Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13

niedziela, 3 lipca 2016

Epilog

 ♪ Laura, 7:30 ♪

- Nie powinnaś iść szykować się na koncert? - zapytała Raini.
- Jest dopiero o jedenastej. Zresztą Ross miał wcześniej po mnie przyjść.
- O której? - dopytywała.
- Gdzieś tak... - spojrzałam na zegarek. - ... pół godziny temu. Dawno powinien tu być! On się nie spóźnia. W każdym razie, zawsze mnie informuje! - zaczęłam się martwić.
- Dawno nie miałaś telefonu w ręku. Wyjmij i sprawdź, może napisał. - uspokajała mnie przyjaciółka.
- Tak, masz rację. - wyjęłam smartfona i sprawdziłam konwersacje. - Nie napisał.
- Sprawdź tt, instagrama, fb.
- Okey, najpierw może Twitter... - zalogowałam się.
      Bardzo wiele osób mnie oznaczało w swoich postach i to o wiele więcej niż zwykle. Sprawdziłam post jakiegoś sławnego angielskiego tygodnika.

"Daily Weekend"

     Dzisiaj o szóstej miał miejsce wypadek na moście. W wypadku uczestniczył zespół R5. Wiele rannych. Winny kierowca. @Lauramarano nie jechała z zespołem. Więcej pod tym linkiem: ...

      Łzy stanęły mi w oczach.
- Laura? Laura! Co się stało? - potrząsnęła mną przyjciółka.
- Oni... oni mieli wypadek. - - wykrztusiłam.
- Co? - dałam jej telefon i usiadłam na podłodze. Po chwili Raini zaczęła czytać artykuł.

Zespół R5 wyjechał spod hotelu w... o godzinie 1:00 w nocy. Kilka minut po szóstej kierowca zasnął za kierownicą.
Rydel Lynch, Ryland Lynch i Ellington Ratliff zostali wypchnięci lub wyskoczyli z autobusu. Ktoś prawdopodobnie uratował im życie, jeśli ich wypchnął. Jeśli wyskoczyli, zrobili bardzo mądrą rzecz.
Są wprawdzie w stanie ciężkim, ale lekarze zapowiadają dobre prognozy.
Gdy bus spadał do przepaści, byli w nim Riker, Rocky, Ross Lynch oraz Mark S., ich kierowca. Najbliżej kierownicy był właśnie Ross, który najprawdopodobniej próbował skręcić lub zahamować. I to właśnie on jest w najgorszym stanie ze wszystkich. Znaleziono go przygniecionego przez metalowy stół, z rozłożonymi ramionami, jakby odepchnął wszystkich wokół siebie i przyjął to "na klatę". Jego szanse na przeżycie są minimalne. Większość osób została przewieziona już do szpitala w Amsterdamie. 

