Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13

poniedziałek, 15 czerwca 2015

One Shot "Życie jest tylko jedno"

W mojej szkole organizowany jest konkurs "Warto pomagać". Można wygrać mega wypasione rzeczy, ale tu nie o to chodzi.
Można przygotować pracę plastyczną, lecz również prace literacką. Napisałam więc opowiadanie ^^ Jeśli jesteście tak dobrymi koalami i lubicie mojego bloga, to proszę o komentarze pod tym postem, co myślicie o opowiadaniu c;
Zrobiłam z tego one shot'a. Uznałam, że tak będzie dobrze c:
Dodałam tutaj trochę fragmentów z Ross'em xd Bo blog polega na Raurze :d heloł, musiałam XD
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Życie jest tylko jedno 

    
          Czy warto pomagać? Pomoc. Co znaczy to słowo? Czy jest sens, by to robić? Odpowiedź na te pytania powinna znać każda żywa istota stąpająca, pełzająca czy pływająca po całej naszej Ziemi.
           Według mnie warto pomagać. Byle jak, tylko żeby to robić. Tak bezinteresownie. Nie wolno się zastanawiać, czy otworzyć starszej pani drzwi, czy pomóc swojej przyjaciółce w poważnych lub błahym problemie.
Skąd u mnie taka chęć do pomagania? Bo bez pomocy pewnych ludzi, pewnie chodziłabym sobie po tamtym świecie zrywając białe kwiaty bzu lub stokrotek.
Od urodzenia chorowałam na raka płuc. Moja babcia na to chorowała, moja mama nie, lecz miała w genach raka. Czasem tego nie rozumiałam. Czemu ja? Ale nikt nie znał odpowiedzi.
Od ósmego listopada, czyli tydzień po moim urodzeniu, należałam do fundacji „Słoneczko”, która pomagała takim osobom jak ja. Rodzice opowiadali mi, jak to się bali, że nie przeżyję pierwszego roku swojego życia. Ale przeżyłam.
Drugi rok był jeszcze gorszy od poprzedniego. Chemioterapie, leki, sztuczny oddech. Moje małe ciałko było wyczerpane. Mama wtedy tyle się napłakała, że w moje trzecie urodziny nie miała siły uronić ani jednej łzy szczęścia. A tata przez ten cały czas był twardy i pełen nadziei.
Moim pierwszym słowem było „rodzice”. Nigdy nikogo nie wyróżniam. I nawet wtedy nie wyróżniałam. Gdy miałam cztery latka, lekarze powiedzieli, że mam szansę na normalne życie! Bez żadnej butli z tlenem, czy specjalnych rurek do nosa, które musiałabym nosić, by żyć. Potrzebny mi był tylko przeszczep płuc.
Rodzice wywiesili ogłoszenia wszędzie gdzie się dało. W sklepach, na przystankach autobusowych, w szkołach. Dziewięć miesięcy żmudnego poszukiwania... Zgłosiły się tylko dwie osoby, które i tak się wycofały. Mama i tata powoli tracili już nadzieję.
- Jeżeli nie znajdą państwo dawcy w ciągu miesiąca, Laura nie ma szansy przeżyć. -lekarz powiedział to moim rodzicom, gdy spałam. Znaczy, oni myśleli, że spałam. A tak naprawdę miałam tylko zamknięte oczy. Słyszałam wszystko. A gdy wypowiedział moje imię... powiedział to takim załamanym tonem. Pamiętam to do dziś. A rodzice o tym nie wiedzą, że ja to słyszałam. Wolę im o tym na razie nie mówić.
I tydzień po tym zdarzył się cud! Do szpitala przyszła pewna kobieta, która chciała zgłosić swoją córeczkę do przeszczepu.
- Dlaczego?-moja mama odzyskała zdolność płaczu.
- Moja córeczka Stefanie, jest chora na raka mózgu. Bardzo cierpi. Lekarze chcą skrócić te cierpienia i... i... - kobieta wpadła w rozpacz.
-Och, pewnie się pani domyśla. Wiemy z ogłoszenia, że potrzebują państwo osoby ze zdrowymi płucami. Ostatnią wolą Stefanie jest pomóc komuś w potrzebie.
