Można przygotować pracę plastyczną, lecz również prace literacką. Napisałam więc opowiadanie ^^ Jeśli jesteście tak dobrymi koalami i lubicie mojego bloga, to proszę o komentarze pod tym postem, co myślicie o opowiadaniu c;
Zrobiłam z tego one shot'a. Uznałam, że tak będzie dobrze c:
Dodałam tutaj trochę fragmentów z Ross'em xd Bo blog polega na Raurze :d heloł, musiałam XD
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Życie jest tylko jedno
Życie jest tylko jedno
Czy
warto pomagać? Pomoc. Co znaczy to słowo? Czy jest sens, by to
robić? Odpowiedź na te pytania powinna znać każda żywa istota
stąpająca, pełzająca czy pływająca po całej naszej Ziemi.
Według
mnie warto pomagać. Byle jak, tylko żeby to robić. Tak
bezinteresownie. Nie wolno się zastanawiać, czy otworzyć starszej
pani drzwi, czy pomóc swojej przyjaciółce w poważnych lub błahym
problemie.
Skąd
u mnie taka chęć do pomagania? Bo bez pomocy pewnych ludzi, pewnie
chodziłabym sobie po tamtym świecie zrywając białe kwiaty bzu lub
stokrotek.
Od
urodzenia chorowałam na raka płuc. Moja babcia na to chorowała,
moja mama nie, lecz miała w genach raka. Czasem tego nie rozumiałam.
Czemu ja? Ale nikt nie znał odpowiedzi.
Od
ósmego listopada, czyli tydzień po moim urodzeniu, należałam do
fundacji „Słoneczko”, która pomagała takim osobom jak ja.
Rodzice opowiadali mi, jak to się bali, że nie przeżyję
pierwszego roku swojego życia. Ale przeżyłam.
Drugi
rok był jeszcze gorszy od poprzedniego. Chemioterapie, leki,
sztuczny oddech. Moje małe ciałko było wyczerpane. Mama wtedy tyle
się napłakała, że w moje trzecie urodziny nie miała siły uronić
ani jednej łzy szczęścia. A tata przez ten cały czas był twardy
i pełen nadziei.
Moim
pierwszym słowem było „rodzice”. Nigdy nikogo nie wyróżniam.
I nawet wtedy nie wyróżniałam. Gdy miałam cztery latka, lekarze
powiedzieli, że mam szansę na normalne życie! Bez żadnej butli z
tlenem, czy specjalnych rurek do nosa, które musiałabym nosić, by
żyć. Potrzebny mi był tylko przeszczep płuc.
Rodzice
wywiesili ogłoszenia wszędzie gdzie się dało. W
sklepach, na przystankach autobusowych, w szkołach. Dziewięć
miesięcy żmudnego poszukiwania... Zgłosiły się tylko dwie osoby,
które i tak się wycofały. Mama i tata powoli tracili już
nadzieję.
-
Jeżeli nie znajdą państwo dawcy w ciągu miesiąca, Laura nie ma
szansy przeżyć. -lekarz powiedział to moim rodzicom, gdy spałam.
Znaczy, oni myśleli, że spałam. A tak naprawdę miałam tylko
zamknięte oczy. Słyszałam wszystko. A gdy wypowiedział moje
imię... powiedział to takim załamanym tonem. Pamiętam to do dziś.
A rodzice o tym nie wiedzą, że ja to słyszałam. Wolę im o tym na
razie nie mówić.
I
tydzień po tym zdarzył się cud! Do szpitala przyszła pewna
kobieta, która chciała zgłosić swoją córeczkę do przeszczepu.
-
Dlaczego?-moja mama odzyskała zdolność płaczu.
-
Moja córeczka Stefanie, jest chora na raka mózgu. Bardzo cierpi.
Lekarze chcą skrócić te cierpienia i... i... - kobieta wpadła w
rozpacz.
-Och,
pewnie się pani domyśla. Wiemy z ogłoszenia, że potrzebują
państwo osoby ze zdrowymi płucami. Ostatnią wolą Stefanie jest pomóc
komuś w potrzebie.
Pieniądze
na przeszczep zostały zebrane w ciągu dwóch tygodni i razem z Stefanie
mogłybyśmy wyjechać do Niemczech na zabieg. W samolocie nasze
łóżka leżały obok siebie. Pamiętam, że resztkami sił
odwróciłam twarz w jej stronę, a ona w moją. Sama zdjęłam maskę
tlenową.