     Położyłam się na podłodze i spazmatycznie oddychałam. Raini podeszła do mnie.
- Lau, Laura, oni mają tu przyjechać. Do tego szpitala. Niektórzy już tu są. Chodźmy do nich.
- Jak... jak mogłam... to... przeze mnie...
- Co ty pleciesz? Wstań.
     Posłuchałam jej. Automatycznie moje nogi podążyły na OIOM.
- Laura, proszę stój. Rossa tam jeszcze nie ma. Proszę, musisz się uspokoić! - stanęłam. Rai odetchnęła z ulgą. 
- Dobrze. I tak nic nie zdziałam. - schowałam w twarz w dłoniach. 
     Nie wiedziałam co się ze mną działo. Z moim ciałem. Nie kontrolowałam swojego oddechu, nie kontrolowałam głosu, płaczu, nie mogłam się uspokoić. Przecież kilka godzin temu się z nim żegnałam.
     On jak zawsze chciał wszystkich uratować. I wszystko wziął na siebie. 
- Bohater... - prychnęłam. - Nie pomyślał, że inni będą za nim tęsknić i że sam mógłby się uratować. - Raini przyjacielsko mnie objęła.
-  Może nie zdążył się urato... wać... Ale on żyje
- Wiem. - spojrzałam na nią.
- Przepraszam, może podać jakieś leki  na uspokojenie?
- Tak. - podniosłam wzrok na pielęgniarkę. - Proszę podać mi informacje na temat Rossa Lyncha. - powiedziałam spokojnie.
- Kim pani dla niego jest? Mogę podać informację tylko rodzinie.
- Jestem... - Raini zwinnie wsunęła mi pierścionek w rękę. - Jestem jego narzeczoną. - pokazałam rękę z pierścionkiem.
- No dobrze, proszę za mną. - oznajmiła pielęgniarka i ruszyła, my za nią.
     Doszłyśmy do końca korytarza, do gabinetu doktora, gdzie siedział jakiś pan po czterdziestce, z lekko siwymi włosami. Kiedy weszłyśmy, spojrzał na nas spod jakichś papierów.
- Słucham?
- Chcemy dowiedzieć się o stanie wszystkich poszkodowanych w wypadku na moście.
- Tym wypadku, który miał miejsce o szóstej rano?
- Tak.
- Pani jest narzeczoną. - wskazała na mnie pielęgniarka. - Rossa Lyncha. - dodała.
- Ach, dobrze. Ale proszę pokazać pierścionek. - zrobiłam to co kazał. - Rozumie pani, że już wiele fanek, fanów było już tutaj i mieli taką samą postawę jak pani.
- Dobrze, rozumiem. Jestem Laura Marano, może pan sprawdzić w internecie.
     Lekarz nawet nie powiedział słowa, a do gabinetu wpadła pielęgniarka.
- Panie doktorze, ciężko ranny pacjent, przywieziony helikopterem. Obrażenia wewnętrzne, połamane żebra, dotąd tylko tyle zostało wykryte. Pacjent nie reaguje.
- Dobrze, już idę. Proszę wyjść. Słyszałyście panie. - zwrócił się do nas.
- Ale panie doktorze! Gdzie jest Ross? - zapytała Rai.
- Daj paniom środki na uspokojenie i przyprowadź je na salę obserwacji, Marinette. - oznajmił do pielęgniarki i wyszedł.
- Nie sądzę, żeby było mi to potrzebne. Dam radę. - powiedziałam łagodnie i się uśmiechnęłam, jednocześnie utwierdzając kobietę w moim stwierdzeniu.
- Chodźmy. - powiedziała moje przyjaciółka i pracownica szpitala poprowadziła nas do wskazanej przez lekarza sali.
     Było dwanaście łóżek. Wokół czwartego od drzwi krążyło bardzo wiele osób, więc nie widziałam tej osoby, która na nim leżała. Ale ja szukałam Rossa. Przeczesałam wszystkie łóżka. Nie było go.
     Ale potem się zorientowałam. Jeden lekarz, który opatrywał twarz tego biednego człowieka, odszedł po coś i zobaczyłam jego twarz. To był Ross. To Rossa przywieźli helikopterem. To Ross nie reagował na wszystko z zewnątrz. To był mój Ross...
     Nie wiem skąd, ale nagle wezbrał we mnie smutek pomieszany z wściekłością, złością. I ta złość dała mi siłę. Ale głównie przeważył smutek i znowu nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zaczęłam krzyczeć. Coś w stylu zaprzeczenia. Że to nie może być on.
     Pchnęłam drzwi z taką siłą, że prawie uderzyły jakąś panią doktor, która chciała wyjść.
     Nie zważałam na to. Biegłam. Oczy miałam zamglone. Zaczęłam się przedzierać przez lekarzy. Ktoś próbował mnie złapać. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
     W końcu wszyscy dali mi spokój i pozwolili dojść do Rossa. Do mojego Rossa.
     Próbowałam dopatrzeć każdy szczegół, każdy bandaż. Na dłużej wpatrzyłam się w jego twarz. Była nie do końca oczyszczona z krwi, z ziemi. Wzięłam coś miękkiego, co przypominało ścierkę z blatu obok i zaczęłam przemywać mu twarz. Nie wiem dlaczego. Nie chciałam pamiętać go takiego... chorego, brudnego.
     Odłożyłam ściereczkę i chwyciłam go za rękę. Lekarze nadal się wokół niego kręcili. Słyszałam protesty, że mam odejść. Ale one powoli zanikały. Był tylko on i ja.