Pieniądze na przeszczep zostały zebrane w ciągu dwóch tygodni i razem z Stefanie mogłybyśmy wyjechać do Niemczech na zabieg. W samolocie nasze łóżka leżały obok siebie. Pamiętam, że resztkami sił odwróciłam twarz w jej stronę, a ona w moją. Sama zdjęłam maskę tlenową.
- Dziękuję. I prze-przepraszam. - uśmiechnęłam się chyba po raz pierwszy w życiu.
- Nie masz za co. -złapałyśmy się za ręce, a ja ponownie założyłam maskę i zaciągnęłam się tlenem. Jak bardzo chciałam wtedy funkcjonować normalnie. Jak bardzo... Ale wiedziałam, że już za kilka godzin tak będzie.
Operacja trwała dwanaście godzin.
Przez krótki czas moje serce przestało bić. Doktorzy mówili, że trwało to tylko pięć minut. Ale mi wydawało się, że to trwało bardzo, bardzo długo.
Byłam w tej magicznej krainie zwanej niebem. Tam wszystko było idealne.
I takie jak na ziemi. Taka moja wymarzona kraina.
Teraz nie umiem tego opisać najdokładniej w świecie. Ale byłam jedną, z tych osób, które przeżyły śmierć i jeszcze zobaczyły, co się z nimi działo.
W tej krainie było małe jeziorko. Podeszłam do niego wtedy i spojrzałam w taflę wody. Byłam tam ja, a na de mną mnóstwo lekarzy i pielęgniarek reanimujących mnie. Obraz przesunął się na korytarz, gdzie stali moi rodzice. Przytuleni do siebie i w rozpaczy. Na krześle siedziała mama Stefanie.
Wszyscy płakali. Obraz znów zawrócił. I zniknął.
Z wody wyłonił się anioł. Według mnie, był to anioł. Miał białe skrzydła i wyglądał jak normalny człowiek w białym stroju. I... przypominał mi... Ross'a... Mojego dawnego przyjaciela ze szkoły podstawowej.
- Musisz zdecydować, Lauro. Albo wracasz do swoich rodziców, albo zostaniesz tutaj w tej przepięknej krainie. Obiecuję, że gdy wrócisz, uzdrowię cię. I będę cię chronił, gdy będziesz na ziemi.
- Nigdy więcej sztucznego tlenu? Nigdy więcej bólu?
- Bólu nigdy nie zaznasz w tej krainie. Ale na ziemi ból będzie zawsze. I fizyczny, i psychiczny. Ale każde cierpienie czegoś uczy.
- Ile mam czasu na decyzję?
- Mało. Musisz szybko zdecydować. Jeśli tu zostaniesz, to na zawsze. Jeśli jednak postanowisz wrócić, skocz w taflę wody.
-Boję się wody.
-Musisz przezwyciężyć swoje lęki. O to chodzi w życiu.-uśmiechnął się i zniknął.
Postanowiłam skoczyć. Obudziłam się w swoim ciele, na ziemi. Z maską tlenową i potem znowu się uśpiłam.
Od tamtej pory moje życie zmieniło się na dobre. Anioł naprawdę mnie uzdrowił.
Och, jakie to było uczucie, gdy zaczerpnęłam powietrza, ze swoich własnych płuc! Właściwie z płuc Stefanie. Ale mogłam je uznawać za swoje.
Rodzice skakali pod sufit ze szczęścia. Cała moja rodzina bardzo się cieszyła.
I teraz wypełniam wolę Stefanie. Pomagam.
Razem z rodzicami przekazaliśmy po kilka procentów podatku na wiele różnych fundacji. We wtorki i piątki jestem wolontariuszką w schronisku dla zwierząt, a w poniedziałki i czwartki pracuję jako pielęgniarka na stażu w miejscowym szpitalu.
Stefanie, które pewnie jest teraz ze swoim aniołem, cieszy się z tego jak pracuję i pomagam. I pewnie teraz, za moimi plecami jest mój anioł, mój Ross, który chroni mnie przed niebezpieczeństwem. Może wtedy go widziałam, ale teraz na ziemi nie jest możliwe. I żałuję.
Teraz mam siedemnaście lat, kochających przyjaciół, którzy również kochają pomagać i wiele rówieśników, którzy znają moją historię i podziwiają mnie za moją odwagę i wytrwałość. Choć nie zgadzam się z tym. Ja robię to, co nakazuje mi serce. Nic więcej.
       Warto pomagać. Nawet w tych błahych sprawach. Bo czasem od tego może zależeć czyjeś życie, zdrowie lub szczęście. 

