przedostać, to my będziemy bronić. Jako normalni ochroniarze. Można to wtedy uznać za włamanie. Jak zbierzemy odpowiednie dowody, to wtedy ty, Lauro, pozwiesz go do sądu.-powiedział stażysta popijając kawę.
-Świetny pomysł! I jak Lau? Zgadzasz się?-otworzyłam usta by odpowiedzieć przyjacielowi. Robiłam tak kilka krotnie, ale nie odpowiedziałam. A co jeśli on powie co ma na mnie? Boję się.
-Przemyślę.-wykrztusiłam.

~♥~

- Ta, z tym się zgodze. Kiedy wracasz?-wieczorem Ross gadał z Calumem przez telefon, a ja robiłam kanapki.-To czadowo! Musimy ci zrobić jakąś imprezę. Zadzwoń jeszcze do Raini, bo pewnie tęskni. Siema, stary.-skończył rozmowę. 
-Co dzisiaj tak jakoś krótko gadałeś.-położyłam kanapki na stoliku.
-Nie miał trochę czasu. Wychodzimy na dwór?-dostałam nagle sms'a.

Steven:
Peter do ciebie idzie. Co robimy?

Ja:
 Niech tu przyjdzie ten twój stażysta. Ktoś młody. Żeby się ktoś zmieścił za drzwiami.

Steven:
Po co?

Ja:
 Mam plan

-Teraz mamy okazję.-Peter zapukał do drzwi.-Idź pod tylne drzwi. Szybko!-Ross poszedł tak szybko jak mógł. 
     Po chwili przyszedł Aaron.
-Patrz, będziesz stał pod drzwiami. Gdy podniosę kciuk do góry zza tej ściany, ty otworzysz mu drzwi, okey?
-Okey.-dołączyłam do Ross'a. Zza ściany pokazałam Aaronowi znak. Peter wbiegł do salonu.
-Gdzie jesteś?!-krzyknął. Roześmiałam się z Ross'em po cichu.
-Pobawimy się z nim trochę w chowanego. Biegnij do tylnych drzwi. Potem wejdź do kuchni. A ja go zawołam.-zrobił to co kazałam.-Peter! Skarbie! Chodź!-zdjęłam koturny i pobiegłam szybko tam gdzie Ross. Spoglądaliśmy na chłopaka, który wziął mojego jednego buta z podłogi i się uśmiechnął. Zaśmialiśmy sie głośno. Pobiegł za naszym głosem, a my do ogrodu.
     Ross stanął szybciej, a ja nie zauważyłam go i na niego wpadłam. Ale on na szczęście nie wywrócił się. Złapał mnie za ręce. Wtedy Concory wybiegł przez drzwi od kuchni.
     On mnie już nie obchodził. Patrzyłam się w niebieskie tęczówki blondyna. Były jak morze. Piękne, jasne morze. Zbliżał się do mnie coraz bardziej. Aż w końcu się pocałowaliśmy. Uśmiechnęliśmy się przez pocałunek. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, Peter'a już nie było, a Ross szczerzył się do mnie. Nie zauważyłam, że ja również się uśmiechałam.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Co jest? Nie napisałam, że chcę komentarzy, to ani jeden się nie pojawił :( Trochę mi z tego powodu smutno. Rozdział trochę krótki, ale dodany dość szybko. W ogóle aktywność spada... co się dzieje? :c

środa, 27 maja 2015

Chapter 9 "Cicho, nie psuj tej chwili"

♪ Ross ♪

Laura bardzo mnie zaskoczyła. Popijamy sobie herbatke, oglądamy film, gadamy o nim, a ona mi mówi, że jak wyzdrowieje to mam jej adwokata załatwić?
-Po co?
-Chce pozwać policję.
-Słucham?-tu mnie jeszcze bardziej zamurowało.
-Nie powiedzieli mi od razu, że moi rodzice nie żyją. Przez jakieś niby badania psychologiczne. Ale tak nie można. Widziałeś lub byłeś kiedyś na komisariacie, w którym tak robią?
-Ale policje pozywać?
-Taak. Policje. Wiem że to dziwne. Ale ja musze.
-Ale Laura. Przemyśl to.
-Już przemyślałam.
-Ale Lau...
-Wiesz, ja już powinnam iść spać. Jestem zmęczona. Wyłącz telewizor po dwudziestej drugiej, prosze.
-Ale jest dopiero dziewiętnasta. Zresztą i tak będziesz musiała zejść na dół i rozłożyć mi kanape. I pomóc mi się położyć. I dać mi te leki.
-Za tym przekupstwem kryje się coś jeszcze, prawda?
-Nie chce spać sam.-walnąłem prosto z mostu z miną zbitego szczeniaczka.
-Od nowa zaczynasz?
-Taaaak.
-Zejde za piętnaście minut.