♪ Ross ♪

     Nie powiem, myślałem, że jak się obudzę, to poczuję jakiś straszny ból albo obudzę się w jakimś białym pokoju. Albo że zobaczę Laurę. Lub że chociaż całe życie minie mi przed oczami. A tu nic! No takiego rozczarowania się nie spodziewałam.
     Obudziłem się na łące. Stawik, kwiatki, niebo, chmurki. I nie leżałem. Stałem i wpatrywałem się w las przede mną.
- Hej, Ross! W końcu jesteś. - usłyszałem znajomy głos.
     Odwróciłem się. Była tam moja mama. I tata. Mieli na sobie zwykłe ubranie. Nie mieli skrzydeł.
     Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie. Potem tata. Mieli na twarzach blizny. Spojrzałem na swoje ubranie. Wyglądałem tak, jak rano, jak podczas wypadku. A na lewej ręcy miałem bliznę. Odsłoniłem brzuch i zobaczyłem wielką szramę.
- Gdzie ja jestem?
- W niebie, kochanie.
- Ale nie ma chmur, nie ma aniołów. To nie jest niebo. To sen! Chcę się obudzić. Chcę żyć! - zacząłem się szczypać. Czułem ból. Czyli że co jest ze mną tym razem nie tak?!
- Ross, spokojnie. Masz czas na decyzję.
- Decyzję?
- Możesz żyć. Ale nie musisz. - powiedział tata.
- Chcę. - powiedziałem śmiało.
- Chcesz żyć z tymi bliznami? - zapytał ktoś z tyłu.
- Och, jesteś Riker. Poczekajmy na resztę. - powiedziała mama i usiadła na trawie.
     Nie rozumiałem co się działo. Co było ze mną nie tak.
     Usiadłem obok niej. W moje ślady poszedł również mój starszy brat.
- Ile mam czasu? - zapytałem po chwili.
- Tyle ile chcesz. Twoje serce bije, tylko dusza jest tutaj.
- Jak mogę... zobaczyć co dzieje się ze mną na dole? - zerwałem jakiś kwiat. Po kilku sekundach na miejscu zerwanego był już nowy, a ten w mojej ręce zamienił się w popiół.
- Wyjmij lustro z kieszeni i spójrz sobie w oczy. - sięgnąłem do kieszeni. - Ale zanim to zrobisz, muszę ci powiedzieć coś ważnego. - ciągnęła mama. - Tym razem dostałeś szansę, ale następnym razem jej nie dostaniesz. Rozumiesz?
- Tak.
- Musisz sam odkryć jak wrócić do ciała. Nie możemy ci pomóc. - powiedział Mark. Pokiwałem głową.
     Po chwili przed stawem pojawiła się reszta mojego rodzeństwa. Rydel, Rocky, Ryland.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała siostra. - Mamo, tato! - podbiegła do nich i mocno przytuliła.
- Musicie zdecydować czy chcecie żyć. Tak tylko. - powiedziałem i wyciągnąłem lusterko.
- Gdzie Ellington?
- On nie należy do naszego świata. Jego rodzina jest gdzie indziej. - powiedział Riker.
- Ależ należy do naszego świata! Odwiedzimy go? - zapytała Rydel.
- Odwiedzimy.
- Jeśli postanowi tu zostać. - dopowiedział Rocky.
- Nie. On już nie miał szansy. Stracił swoją, kiedy był mały. Przykro mi.
- Niebo jest porąbane. - powiedział Ryland.
- Hej, wszyscy. Ja jestem pewny. Wracam. I wykorzystam swoją szansę. - powiedziałem i wyjąłem lusterko. - Zobaczymy się na dole. - przeleciałem wzrokiem po wszystkich. Rydel była bliska płaczu, a chłopaki mieli zmieszane miny.
- Ale gdybyś chciał wrócić, to wrócisz tak samo.
- Wrócę za kilka lat.
- Minie szybko. Do widzenia! - powiedzieli wspólnie rodzice i pomachali mi na pożegnanie.
     Spojrzałem sobie w oczy. Czułem, że się unoszę. A może było to tylko złudzenie. Wpatrywałem się tylko i wyłącznie w moje tęczówki. Po chwili usłyszałem zgiełk, jakieś pikanie, czyjś płacz, krzyk. Schowałem lusterko. Zobaczyłem szpital. Raczej salę szpitalną. Stałem przy drzwiach. Rozejrzałem się i zobaczyłem siebie. Krążyło wokół mnie bardzo wiele osób. Ale pierwsze co dostrzegłem to Laurę. Podbiegłem do niej. Nie widziała mnie. Chyba nikt mnie nie widział.
- Ross, musisz żyć. Rozumiesz? Dla mnie, dla innych. Musisz.
     Chciałem się odezwać, ale nie mogłem wydobyć z ciebie dźwięku. Straszne uczucie.
- Proszę pani, musimy się zająć pani narzeczonym. - powiedział do niej lekarz.