 

piątek, 12 czerwca 2015

Chapter 11 "Dla mnie to coś znaczyło."

♪ Narrator (nowość) ♪

    Laura wstała bardzo wcześnie rano. W tamtej chwili budzik wydawał się dla niej najkoszmarniejszą rzeczą, jaka mogła istnieć na całej ziemi.
-Jesteś podły.-powiedziała do niego i podeszła do garderoby. Zaczęła wybierać sobie ubrania. Dzisiaj postanowiła ubrać się jakoś "normalnie", jak twierdziła. Od początku wolnego ubierała się tylko w byle jakie ciuchy i nawet nie były to komplety.
    Dziewczyna nie myślała na razie o sytuacji z wczorajszego dnia. Spokojnie dobierała buty do błękitnej bluzki i czarnych krótkich spodenek. W końcu wybrała niebieskie vansy.
   Zeszła na dół, wcześniej się czesząc, a gdy zeszła już ze schodów, spojrzała na rozkładaną kanapę, gdzie smacznie chrapał Ross. Wróciły wspomnienia z wczoraj.
   Odgoniła je myślą, że musi zrobić sobie i blondynowi śniadanie, więc zaczęła myśleć, co zrobić na to śniadanie. Weszła do kuchni, spoglądnęła do lodówki i zobaczyła, że jest tam tylko ser, mleko i szynka. A bułki miały już trzy dni. Mąki brakło, więc naleśników nie można było zrobić. Laura postanowiła iść na duże zakupy.
   Przygotowała długą liste, co musi kupić. Przejrzała wszystkie półki i nawet łazienkę, żeby zobaczyć czy musi dokupić mydło czy jakiś proszek do prania.
   Przejrzała leki Ross'a. Zobaczyła których było mało, których trzeba kupić. I ruszyła do marketu. 

♪ Laura ♪

     W markecie było mało osób. Przecież nikomu się nie chce wstawać tak wcześnie.
     Spakowałam pomarańcze do koszyka, potem banany, jabłka. Następnie poszłam do pieczywa i wzięłam kilka bułek. I taka rutyna marketowa.
     Byłam już przy chemi, gdy dostałam sms'a.

Ross:
Kup płatkiii. Kiedy wrócisz?

Ja:
Za 30 minut. Już kupiłam.

Ross:
Okey

Spakowałam do pełnego wózka jeszcze proszek do prania i ruszyłam do kasy. Była dość duża kolejka. Powoli zaczynałam wykładać produkty, gdy nagle ktoś zrzucił mi wszystko z taśmy.
-Przepraszam, byłam przed tobą.-odwróciłam się do jakiejś nie miłej nastolatki.
-Stałam tutaj cały czas. Zresztą to nie powód, by zrzucać mi wszystko.-powiedziałam zbierając produkty. Nagle przewalił się na mnie cały wózek. Dostałam mocno jakimś napojem w głowę. Kasjerka podeszła do mnie i podniosła mnie.
-Proszę o opuszczenie sklepu.-poprosił ochroniarz tę dziewczynę.
-Nie.
-Niech pani mnie nie zmusza do zachowań siłowych. Proszę podać produkty kasjerce i opuścić sklep.
-Posłuchaj mnie, stary dziadzie.-ledwo wstałam. Chwiałam się i miałam mgłę w prawym oku.-Przepuść mnie, kupie i opuszcze ten sklep.-spróbowała go odepchnąć, ale on był silniejszy i wyprowadził ją siłą ze sklepu, a jej zakupy położył za taśmą.
Kupiłam i wyszłam ze sklepu z darmowych lodem przy oku, na koszt sklepu. Zresztą dali mi 60% zniżki na zakupy przez najbliższy miesiąc, a za te zakupy zapłaciłam tylko połowę. Postanowiłam zadzwonić po taksówkę. Przyjechała po pięciu minutach, a ja wsiadłam do niej. Gdy dojechałam pod dom, dotaszczyłam jakoś torby do domu i zamknęłam drzwi.
-Rooss! Pomóż z zakupami!-krzyknęłam, a blondyn przyszedł prawie od razu.
-O Boże, Lau! Kto ci to zrobił?-spojrzał na moją twarz.
-Ja nawet w markecie nie jestem bezpieczna.
-Peter? W miejscu publicznym cię uderzył? No to już jest szczyt wszystkiego!
-Nie, nie Peter. Taka jedna, zrzuciła mi zakupy z taśmy i wywaliła je na mnie. Mam 60% zniżki na zakupy w markecie.
-To dobrze. Chodź, trzymaj ten lód, a ja to wszystko rozpakuje. Pójdź do łazienki i to przemyj.-wziął zakupy i zmierzył do kuchni, a ja do łazienki.