♪ Laura ♪

     Czasem Ross mnie wkurza. Co on się ciemności boi?
     Weszłam na górę i walnęłam się na łóżko. Wzięłam swój zeszyt z półki nocnej i przejrzałam go. Pozwolili mi zatrzymać zeszyt głównej bohaterki serialu w którym gram, bo im był nie potrzebny. Znajdowały się w nim wszystkie piosenki z serialu. Czytasz i wracają ci wspomnienia. Wspomnienia są fajne. Nigdy się nie starzeją.
     Dostałam sms'a. Wyjęłam smartphona z kieszeni spodni i odblokowałam ekran.

 Ross:
Dobra, sorry. Zejdziesz na dół? Zachciało mi się naleśników ;p Zlituj się nadee mnąąą! I wcale nie myśle tylko o sobie. Zejdź na dół, to ci to udowodnie. 

Więc zeszłam do blondyna, a on siedział na kanapie i trzymał bukiet sztucznych kwiatów. Wyjął je z wazonu koło telewizora.
-Serio?
-Droga Lauro, czy przyjmiesz ten piękny bukiet róż...
-To tulipany.
-Cicho, nie psuj tej chwili. Ten bukiet tulipano-róż na przeprosiny i zechcesz upiec mi naleśniki?
-Tak, wielmożny Ross'ie.-powiedziałam to przyjmując bukiet sztucznych kwiatów.
-Laaruuś?
-No co chcesz jeszcze?-odparłam już uspokojona, wkładając znowu kwiaty do wazonu.
-A posadzisz mnie w wózku?
-Czuje, że to będzie trudny tydzień.-westchnęłam i mu pomogłam.
    Zmierzyłam do kuchni. Wyjęłam z szafek to co potrzebne. Zaczęłam robić ciasto. Podjechał Ross. Zaproponował pomoc. Pozwoliłam mu potrzymać łyżke itp, itd...
    Po piętnastu minutach jedliśmy już naleśniki z nutellą.
-Robisz lepsze naleśniki niż Rydel.-Ross upaćkał się cały masłem orzechowym.
-Gdyby to usłyszała, ukatrupiła by cię na miejscu.
-Albo odebrała mi je. Nie oddam!-mówił z pełnymi ustami.

~♥~

     Rano zabrzmiał dzwonek do drzwi. Gdy zeszłam na dół, Rossy spał twardym snem uwolniony od bólu. Spojrzałam przez okno kto przyszedł i okazało się, że to Raini. Wpuściłam przyjaciółkę.
-Ja zachodze wczoraj do Ross'a do szpitala, a tam mi mówią, że go wypisali godzine temu. To ja myślę: "Czyli pewnie jest u Laury". Ale wczoraj mi się nie chciało cię już nachodzić.
-No rozumiem. Mam się nim opiekować, dopóki nie zrosną mu się żebra.-nie świadoma czarnowłosa usiadła na wózku blondyna.-Nie siedzisz na krześle.
-To jest za miękkie na krzesło. Zresztą... chwila... ja siedze na wózku inwalidzkim! -zeskoczyła.
-Skąd....
-Ze szpitala.-i dźwięk telefonu.
-Oo! Dzwoni Calum. Musze odebrać. Trzeba korzystać z sytuacji.-i zrobiła to. Włączyła też na głośnomówiący.
-Calum! Kotku! Tęskniłam! Czemu nie dzwonisz?
-Planuje nowy film. Przepraszam skarbie. Co tam u ciebie? Słyszałem, że Laura się odnalazła.
-Tak, odnalazłam się. Albo... może i nie? I mówi do ciebie duch?-zaśmiałam się.
-Laura! Jak ja cię dawno nie słyszałem! A jak tam Ross?
-Połamał się.
-Ploteczki?-śpiący królewicz się obudził.
-Calum dzwoni.-pomogłam wstać blondynowi. Znaczy, chciałam mu pomóc, ale on sam to zrobił z nie miłą miną.
-Cześć stary.-Raini podłożyła chłopakowi telefon i gadali sobie na głośnym przez piętnaście minut. Ja i Rai poszłyśmy do kuchni i tam sobie rozmawiałyśmy.