      Narzeczonym?
- Wybacz. - szepnęła mi do ucha Laura, schylając się pod pretekstem pocałowania mnie w czoło. W sumie to nie był tylko pretekst.
      Nie wiem do jakiej rzeczy się odnosiła mówiąc to słowo. Czy do tego, że musi iść, czy dlatego, że powiedziała, że jestem jej narzeczonym.
      Dobra, teraz trochę trzeba pokombinować, jak tu wrócić do swojego ciała. Może trzeba intensywnie pomyśleć? Chcę żyć. Chcę żyć. Chcę żyć.
      Dobra, to nie działa. Zresztą ja żyje. Tylko jestem nieprzytomny.
- Ross, słyszysz mnie? Jeśli mnie słyszysz, zrób jakiś ruch. - zwrócił się do mnie jakiś lekarz.
     Próbowałem podnieść swoją rękę. Moja ręka przeniknęła. No tego to się chociaż mogłem spodziewać. I tego, że to zdanie nie będzie miało sensu.
     Ostatnio po moim "spodziewaniu się" wychodzą nici. Spodziewałem się nieba, chmurek, jakiejś bramy czy coś. Dostałem łąkę, staw i lasek. No i gdzie tu sens?
- Nie ruszył się. - powiedział ktoś dalej od lekarza.
- Czyli nadal nie reaguje. Sądzę, że również nie czuje bólu. Trzeba sprawdzać co dziesięć minut czy odzyskał czucie.
- Cóż... twierdzę, że jeśli nie odzyska go w ciągu dwóch godzin, może to oznaczać że ma uszkodzony system nerwowy. - oznajmił jakiś inny doktor, podchodząc.
- Czy masz na myśli, że powinniśmy szykować salę operacyjną?
- Nie możemy zoperować chłopaka bez dowodów i wyników badań, że naprawdę system nerwowy jest uszkodzony. Musimy odczekać te dwie godziny.
     Wszyscy co wokół mnie kręcili, poszli. Zostałem sam ze swoimi myślami. Nic nie rozumiałem z tej sytuacji. Co się dzieje, kiedy to się dzieje. Może minął już rok? Albo po prostu godzina? Nie wiem. W każdym razie bałem się zajrzeć w kalendarz.
- Ross? Siema, stary. - do łóżka podszedł Calum. - Wiesz, wybudziłem się nie dawno. Jak się o tobie dowiedziałem, musiałem przyjść. Ja wiem, że ty też jesteś na tej granicy śmierci. I wiem, że chcesz. Bo po co miałbyś umierać? - praktycznie szeptał.
     Był wychudzony, posiniaczony, raz zauważałem plaster, raz bandaż i gdybym nie był skupiony na jego słowach, zacząłbym liczyć, czego jest więcej.
- Musisz być pewny. Jak się obudzisz, to mi opowiesz gdzie byłeś. Ja obudziłem się na peronie.             Masakra jakaś, na peronie! Czytałem trochę o tym i ty na bank byłeś na łące. Mogę się nawet założyć. Ale muszę już iść. I pamiętaj, bądź tak pewny jak nigdy dotąd, przemyśl wszystkie powody. Pogadamy potem. Ale tym razem to będzie dialog, nie monolog. - doczłapał się do drzwi.
     Muszę być pewny. Jasne, ale jak już jestem?
     Chcę żyć dla tych, którzy postanowili przeżyć. Dla mojego rodzeństwa, dla przyjaciół, do Laury. Obiecałem jej, że to będzie nasza bajka. A w bajce książę nie umiera, a księżniczka nie płacze.
     Pewność nie wystarczy. Nie, że nie wierzę przyjacielowi, po prostu sądzę, że to za mało.
     Położyłem się obok siebie na łóżku.
     Pielęgniarka przyszła sprawdzić czucie.
- Nadal nic... - mruknęła do siebie i wyszła.
     Chcę żyć dla Laury, rodzeństwa, przyjaciół, baseballa, łyżew, fanów, dla gitary, pianina, śpiewu, muzyki, piosenek, dla wszystkich, którzy wierzą, że muszę żyć.
CHCĘ ŻYĆ.
Znowu to złudzenie unoszenia.
I po chwili otworzyłem oczy głośno zaczerpnąłem powietrza.
- Panie doktorze! - krzyknął pacjent z łóżka obok.
Wszystko było słychać wyraźniej.
- Ross! - usłyszałem moje imię i odwróciłem głowę. - Ty żyjesz! - oplotły mnie silne ramiona dziewczyny.
- Tak. Książe nie zostawia księżniczki. Powiedz mi, skąd wzięłaś pierścionek? - mówiłem jakbym nawet nie uczestniczył w tym wypadku.
- Ale...
- Twój narzeczony się wybudził. Będzie dobrze. - przytuliłem ją jeszcze raz.
- Ale skąd ty możesz wiedzieć...
- Potem wszystko ci opowiem. - pocałowałem ją w policzek.