♪ Ross ♪

   Laura kupiła tyle rzeczy, że mam pewien plan. Niech trochę odpocznie, a ja zaproszę ją na kolację. Nie w jakiejś tam luksusowej restauracji, tylko tu w kuchni. Oj, jaki ja mam plan!

♪ godzina 18:00 ♪

    Lau nie schodziła na dół odkąd tam poszła. Czyli gdzieś tak od czterech, pięciu godzin. Martwię się o nią, ale musiałem wszystko przygotować. Ale teraz już wszystko mam i mogę do niej pójść.
    Zapukałem do drzwi i wszedłem. Brunetka akurat przeglądała się w lustrze.
-I jak oko?-odwróciła się do mnie. Nie miała nawet śladu.
-Jest okey. Jakoś przeżyje. Ale będzie trudno.
-Nic nie widać! Naprawdę.
-No w sumie... Ale jak się pokaże?
-Nie pokaże. Kiedyś mieliśmy taką sytuację z Riker'em. Jakiś hejter go zaatakował na ulicy.
-Myślałam, że hejterzy są tylko w internecie.
-On hejtował w internecie, ale jak go zobaczył w internecie to jak przyyyywalił... to aż się przewrócił.
-I co się potem stało?
-Bał się, że mu taki wieelki siniec wyskoczy, ale nie wyskoczył.
-Ale ja się naprawdę boję no.
-Nie ma czego. Ale mam do ciebie pytanie. Wstań.-złapałem ją za rękę i wstała razem ze mną.
-Więc? Co to za pytania? Że aż musiałam wstać?-zaśmiała się.
-Czy ty Lauro, pójdziesz ze mną na kolację?
-Na kolację? Gdzie?
-Do kuchni.
-Pff. Dobra, ide ci zrobić tą kolację.-już wychodziła.
-Nie! Ja zrobię sam. A ty się wyszykuj.
-Na co?
-To będzie nie zwykła kolacja.
-Taka jak w restauracji?
-Tak. Przyjdę po ciebie za pół godziny, wcześniej schodź.
-Dobrze, czarodzieju.-uśmiechnęła się do mnie i walnęła się na łóżko.
-Ty się szykuj.
-Ross.-zawołała mnie, gdy chwytałem już za klamkę.
-Tak?
-Czy to randka?
-A chcesz, żeby tak było?
-Dobra, możesz iść.-zaczęła patrzeć się w sufit, a ja odwróciłem się do drzwi i wyszedłem. Gdy w kuchni robiłem makaron, uśmiechałem się do siebie, gdy w głowie słyszałem nasz dialog.
    Najpierw zrobiłem spaghetti, potem sos bolognese, potem deser, który włożyłem do lodówki. Potem nakryłem do stołu. Wziąłem najlepszy obrus, najlepsze sztućce i naczynia. Do kieliszków nalałem sprite'a, a makaron wystawiłem i czekałem aż ostygnie. Tak samo było z sosem.
     Pobiegłem do salonu, wziąłem rzeczy spod łóżka i pobiegłem pędem do łazienki i przebrałem się w najlepszą koszulę jaką miałem. Spojrzałem jeszcze potem do kuchni. Nałożyłem makaron i polałem go sosem. Poszedłem po Laurę.
     Zapukałem delikatnie do drzwi.
-Mogę?-zapytałem.
-Tak. Możesz.-brzmiała odpowiedź.
    Brunetka siedziała na łóżku w ślicznej granatowej sukience i jasnych niebieskich butach, a na rękach miała czarne, białe i błękitne branzoletki. Wyglądała pięknie. Ślicznie.
-Mogę panią prosić?-gest ręką z mojej strony.
-Tak, proszę pana.-wstała z łóżka i wziąłem ją pod ramię. Zeszliśmy uroczyście na dół do kuchni. Odsunąłem jej krzesło i zabraliśmy się do jedzenia w ciszy. Ale za nim to zrobiłem zasunąłem wszystkie rolety w całym domu i wszystkie firanki.
     Próbowałem się odezwać, ale jakoś nie mogłem znaleźć tematu.
-Podać deser?-zapytałem w końcu.
-Tak. Jak chcesz.-wstałem i wyjąłem go z lodówki.
-Smakowało ci spaghetti?