♪ Wieczór ♪

Raini zadecydowała że u nas zanocuje. Siedzieliśmy w trójkę i oglądaliśmy "Straszny Film 3". Zajadaliśmy popcorn, a Ross żelki. Gdy wybiła równo godzina 21:30 ktoś zapukał do drzwi. Ja krzyknęłam ze strachu i rozsypałam popcorn po podłodze. Również moi towarzysze byli obsypani prażoną kulurydzą.
-Sorry. Pójdę otworzyć.-wstałam i zmierzyłam do drzwi. Ujrzałam w nich Peter'a.
-Heej, kochanie.-w salonie byli moi przyjaciele, więc musiałam udawać.
-Cześć skarbie.-pocałował mnie w policzeki zapytał na ucho szeptem: -ktoś jest w salonie?
-Fajnie, że wpadłeś. Raini akurat przyszła.
Wszedł do salonu a tam Ross i Rai zajadają żelki. Obaj w piżamach. Chyba go nie zauważyli.
-Siema.-przywitał się, a oni się odwrócili i również się przywitali.-Lauruś, przyjdź na górę za pięć minut, kochanie.-objął mnie i pocałował w głowę. Udawałam szczęśliwą. A tak naprawdę przeklinałam każdy jego dotyk.
     Poszedł na górę. A ja zostałam na dole.
-Uuu coś tu się na górze szykuje.-zaśmiała się czarnowłosa, a ja walnęłam ją w ramie. W sumie tego się właśnie obawiałam.
    Pobiegłem schodami na górę, wbiegłam do swojego pokoju, a tam Peter krąży po pokoju.
-Co ty tu robisz? Nawet nie zadzwoniłeś. A nie pomyślałeś...
-Myślałem, że będziesz sama. Już w gazetach mówili że Vanessa wyjechała.
-Ale i tak mogłeś przedzwonić.

♪ Ross, w tym samym czasie ♪

    Raini nie mogła rozłożyć mojej kanapy. Chyba tylko Laura umie to robić. Strasznie mnie zabolały żebra. Chyba za długo siedziałem.
-Powinienem troche pochodzić.
-Nie wolno ci!
-Spróbuję. O mnie się nie martw. Pójdę na górę do Lau, żeby na chwile zeszła.
-Chcesz im przeszkadzać.
-Słychać jak rozmawiają. Ide.-i powoli zacząłem zbliżać się do schodów. Schodek po schodku. I w końcu dotarłem. Już miałem zapukać, gdy usłyszałem coś czego nie powinienem słyszeć.
-Olała mnie dziewczyna, a ty tu chyba jesteś po to, żeby mnie pocieszyła lub uspokoiła.
-Która cie rzuciła? Izabele? Catrine? A może Rocky?
-Nie ważne.
-Och kochanie...-rozpoznałem sarkazm w głosie Laury.-Ja to musze wiedzieć.
-Nie ma sensu z tobą gadać!
-A z tobą to co?! Nie cierpie cię! Miałeś mnie zostawić w końcu w spokoju. Więc to zrób! Teraz!
-Nie drzyj się idiotko.-powiedział do niej stłumionym szeptem.
-Bo co?
-Bo zrobie z tobą coś, czego byś nie chciała.-coś strzyknęło piskliwie.
-Schowaj ten scyzoryk...
-I tak miałem już iść. Odkąd zakumplowałaś się z tą starą babą prześladuje mnie jeszcze bardziej... Weź jej coś powiedz.
-Nie mogę. Czemu tak nie lubisz tej miłej pani?
-Ty wiesz, że ona każdej dziewczynie co do mnie przyjdzie jakieś głupoty wygaduje?
-Wiem. Ale to prawda.-mogłoby się wtedy wydawać, że Laura tak dobrze zna już Peter'a, że wie jak go podejść i wie kiedy się zdenerwuje, a kiedy nie.
-No. Dobra, spadam. Pewnie już poszła spać.
-Wyjdź przez balkon.
-Ale tam nie ma teraz drabiny.
-To zeskoczysz.-po chwili usłyszałam jakby ktoś wspinał się na barierkę i już bardzo cicho, taki stuk... Jakby Peter upadł na coś metalowego. Chyba na drabinę.
     Teraz przemyślenia. O czym oni gadali?! Laura wie, że on ją zdradza, grozi jej nożem, karze jej siebie uspokajać... WTF? Nic z tego nie rozumiem. Nie mogłem się powstrzymać, by podsłuchać. Jak on coś zrobi Lau, to ja zrobie coś jemu. Jak wyzdrowieje oczywiście.
     Drzwi otworzyły się i uderzyły mnie w nos.
-Aauuu...
-Boże, Ross! Co ty tu robisz? Pokaż to. Nie leci ci krew? Matko, ale mnie przestraszyłeś. W ogóle czemu ty nie jesteś na wózku? A jakbyś się wywrócił to co by było? Chodź do łazienki, zrobie ci zimny okład na nos, żebyś nie miał guza.-zaprowadziła mnie do łazienki, a ja cały czas trzymałem się za nos.
     Usiadłem na brzegu wanny, a ona szybko namoczyła najbliższy ręcznik i przyłożyła mi go do nosa.
-Lekko. Pięć minut jak będziesz tak trzymał wystarczy.-pokazała jak mam trzymać, a ja chciałem rozładować nie miłą atmosferę i specjalnie się wygłupiałem. Kładłem okład na czoło, na ręce, wszędzie tylko nie na nos. Śmialiśmy się obojga w najlepsze. Usiadła obok mnie i sama przyłożyła mi zimny ręcznik.
    Według Rydel, byłaby to romantyczna scena. Ale ona wszystko uważa za romantyczne.
-Dużo podsłuchałeś?-zapytała po pięciu minutach ciszy.
-Emm... dość dużo. Mówiąc prawdę.
-Co wiesz?
-Ymm... Ty wiesz, że on cię zdradza i nic z tym nie robisz?
-To bardzo skomplikowane.
-A dla mnie bardzo proste.-znów ta przeklęta cisza... Musiałem to jakoś przerwać. Po policzkach Laury spłynęły dwie, wielkie łzy.-On mnie pobił?-zapytałem prosto z mostu.
-Nie mogę mówić.-zaczęła coraz bardziej płakać.-On mnie zabije. Jest do tego zdolny.
-Daj spokój z tym okładem.-wziąłem od niej ręcznik i rzuciłem go do zlewu.-Chodź, musimy to powiedzieć Raini. Mam plan. A ty, masz się nie bać. Będe nad tobą czuwał przez cały czas. Jak twój anioł stróż.
-Ale... Jesteś chory. Ledwo chodzisz.
-Jestem sławny. Mam ochroniarzy. Będą chodzić za tobą, a jak on do ciebie podejdzie, to wyrzuci go normalnie za koniec miasta.
-Dziękuję.-przytuliła mnie. Tak bardzo mi tego brakowało.