♪ miesiąc później ♪

     Choć dowiedziałem się co dzieje się z człowiekiem po śmierci, zbytnio mnie to nie zmieniło.
     Laura nie była jeszcze na tej granicy. Jeśli ktoś na niej nie był, znaczy, że dane mu było przeżyć.
Dowiedziałem się też, że wylądowałam na łące, bo tak chcieli moi rodzice, bo to było niegdyś nasze ulubione miejsce spotkań. Kiedy byliśmy jeszcze mali. A Calumowi o tym po prostu opowiadałem. On za to wylądował na peronie, bo mógł odjechać pociągiem. Jak to nazwał, pociągiem do śmierci.
     Ellington nie dostał już drugiej szansy. Rydel nie zamierzała swojej wykorzystać. Wszyscy płakaliśmy za obojgiem. I czasem widziałem posty, słyszałem ludzi, którzy obwiniali mnie za ich śmierć, bo przecież wypchnąłem ich z autobusu. I w sumie powinno być im dane przeżyć, ale potem się dowiedziałem, że oboje wypadli wprost na ruchliwą ulicę. No i gdzie tu sprawiedliwość? Chciałem ich uratować, nie zabić.
     Nie wiem dokładnie czy to co się stało, czasem nie było tylko snem. Choć znalazłem bardzo wiele osób, które przeżyły to samo co ja, nadal nie byłem pewny. Nie wszyscy mi wierzyli. Niektórzy uznawali za wariata.
     Laura bardzo przepraszała, ale tłumaczyłem jej, że przecież nic się nie stało. Ona wybraniała się tym, że teraz pół świata myśli, że jesteśmy zaręczeni.
     Lau oddała pierścionek Raini. Więc ja kupiłem jej nowy. Zwykły, tani. Nic specjalnego. Ucieszyła się na widok podróbki diamentu, ale widać było, że było to fałszywe szczęście.
     Siedzieliśmy w drogiej restauracji, tej samej, w której dałem jej naszyjnik i bransoletkę na przeprosiny. Dziś znowu mnie to czeka.
- Miami Studios chciało się ostatnio ze mną skontaktować. Produkcja nowego filmu.
- Zgódź się. - powiedziałem.
- Nie mam ochoty na filmy. - powiedziała markotnie.
- Hej, rozchmórz się.
- Ehm, jasne. - powiedziała sarkastycznie.
- Dobrze, więc ja inaczej poprawię ci humor. - uśmiechnąłem się, obszedłem stół i uklęknąłem przed dziewczyną. Wyciągnąłem pudełeczko i je otworzyłem. - Ja Ross Shor Lynch, obiecuję, że nie zostawię cię do końca moich dni i że będę się tobą opiekował. Więc czy ty Lauro Marie Marano, wyjdziesz za mnie?
     Laura wstała. Pierścionek kosztował dużo, ale dla niej mógłbym wydać cały majątek.
- Tak, wyjdę za ciebie. - w jej oczach pojawiły się łzy.
     Wstałem, założyłem pierścionek na jej palec i pocałowałem ją.
- Płaczesz ze szczęścia, prawda? - przerwałem na chwilę i ująłem jej twarz w dłonie.
- A czy mogłoby być inaczej? - zapytała, śmiejąc się.
     Goście w restauracji zaczęli klaskać. Zauważyłem, że chyba trzy osoby zaczęły nas nagrywać. Nie przeszkadzało mi to. Jak na razie była tylko ona i ja.
     I choć czasem nie wszystko jest takie, jakie być powinno, to powinno być tak, jak jest teraz.
     Więc jak to zwykle w bajkach bywa:
żyli długo i szczęśliwie.


:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Witajcie kochani
Chciałabym Wam podziękować za wszystkie te komentarze, wyświetlenia, za słowa wsparcia i za wszystko. Że byliście ze mną przez te dwa, trzy lata prowadzenia bloga.
Kiedy zaczęłam go prowadzić, nie sądziłam że blog zdobędzie taką popularność, jaką ma teraz. No za dużo, za wiele to to nie jest, ale jak na mój gust wystarczy :D :P
Jeśli przeczytacie dwie notki, które zostawiam, jedna przed rozdziałem czwartym, druga przed dziewiątym, zobaczycie jak bardzo cieszyłam się ze 100 wyświetleń i 1100. Wtedy nawet nie śniłam, że będzie tych wyświetleń aż 7 tysięcy.
Możecie mnie znaleźć na: Snapchacie, Instagramie, Asku i Tumblerze. Wszystko znajdziecie w zakładce "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Dziękuję jeszcze raz Wam za wszystko
Do zobaczenia!
(:

czwartek, 30 czerwca 2016

Chapter 32 "To mało istotne"

- Usuń to, teraz, w tej chwili! - wydawało mi się, że Laura trochę za bardzo się uniosła.
- Dobrze, już usunięte. - uspokoiłam ją. - Nadal nie wiem, co widzisz złego w tym nagraniu.
- Wszystko jest złe. Co z tego, że cały świat wie, że z nim jestem? A jeśli ktoś nie wiedział? A co teraz pomyśleliby moi rodzice? Co by było...
- Laura, oni nie żyją. - przerwałam jej.
- To mało istotne.
- Z tego co powiedziałaś, wynika, że nie powinniśmy robić im pogrzebu, bo to mało istotne, że umarli.
- Chodzi mi o zaistniałą sytuację. Przecież mogą obserwować z góry co ja wyprawiam.
- A co wyprawiasz? - zdziwiłam się.
- Mówię publicznie swoje uczucia. Ogłaszam. To słowo bardziej tu pasuje.
- A serial?
- Dobra, skończmy ten temat. - poddała się. - Kiedy mamy samolot?
- Ross pojedzie z nami.
- On dołączy potem.
- Wiem. - powiedziałam i spojrzałam na nią. - Ale pójdę do niego, żeby się upewnić. Calum to jego przyjaciel. Nie pozwolę mu nie jechać.
     Laura po mojej wypowiedzi najzwyczajniej wstała i wyszła z restauracji. Chyba powinnam zacząć się o nią martwić.