-Szczerze ci powiem, że nie wiedziałam, że tak świetnie gotujesz.-zaśmiała się.
-Dziękuję. Uczyłem się od Rydel.
-Ona lepiej gotuje.-spojrzałem na nią.-Dobra, remis.
-No. Lepiej.-zaśmialiśmy się. Wypiła trochę napoju.
-Sprite.
-No ba. Sprite musi być.
-Racja, bez gazowanego nie ma zabawy.
    Potem rozmowa szła gładko. Unikaliśmy smutnych i denerwujących tematów, i gadaliśmy tylko o  fajnych i śmiesznych rzeczach. Czas jakoś szybko zleciał. Wyjąłem z kieszeni mini pilocika i włączyłem telewizję w salonie. Wcześniej włączyłem płytę na DVD z muzyką do tańca.
-Zatańczysz?
-Dobrze, zatańczę.-przeszliśmy do obszernego salonu i powoli zaczeliśmy się kręcić. Po minucie przytuliła się do mnie. Było mi tak... tak ciepło w sercu. Tak miło. Wtedy za wszelką cenę, chciałem jej zapewnić bezpieczeństwo, żeby tak się czuła. Bezpieczna i szczęśliwa. Piosenka skończyła się, a Laura odsunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie.
-Po co to zrobiłeś?
-Randke?
-Tak. Randke.
-Żeby... żeby cię rozweselić.
-Tylko po to?
-Nie. Nie tylko. Mam jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
    Złapałem ją za ręce i spojrzałem w oczy.
-Wyglądasz pięknie. Jak księżniczka. Z mojej bajki. Tylko z mojej. Masz piękne oczy, w które uwielbiam patrzeć, pięknie się ubierasz. Jesteś śliczna. W mojej bajce jesteś tylko ty i ja. Jesteśmy tylko my. Wczorajszy wieczór był moim marzeniem. Kolejnym rozdziałem w mojej bajce. Dla mnie to coś znaczyło. Zaiskrzyło między nami. Zaiskrzyło miłością. Miłością moją, do ciebie. I twoją do mnie. My się kochamy. Ja to wiem. Spójrz mi w oczy. Moje serce jest twoje już od bardzo długiego czasu. Będę cię chronił zawsze, będziesz przy mnie czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Może i mógłbym ci to powiedzieć bez tej kolacji. Ale chciałem się postarać, tylko dla ciebie. Mówię to prosto z serca. Proszę cię tylko o jedno: zostań w mojej bajce i nie pozwól na więcej stron o smutku i nie szczęściu. Proszę.
    Jej oczy zaszkliły się, a po policzkach poleciały łzy wzruszenia.
-J-ja... ja... nie wiem co ci powiedzieć... Dla mnie... to też coś znaczyło. Jak na ciebie patrze lub jestem koło ciebie, to uśmiecham się zawsze. I nie pozwolę na więcej smutnych stron. W naszej bajce. Nie tylko twojej. Teraz to będzie  n a s z a  bajka. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo.
    Pocałowaliśmy się. Kolejny rozdział w naszej bajce został zakończony. Rozpoczął się nowy. Szczęśliwszy, weselszy, milszy. Pełen miłości. Jakaś przeszkoda pojawi się na pewno. Ale przejdziemy przez to razem.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Ja chyba płaczę ;( Trochę zaszkliły mi się oczy... Nie wiedziałam, że tak się rozpisze, o bajce Ross'a. I o jego wyznaniu :) Jednak tak chciałam. I mi się udało :D I bardzo się z tego cieszę :)
Proszę o komentarze. I piszcie czy wam się podobał ;) Bardzo zależy mi na waszej opinii dotyczącej tego rozdziału. Bardzo proszę i pamiętajcie: KOMENTUJESZ-MOTYWUJESZ

Serdecznie dziękuję:
wika aka ponczek
czyli
 ponczek54
Za to, że komentujesz każdy mój rozdział
I że piszesz co myślisz :)
DZIĘKUJĘ :D