♪ Laura ♪

     Jak Ross powiedział, że podsłuchał większość mojej rozmowy z Peter'em strasznie się przelękłam. Nadal boje się powiedzieć mu, co Concory ma na mnie. Tak strasznie się boję.
     Gdy Rossy zaproponował mi pomoc, ucieszyłam się i to bardzo. Ochroniarze to zapewniona pomoc.
-Dziękuję.-przytuliłam go mocno. On odwzajemnił ten uścisk. On przycisnął mnie mocniej do siebie. Zapachniało od niego jego perfumami. Tak strasznie je lubię...
    Nigdy nie czułam się tak swobodnie przy Peterze niż przy Ross'ie. Ten blondyn jest taki opiekuńczy. Nadal mnie dziwi, że reżyser mojego drugiego dnia w Miami powiedział mi, że Ross jest we mnie zakochany. Trochę zaczynam się do tej myśli przekonywać... A może i ja zaczynam się w nim zakochiwać...?

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Macie rozdział ;) Ostatnio dodaje wieczorami... A nawet nocami! :p Podoba się? Chyba mi trochę nie wyszedł...
Koale, wy oceniajcie!
Zgłosiłam się do konkursu literacko-plastycznego. Robię opowiadanie ;p Wstawię je nie długo i ocenicie. Konkurs nazywa się "Warto pomagać". Nie pamiętam czy wspominałam o tym ostatnio w notce... Jeśli tak, to przepraszam, że się powtarzam! Na razie lecę... Do chaptera 10 koale ;)


piątek, 15 maja 2015

Dziękuję !!!

Dziękuję za ponad 1100 wyświetleń! Tak bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam statystyke c: Ale zapomniałam wam ostatnio podziękować!
Za komentarze, które naprawdę mega mnie motywują do pisania i uświadamiają, że mam dla kogo pisać i że ktoś to czyta dziękuje:

- ponczek54

- Evelynn Ratliff

- Wiola W

- Ann Lynch

- Smile_R5lover 523

- Laura Maranch

I chociaż tylko te osoby kometowały, to wiem, że są jeszcze inne osoby, które to czytają, ale nie komentują.

Dodajcie bloga do obserwowanych! c: Jeśli go lubicie-warto.

Jeszcze raz dziękuje! Rozdział 9 podczas pisania :)

środa, 13 maja 2015

Chapter 8 "Uśmiechnął się do mnie, ale ja nie odwzajemniłam uśmiechu"

-I uznali, że umarłam? I zrobili mi pogrzeb?
-Po czterech miesiącach szukania, przestali. A po sześciu powiedzieli, że nie żyjesz. Fani byli w szoku. Na tym cmentarzu było tyle ludzi...
-Dość wspomnień.-mój nastrój ze smutnego zrobił się na zły. I miałam już pewną myśl...

~♥~

-Ja chyba pójde do Ross'a do szpitala.
-Ja pójde do niego jutro. W gazetach już pisali, że został ciężko pobity. Ale nie miałam ostatnio czasu do niego pójść. Jak do niego teraz idziesz, to przekaż, że tam jutro wpadne. I powiedz, że życze mu zdrowia. I...
-Jutro do niego pójdziesz, to mu powiesz. Pa, kochana.-przytuliłam przyjaciółkę na pożegnanie i wyszłam.