♪ godzinę później, Ross ♪

     Przeglądałem twitter'a. Nudziło mi się niemiłosiernie, ale zwiedzanie miasta z rodzeństwem, było gorsze od czegokolwiek innego. Pewnie poszliby na rolki albo na jakiś mecz baseball'a. Nie miałem ochoty na zabawę.
     Miałem takie dziwne wrażenie, że to przeze mnie Laura po prostu wyszła z pokoju. Czułem się też winny, że za nią nie poszedłem, nie pobiegłem, ale jaki to miało mieć sens? I tak bym jej nie zatrzymał.
     I nagle ktoś zapukał do drzwi.
     Spodziewałem się, że Riker albo Ryland po mnie przyjdą, ale przecież wyszli już z godzinę temu! Może się po coś wrócili? Lub pukała pani z obsługi?
- Cześć, Ross. - za drzwiami stała Raini.
- Cześć! - serdecznie przytuliłem przyjaciółkę. - Ja przyjadę jutro. Wysłałem ci sms.
- Tak, wysłałeś. Mogę wejść?
- Tak, tak. Jest z tobą Laura? - spojrzała w bok.
- Nnieee...
- Rai... Kłamiesz. - powiedziałem, wpuściłem ją do pokoju i wyszedłem na korytarz.
     Laura stała oparta o ścianę i wpatrywała się w podłogę. Twarz zasłaniały jej włosy.
- Lau... - spojrzała na mnie zapuchniętymi oczyma.
     Zawahałem się przez chwilę, ale podszedłem do niej. To, że ona również się ruszyła zbiło mnie trochę z tropu, więc się zatrzymałem. Ona podeszła do mnie, spojrzała mi w oczy i po prostu mnie przytuliła.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie. Zaśmiałem się.
- Wybaczysz mi? - odkleiła się ode mnie.
- Nie mam czego wybaczać. - pocałowałem ją w głowę i jeszcze raz przytuliłem.
- Gołąbeczki, chodźcie już może, bo samolot odlatuje za godzinę.
     Spędziłem z dziewczynami miłą godzinę. Raini pokazała mi filmik z restauracji. Laura oczywiście protestowała, jak to ona, ale i tak obejrzałem. Zwiedziliśmy trochę miasto i odprowadziłem je na lotnisko.
- Na pewno nie polecisz z nami?
- Umówiłem się już z zespołem.
- Okey, okey.
- Laura, musimy iść! - krzyknęła Raini, która zdążyła się już ze mną pożegnać.
- To pa. - powiedziała brunetka i pocałowała mnie w policzek.
- Hey, tylko tyle? O nieee. - powiedziałem i pocałowałem ją w usta. Raczej tylko dałem jej buziaka.
- Ross, muszę iść. - nie odpuściłem i jeszcze raz spróbowałem. Tym razem się poddała i odwzajemniła całusa. Staliśmy tak kilka sekund, dopóki Raini nie oderwała jej ode mnie wręcz siłą. Zaśmiała się i jeszcze pomachała mi na pożegnanie.