-
Dziękuję. I prze-przepraszam. - uśmiechnęłam się chyba po raz
pierwszy w życiu.
-
Nie masz za co. -złapałyśmy się za ręce, a ja ponownie założyłam
maskę i zaciągnęłam się tlenem. Jak bardzo chciałam wtedy
funkcjonować normalnie. Jak bardzo... Ale wiedziałam, że już za
kilka godzin tak będzie.
Operacja
trwała dwanaście godzin.
Przez
krótki czas moje serce przestało bić. Doktorzy mówili, że trwało
to tylko pięć minut. Ale mi wydawało się, że to trwało bardzo,
bardzo długo.
Byłam
w tej magicznej krainie zwanej niebem. Tam wszystko było idealne.
I
takie jak na ziemi. Taka moja wymarzona kraina.
Teraz
nie umiem tego opisać najdokładniej w świecie. Ale byłam jedną,
z tych osób, które przeżyły śmierć i jeszcze zobaczyły, co się
z nimi działo.
W
tej krainie było małe jeziorko. Podeszłam do niego wtedy i
spojrzałam w taflę wody. Byłam tam ja, a na de mną mnóstwo
lekarzy i pielęgniarek reanimujących mnie. Obraz przesunął się
na korytarz, gdzie stali moi rodzice. Przytuleni do siebie i w
rozpaczy. Na krześle siedziała mama Stefanie.
Wszyscy
płakali. Obraz znów zawrócił. I zniknął.
Z
wody wyłonił się anioł. Według mnie, był to anioł. Miał białe
skrzydła i wyglądał jak normalny człowiek w białym stroju. I... przypominał mi... Ross'a... Mojego dawnego przyjaciela ze szkoły podstawowej.
-
Musisz zdecydować, Lauro. Albo wracasz do swoich rodziców, albo
zostaniesz tutaj w tej przepięknej krainie. Obiecuję, że gdy
wrócisz, uzdrowię cię. I będę cię chronił, gdy będziesz na
ziemi.
-
Nigdy więcej sztucznego tlenu? Nigdy więcej bólu?
-
Bólu nigdy nie zaznasz w tej krainie. Ale na ziemi ból będzie
zawsze. I fizyczny, i psychiczny. Ale każde cierpienie czegoś uczy.
-
Ile mam czasu na decyzję?
-
Mało. Musisz szybko zdecydować. Jeśli tu zostaniesz, to na
zawsze. Jeśli jednak postanowisz wrócić, skocz w taflę wody.
-Boję
się wody.
-Musisz
przezwyciężyć swoje lęki. O to chodzi w życiu.-uśmiechnął się
i zniknął.
Postanowiłam
skoczyć. Obudziłam się w swoim ciele, na ziemi. Z maską tlenową
i potem znowu się uśpiłam.
Od
tamtej pory moje życie zmieniło się na dobre. Anioł naprawdę
mnie uzdrowił.
Och,
jakie to było uczucie, gdy zaczerpnęłam powietrza, ze swoich
własnych płuc! Właściwie z płuc Stefanie. Ale mogłam je uznawać
za swoje.
Rodzice
skakali pod sufit ze szczęścia. Cała moja rodzina bardzo się
cieszyła.
I
teraz wypełniam wolę Stefanie. Pomagam.
Razem
z rodzicami przekazaliśmy po kilka procentów podatku na wiele
różnych fundacji. We wtorki i piątki jestem wolontariuszką w
schronisku dla zwierząt, a w poniedziałki i czwartki pracuję jako
pielęgniarka na stażu w miejscowym szpitalu.
Stefanie,
które pewnie jest teraz ze swoim aniołem, cieszy się z tego jak
pracuję i pomagam. I pewnie teraz, za moimi plecami jest mój anioł, mój Ross,
który chroni mnie przed niebezpieczeństwem. Może wtedy go
widziałam, ale teraz na ziemi nie jest możliwe. I żałuję.
Teraz
mam siedemnaście lat, kochających przyjaciół, którzy również
kochają pomagać i wiele rówieśników, którzy znają moją
historię i podziwiają mnie za moją odwagę i wytrwałość. Choć
nie zgadzam się z tym. Ja robię to, co nakazuje mi serce. Nic
więcej.
Warto
pomagać. Nawet w tych błahych sprawach. Bo czasem od tego może
zależeć czyjeś życie, zdrowie lub szczęście.
Piękny OS <3
OdpowiedzUsuń