~♥~

     Po piętnastu minutach byłam u Ross'a. Weszłam do niego do sali. Akurat rozmawiał z nim lekarz.
-Przepraszam, że przeszkodziłam. Mogę?
-Nie wiem czy mogę pani zdradzić informacje... Pan doktor Connel nie poinformował mnie o tym...-był to inny lekarz, nie doktor Jacob.
-Ross?-zwróciłam się do przyjaciela.-Mogę się dowiedzieć, co z twoim zdrowiem?
-Jasne. Może pan mówić przy Laurze.
-Dobrze, więc jak mówiłem musi pan zostać tu jeszcze dwa tygodnie, ponieważ żebra nie zrosną się całkowicie w jeden tydzień...
-Ale on ma rodzeństwo i przyjaciół. Możemy się nim zająć, panie doktorze.
-No właśnie rodzeństwo mi nie pomoże.
-Co? Czemu?
-Wyjeżdżają do Los Angeles na dwa tygodnie. Już wyjechali. Dwie godziny temu. Planowaliśmy ten wyjazd od dwóch miesięcy, a teraz to pobicie... Więc zgodziłem się, żeby pojechali beze mnie, a ty się mną zajmiesz, albo szpital.
-Ale ja mogę. Bez problemu.
-Mogę już mówić dalej?-przytakneliśmy.-Panie Lynch, skoro będzie miał pan swoją dziewczynę przy sobie, która będzie się panem zajmowała, to nie ma sensu, żeby pan nadal tu leżał. Wiem, jak to miejsce może być ponure i smutne. Mój ojciec chciał, żebym poszedł na medycynę i poszedłem. Ach... marzyłem o zawodzie budowlańca... W każdym razie może pan wyjść już jutro. Żebyśmy zrobili badania, które potwierdzają, że może pan wyjść i żeby pani mogła przygotować miejsce dla pana Lyncha.
-Dziękujemy.-powiedziałam za Ross'a.
-Już jutro mogę wyjść! Jestem w niebie!-padł na łóżko, gdy lekarz wyszedł. Ale po chwili znowu wstał z bólu, przez co jeszcze bardziej cierpiał.
-Już stop. Nie kręć się.-poprawiłam mu poduszki i pomogłam mu się na nich położyć.
-Będe miał profesjonalną opiekę.-uśmiechnął się do mnie, ale ja nie odwzajemniłam uśmiechu, co zwykle robie.-Ej, co jest? Coś się stało?
-Pewnie już o tym pisali w gazetach. Przecież wiesz.
-W końcu ci powiedzieli... Ale ja nie pozwolę, żebyś siedziała smutna.
-Ale jak?
-Nie wiem. Wiesz co? A mógłbym się już dzisiaj wprowadzić? Brakuje mi ciepłej kanapy, gorącej czekolady, pizzy i domowych obiadów... A wiesz czego najbardziej?
-Żelków?
-Niet. Naleśników!
-Ja jeszcze nie spytałam się Van czy możesz u nas na pare dni zamieszkać... Chwila... Ona powiedziała mi, że zadzwoni do Riker'a, jak się dowiedziała. Powiedział mi to gdzieś... trzy godziny temu?
-Może nie wiedziała, że wyjeżdżają.-gdy Ross to powiedział, dostałam sms'a. Od Vanessy.

Przepraszam siostra że ci nie powiedziałam. Wyjechałam razem z R5 do LA. Wybacz. Poradzisz sobie. Będe pisała, jak będe miała czas. Paa! Już mam zostawić telefon, bo nie będzie interneta i jakieś turbulencje moge wywołać... No dobra, to pa siostra :*

    Przeczytałam to na głos Ross'owi, a on zaśmiał lekko (bo mocniej nie mógł).
-Mogła zadzwonić, co nie?-oznajmił, a wtedy dostałam drugiego sms'a. Ale już nie od Van tylko od reżysera Austin & Ally.

Witam serdecznie. Tu reżyser Kopelow. Zdjęcia i nagrania do 4 edycji Austin & Ally rozpoczną się za trzy tygodnie. Lub wcześniej. Musimy wszystko przygotować. Proszę dzisiaj nie dzwonić do studia. Jest nie czynne. Proszę nie odpisywać w ciągu 24h

-On też mógł zadzwonić.