♪ 1:00 w nocy, hotel ♪

- Ross! Obudź się! Musimy jechać! - Rocky zdarł ze mnie kołdrę.
- Co? Przecież mieliśmy jechać w nocy...
- Jest noc!
- O północy...
- Jest pierwsza w nocy!
- Że co? - zerwałem się na równe nogi.
- Nie zdążymy na koncert! - Rocky rzucił mi jakieś przypadkowe ciuchy.
     Rocky wyszedł, a ja pospiesznie się ubrałem. Pozapalałem wszystkie światła i przeszukałem wszystkie półki, wszystkie kąty, wszystko co możliwe, choć już sprzątnąłem wszystko po powrocie do hotelu po wylocie dziewczyn.
     Znalazłem jeszcze parę skarpet, czapkę i sprzątnąłem resztki popcornu spod kanapy. W końcu wziąłem walizkę i wyszedłem, gasząc światła. Rodzeństwo czekało na mnie już w busie.
     Kierowca pomógł mi włożyć walizkę. Nazywał się Mark Sheffield.
- Jedziemy tą drogą, na której ostatnio był wypadek?
- Nie, nie naprawiono jeszcze tej drogi. - odparł. - Ale będziemy ją mijać. Na ten most jedzie się prosto, a my skręcamy i jedziemy okrężną drogą.
- Aha, dziękuję. - powiedziałem i spojrzałem na jego twarzy. Wyglądał co najmniej na zmęczonego, a oczy miał podkrążone. Czy on zawsze taki był? Nie umiałem sobie przypomnieć.
     Weszliśmy do autobusu. Mark zasiadł za kierownicą, a ja poszedłem dalej, omijając materiał wiszący nad pustą przestrzenią miedzy kierowcą a nami.
- Witaj śpiochu. - powiedziała Rydel. Opierała się o ramię Ell'a. Wszyscy mieli podpuchnięte oczy, prawie zasypiali.
- Może połóżcie się spać? Wszyscy.
- A ty? - podniósł głowę Ryland
- Ja się już wyspałem. - wyciągnąłem telefon i usiadłem na krześle.
- Napisz na Twitterze, że wyruszamy. Zwykle ja to robię, ale teraz jestem zbyt zmęczony. - powiedział i się położył.

♪ Laura, 6:00 rano szpital w Amsterdamie ♪

     Przyleciałam z Raini o dwudziestej. O dwudziestej trzydzieści byliśmy już u Caluma. Siedzieliśmy po obu stronach jego łóżka. Raini trzymała go za rękę. Patrzyła głównie na niego i na maszyny, które podtrzymywały go przy życiu. Czasem spojrzała na mnie, ale ja nie odwzajemniałam spojrzenia. Wiedziałam, że zmusiłaby się wtedy do uśmiechu do mnie. A na pewno wcale nie chciała się uśmiechać. Ja zresztą również. Przecież mój przyjaciel leżał tu przede mną i miał minimalne szanse na przeżycie. Czasem ja się odezwałam, czasem ona, ale rzadko gadałyśmy.
- Laura?
- Co tam? - spojrzałam w końcu na przyjaciółkę.
- Sorry, że odciągnęłam się od Ross'a. Wtedy, na lotnisku. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Zniecierpliwiłaś się.
- Taak. Chciałam zdążyć. Dla Caluma. - uśmiechnęła się blado, ale szczerze.
- Ty czasem latasz. - powiedziałam, a ona zrobiła pytającą minę. - Na skrzydłach miiłooościi. - zaśmiałam się.
- A ty nie? - zawtórowała mi.
- Ross jest mega kochany. Sama widziałaś. Przez te cztery lata. I w ogóle. - ostatnie słowo powiedziałyśmy jednocześnie.
- Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo się wyrzekasz publicznemu rozpowiadaniu, że jesteście razem. - spojrzałam na nią. - Okey, racja, to raczej nie brzmi dobrze.

♪ Ross, w tym samym czasie ♪
- Już blisko zniszczonego mostu. - powiedział Rocky wyglądając przez okno. - Kilka kilometrów.
- Jedziemy już sześć godzin. Riker, może wymienisz kierowcę. - zaproponowała Rydel.
- Okey. - poszedł to omówić z Markiem. Po liku sekundach wrócił. - Gdy przejedziemy most, na postoju, bo na razie nie ma gdzie się zatrzymać.
     Minęło kilka minut. Minęliśmy już chyba dwa McDonaldy i Starbucksa. Gdy za zakrętem zniknął kolejny znak informacyjny o McDonaldzie, postanowiłem, że pójdę do kierowcy.
- Za dwa kilometry jest miejsce na postój, zaraz za mostem, możemy tam stanąć? - zapytałem, patrząc na ulicę. Widać było już zamkniętą, prostą drogę. - Proszę pana? - wyszedłem trochę do przodu, by widzieć twarz Marka. Spał. A automatyczne kierowanie miało ustawioną jazdę na wprost.
     Nigdy, nigdy nie bałem się bardziej niż w tym momencie mojego życia. Ale próbowałem zachować trzeźwość. Próbowałem wyłączyć automatyczne kierowanie. Na marne. Jechaliśmy z wielką prędkością. Nie zdążyłbym wyhamować. Szanse były potwornie minimalne, więc wcisnąłem hamulec i szykowałam się do zakrętu.
- Ross, co tu się dzieje?! Jedziemy prosto na most! Którego nie ma! - wpadła spanikowana siostra. Dostrzegła śpiącego kierowcę i mnie. Zaczęła głośno krzyczeć.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją. - prawie krzyczałem. Przyszli wszyscy. Ktoś zaczął się na mnie drzeć. Nie rozpoznawałem już kto, co do mnie mówił
- Hamuj! Słyszysz?! Hamuj! Nie skręcisz!
- Skręcaj!
- Daj mi tę kierownicę!
- Zostaw mnie! Dam sobie radę! - popchnąłem brata i przez chwilę nie uwagi, nie zdążyłem skręcić.
     Pokonaliśmy wszystkie barierki, taśmy, a ja rozpaczliwie wciskałem hamulec. Z oczu leciały mi łzy. Nie mogliśmy tak umrzeć! Nie wszyscy!
     Do przepaści zostało kilkanaście metrów. Otworzyłem drzwi i najzwyczajniej wypchnąłem tych, którzy stali mi na drodze. Poobijają się, ale nie zginą. Nie zginą.
- Czemu nie chcesz, żebyśmy zginęli razem?! - krzyknęła Rydel. Na razie przez drzwi wyleciał tylko Ryland.
- Nie pozwolę na to. Przepraszam. - wypchnąłem ją. Ell sam wyskoczył.
     I nagle poczułem, że coś ciągnie mnie w dół. Spadaliśmy. Nic nie mogłem zrobić. Zginę. Zginiemy.
     Nawet łza nie zdążyła polecieć mi z oka, a poczułem bardzo mocne uderzenie. Rozbite szkło. W uszach krzyk braci, kierowcy, który odzyskał przytomność. A siebie nie słyszałem.
     Nagle zza lekkiego materiału wyleciał stół. Wprost na mnie. Ja byłem na środku. Rozłożyłem ramiona, by odepchnąć wszystkich w pobliżu. I nagle poczułem niewyobrażalny ból.
     Potem nie czułem już nic.