~♥~

     Ross uczył się jeździć na wózku sam. No trochę z pomocą Florencii (mojej nowej koleżanki). A ja wysłuchiwałam uwag doktora Connel'a jakie leki dawać blondynowi, co robić i w ogóle najważniejsze rzeczy.
-Ten lek może pani podawać tylko w razie bardzo silnego bólu. Może się też zdarzyć ból klatki piersiowej. To właśnie ten lek musi pani podać.
-A te leki na szybsze zrastanie się kości to kiedy mam mu podawać?
-Co dwanaście godzin. I ani minuty wcześniej. To bardzo ważne.
-Pani Florencio czy musze sam tym jeździć? Tak sie nie da.-narzekania mojego przyjaciela, były dla pielęgniarki koszmarem.
-Tak. Gdyby pan nie musiał, to byśmy się tego nie uczyli.
-Flora, nie denerwuj się, on taki jest.-zaśmiałam się do koleżanki, a Ross spojrzał się na mnie jak na Rylanda, gdy on zabiera mu żelki.
-Dobrze, to już chyba wszystko. Przypominam, by za tydzień pan Lynch zgłosił się do szpitala po zmiane opatrunku.
-Nie zapomnę. Coś jeszcze? To na pewno wszystko?
-Hmm... Och, byłbym zapomniał. Tą maścią, trzeba smarować okolice opatrunku. Nie działa ona miejscowo, tylko "po całości" w języku młodzieżowym. Posmaruje się plecy, rozgrzewa całe ciało i łagodzi ból. To wszystko. Tu jest wypis. Do widzenia.
-Do widzenia.-pożegnałam się z doktorem jednocześnie z Ross'em.
     Wyjechałam z jego wózkiem na zewnątrz, a tam paparazzi.
-Panie Ross, proszę zdradzić szczegóły.
-Kto pana pobił?
-Wróci pan do roli Austina?
-Kiedy będzie pan mógł chodzić?
-Co ma pan złamane?
      Przedarłam się jakoś przez tłumy i ruszyłam chodnikiem do mojego domu. Paparazzi nadal za nami szli.
-Emm... możesz coś z tym zrobić?-poprosił. Odwróciłam się.
-Stop.-powiedziałam do tłumu. Uciszyli sie.-Dziękuję. Ross potrzebuje odpoczynku i spokoju. Szczegóły zdradzi dopiero po zagojeniu się złamań i ran. Teraz dajcie nam spokój.-znów zrobił się gwar.-Taylor Swift jest teraz w Miami w BeachStudio.-wszyscy pobiegli do swoich samochodów lub ciężarówek. I jak jeden mąż ruszyli na plaże.
-Ty to masz talent, dziewczyno.
-No ba.
     Dojechaliśmy/doszliśmy do mojego domu.
     Wcześniej wstąpiliśmy do Ross'a po kilka najpotrzebniejszych mu rzeczy. Również po jego misia. I żelki. I dziennik. I kubek.... Długo by wymieniać.
     Przemyślałam wszystko wczoraj. Nie będę z jego wózkiem codziennie wjeżdżać po schodach, więc będzie spał w salonie. Miałam na strychu starą, rozkładaną kanapę. Jakoś sama ją po schodach... yy... jak to ująć? Zniosłam? Sturlałam? Coś tam zrobiłam. Ważne, że jest na dole.
     Odkurzyłam, wyczyściłam, pościeliłam i łóżko jak marzenie. Lekarz zalecił mu sztywny materac, nie żaden taki mega miękki. Więc wczoraj poszłam do sklepu meblowego i kupiłam. U siebie w pokoju mam za miękki materac.
-No ładnie, ładnie. Tu będe spał? Przed telewizorem? O jak fajnie! A gdzie kanapa? Jak na siedząca będe chciał objerzeć?
-Myślisz dzisiaj tylko o sobie.-powiedziałam i złożyłam kanapę.
-Na noc będe ci ją rozkładać. Ja będe spać na górze.
-Nie.
-Ale co "nie"?
-Nie będziesz spać na górze. Będziesz spać tu.
-Nie dyskutuj ze mną.-spojrzeliśmy na siebie wściekłym wzrokiem po czym wybuchnęliśmy śmiechem.
-Zrobie herbaty.-więc poszłam do kuchni i ją zrobiłam.
     Zrobioną herbate położyłam na stole i pomogłam Rossy'emu usiąść. Piliśmy sobie hebatke i oglądaliśmy jakiś film.
-A jak wyzdrowiejesz, załatwisz mi dobrego adwokata?-zamurowało go.
-Po co?

piątek, 8 maja 2015

Chapter 7 "Przytuliłyśmy się i rozpłakałyśmy na dobre"

-No to po co do mnie? Ja nic nie zrobiłam...-policjanci podeszli do mnie, a ja spojrzałam na Ross'a.
-Idź i nie bój się.-odpowiedział mi na mój wzrok z poważną miną.
      Wstałam i podążyłam za policją. Wyszliśmy na zewnątrz i wsiadłam do samochodu policyjnego.
      Gdy dotarliśmy pod komisariat, znów posłusznie podążyłam za władzami. Doszliśmy pod gabinet przesłuchań. Kazali mi usiąść i spytali czy potrzebuje psychologa.
-Ale po co? Ja nie mam problemów.
-Jechaliśmy do domu pani i pani Vanessy. Państwo Marano nie żyją. Przykro mi.-do moich oczu natychmiastowo napłynęły łzy. Zakryłam twarz dłońmi.
-To... nie możliwe... Ja ich ostatnio widziałam... czy ja wiem? Rok temu? Rok i pół?
-Chce pani poznać szczegóły?
-Nie.
-Potrzebuje pani psychologa? Czy jest pani w stanie powiedzieć o tym pani siostrze?
-Nie.-odpowiedziałam ledwo słyszalnie.
-Jest pan wolna. Proszę w takim razie powiedzieć pani Vanessie, żeby przyszła na komisariat.

~♥~

      Nie wróciłam do Ross'a do szpitala, tylko od razu do domu. Zamknęłam się w pokoju, wcześniej natykając się na Van. Powiedziałam jej, że ma się zgłosić na komisariat. Na pytanie "po co?" nie odpowiedziałam, tylko pobiegłam schodami w górę. 
      Nie znam szczegółów. I nie chce ich poznawać. Widziałam rodziców rok temu. Tydzień przed moim wyjazdem. Po co wyjeżdżałam? Bo chciałam odpocząć. Zaznać czegoś nowego. Miałam dość życia gwiazdy. Więc założyłam perukę, nowy styl, wyszłam przez okno z walizką i na lotnisko. Myślałam, że jakoś mi to pójdzie. Ale po pewnym czasie zabrakło mi pieniędzy, a pracy nie mogłam znaleźć. Kradłam jedzenie z warzywniaków i nie strzeżonych marketów. Byłam głodna. I to właśnie na mnie ma Peter. Złapał mnie na jednej z kradzieży. Zabrał mnie do swojego domu, dał jeść, pić i kazał opowiedzieć dlaczego kradłam. I obiecał, że nie powie o tym nikomu. Więc opowiedziałam mu, a on odpowiedział, że przyjmie mnie na kilka dni do siebie. Dopóki nie znajdę pracy. I znalazłam ją po dwóch tygodniach. Ale wtedy musiałam znaleźć mieszkanie, bo byłam pewna, że Peter nie pozwoli mi zostać u siebie. Trochę mnie to zasmuciło. Może wtedy zaczęłam się w nim zakochiwać?
      Dobra, pomińmy, dalej. Powiedział, że nie ma problemu, żebym jeszcze została na tydzień. Znalazłam małą kawalerkę, nie daleko mojej pracy, a gdy powiedziałam o tym Peter'owi, kazał dać mi numer do właścicielki kawalerki. Dałam mu, a on zadzwonił, przedstawił się jako mój chłopak, powiedział, że ja kazałam przekazać, że rezygnuje z mieszkania. Kobieta uwierzyła. Spytałam co on robi i czemu. Wtedy powiedział:
-Zakochałem się w tobie. Prosze, zamieszkaj ze mną.
     Ale ja nadal wtedy miałam perukę. I nazywałam się Mary Loren. Musiałam mu powiedzieć prawdę.
-Ale zakochałeś się w dziewczynie z ulicy. To nie ma sensu.
-Mary, proszę...
-Ja nie jestem Mary.
-Jak nie?
      Zdjęłam wtedy perukę, a on przeżył szok.
-Kim ty jesteś? Czemu się ukrywałaś?-masa pytań zleciała na mnie z jego strony.
      Opowiedziałam mu kim jestem, czemu się ukrywałam, czym się zajmowałam i w ogóle najważniejsze rzeczy. A on przyjął to... spokojnie. W życiu codziennym i towarzyskim mówił na mnie Mery, a gdy byliśmy sami, mówił Laura.
      Potem okazało się, że ma domek letniskowy w Miami. Dostał go w spadku po babci, ale nigdy jeszcze w Miami nie był. Ale skoro ja tam mieszkam, to też tam chce mieszkać. Ja miałam przyjechać do Miami tydzień przed sylwestrem, a on miesiąc po. Ale mówił, że nie mógł beze mnie wytrzymać i przyjechał wcześniej.
      I to taka historia z Peter'em. Najpierw był dla mnie ciepły i romantyczny. Teraz jest chłodny i pełni rolę tyrana, gdy jesteśmy sami. Ale gdy jesteśmy w towarzystwie to baranek.
-Laura, wróciłam.-zapukała do mnie do drzwi pokoju Vanessa. Miała załamany głos.-Możesz otworzyć?
     Otworzyłam. Moja siostra weszła. Spojrzałyśmy na siebie. Oczy miałyśmy obie przepełnione smutkiem i żalem. Złapałyśmy się za ręce.
-Rodzice odwiedzili nas trzy miesiące przed twoim powrotem do Miami.-przełknęła śline.-Byli tydzień. A potem znowu wyjechali. Myśleli, że ty gdzieś wyjechałaś albo się wyprowadziłaś i nie martwili się. Jak wyjeżdżali, powiedziałam im, że nie ma cię już około 9 miesięcy. Byli w szoku, ale powiedzieli, że jak wrócisz, to mam dać znać. I mieli się o ciebie pytać. Ale nie dostałam dotąd żądnego sms'a. Ani telefonu.
-Zawsze interesowali się bardziej podróżami niż nami. Opiekowała się nami opiekunka.
-Zawsze o nas decydowała Lily.
-Ta opiekunka była złotą osobą.
-Umiała nas uczyć. Była dla nas takim wsparciem...
     Patrzyłyśmy się na siebie z zaszklonymi oczami. Przytuliłyśmy się i rozpłakałyśmy na dobre.
-Wiesz... ja chyba zadzwonie do Riker'a.
-A ja do Raini. Dawno się z nią nie widziałam. Potrzebuje teraz kogoś...
-A Ross?
-Ross w szpitalu, nie może się przemęczać.-wzięłam już smartphona do ręki.
-Okey.-wyszła z mojego pokoju.
     Zadzwoniłam do przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.
-Laura! Cześć Lau! Musimy się spotkać, opowiem ci o mojej pracy i jak jest tam u nas w ogóle...
-Czekaj Raini, ja nie po to dzwonie.-powiedziałam spokojnym głosem.
-Coś się stało?
-Moi rodzice... to nie sprawa na telefon. U ciebie za piętnaście minut?
-Jasne, wpadaj. Czekam! I się nie żegnam!
-Okey, to pa... znaczy... do potem.-odpowiedziała mi cisza.-To ja się rozłączam.

~♥~

     Weszłam do ogródka przyjaciółki i zmierzyłam do drzwi. Zanim zapukałam, czarnowłosa otworzyła mi.
-Ni c się u ciebie w domu nie zmieniło. I ty również jesteś taka sama.-wyściskałyśmy się mocno.
-Ty też sie nie zmieniłaś. Jak bardzo wszyscy tęsknili. Po coś ty wyjeżdżała?
-Mam dość wyznań. Opowiem ci wszystko potem. Moi rodzice nie żyją.
-Powiedzieli ci? W końcu. Durne te badania psychologiczne.
-Co? Jakie badania?
-Bo policja... prowadziła jakieś badania psychologiczne... Że jeszcze nie znają szczegółów to ci nie powiedzieli.
-Durne. A powiedz mi jeszcze jedno. Prowadzili jakieś poszukiwania?
-Tak. Ale zatrzymali je po czterech miesiącach. Nie wierzyli, że się odnajdziesz. I... a może chcesz coś do picia?-nagle zmieniła temat.
-I...? Co?
-To chcesz?
-Raini, nie zmieniaj tematu.
-Musiałybyśmy wyjść.
-To chodź.

~♥~

     Przyjaciółka przyprowadziła mnie na miejscowy cmentarz. Nigdy nie lubiłam tu przychodzić. Jest tu taki bardziej ponury nastrój niż na innych cmentarzach. Na samym początku chodnika są pochowane małe dzieci. To takie smutne... Umrzeć w tak młodym wieku. I powiedzieć pierwsze słowo tuż przed śmiercią. To takie bardzo przygnębiające.
-Nie powinnam tu przychodzić. Tu będą pochowani moi rodzice. Nie chce przychodzić tu wcześniej. Bo przecież jak oni już zostaną  pochowani, to będę musiała przychodzić o wiele, wiele częściej.-zaczęłam od nowa płakać.
-Spokojnie. Ale musisz to zobaczyć. Zamknij na razie oczy.-zrobiłam tak jak kazała mi przyjaciółka. Zaprowadziła mnie potem sama do jakiegoś tam miejsca i pozwoliła otworzyć oczy.
     Ujrzałam marmurowy nagrobek, na którym było moje zdjęcie, moje imię i moje nazwisko. A na nim świeże, różowe róże. Stałam przed swoim własnym grobem!

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Hey, koale :D Takie dramatyczne zakończenie rozdziału...
Komentujesz-motywujesz.
Dziękuje za komentarze pod rozdziałami :) Blog się rozkręca! Jeszcze tylko koło 60 wyświetleń i będzie 1000! Tak bardzo się cieszę! :D Cieszę sie też z sukcesu Wioli W. Ktoś z was czyta jej bloga? Przyjaźń, miłość, marzenia - Oto Cała Ja!!! Ma już tysiąc wyświetleń! Jeśli ktoś z was to czyta, to bardzo proszę komentujcie jej posty. To dla niej mega ważne. To samo odnosi się do "Przyjaźń zawsze pozostanie w końskim sercu". Linki do tych blogów są w zakładce "Wasze blogi".
Miłego dnia koale!

PS ktoś jeszcze chciałby polecić swojego bloga, piszcie w komentarzu pod tym postem (i pod następnymi) lub w zakładce "Wasze blogi". Zamieszcze je tam i zareklamuję :)


(Strasznie spodobała mi się ta piosenka, posłuchajcie!)