czwartek, 19 maja 2016

One Shot "Masz mi coś do powiedzenia?"

Hello
It's me
How are you
To klasyk xd
Piszę notkę pierwszą, ponieważ chciałam was poinformować, że to opowiadanie zostało napisane około dwóch lat temu.
Zaczynałam pisać i jest tam trochę błędów, trochę fragmentów, które ja uważam za idiotyczne, więc nie wypisujcie mi błędów w komentarzach, bo ja dokładnie o nich wiem ;p Po prostu chcę poznać wasze zdanie, co sądzicie o opowiadaniu napisanym przez dziesięcioletnią mnie ;P Miłęgo czytania ;)

________________________________

*Ross*

Leżałem na łóżku i myślałem o wczorajszym koncercie. Daliśmy popalić! Rydel mówi, że najlepsza była moja solówka na gitarze. Ciekawe...
Dzisiaj zapowiada się zwykły dzień. Pójdę gdzieś na miasto, umówię się z Calumem. Mam dzisiaj wolne od "Austin & Ally". Cieszę się.
Brrrr. Brrrrr.
Telefon zawibrował na półce nocnej. SMS.

Od: Rydel
Ross, weź zejdź na dół. Mama Cię woła.

To ona nie może wejść na góre i mi tego powiedzieć, tylko musi SMS-y pisać? Szkoda palców!
Pokręciłem głową i zlazłem z łóżka. Schodząc patrzyłem pod nogi, czy mi czegoś rodzeństwo nie podłożyło. Ellington lubi robić sobie takie żarty.
-Wiesz, Rydel. Szkoda rąk. Mogłaś dojść do mojego poko...-podniosłem głowę i to co zobaczyłem, strasznie mnie zdziwiło. Nad drzwiami widniał wielki szyld, z napisem: "Wszystkiego najlepszego Ross!"-Co tu się dzieje?
-Niespodzianka!-krzyknęli wszyscy.
-Ale ja mam urodziny 29 grudnia.
-No wiemy.
-No to o co chodzi?
-Zaręczyłeś się z Laurą!
-Co?! O czym ty gadasz?!
-No patrz!-Riker podał mi jakąś gazetę. Nawet nie wiem jaki tytuł. Na okładce była Laura z wyciągniętą ręką, na której widniał pierścionek. Śliczny pierścionek. Ale ja jej się niestety nie oświadczyłem. Minutaaa... Czy ja pomyślałem "niestety"? Co się ze mną dzieje.
-Ja tego pierścionka, nigdy w życiu nie widziałem na oczy!
-Ale przeczytaj stronę piątą.-doradził mi Rocky. Zrobił to, co powiedział.
-"Zaręczyłam się!"-zdradza Laura Marano. Ale z kim? Kto jest jej wybrankiem? Tego niestety nam nie zdradziła. Bardzo dużo czasu spędza z Rossem Lynchem. Podejrzewamy, że to on niedługo będzie jej mężem.-przeczytałem to jeszcze chyba z siedem razy. Ja i Laura małżeństwem?
Oddałem gazetę Rydel i wyszedłem trzaskając drzwiami. Musiałem to przemyśleć.
Dlaczego mi nic nie opowiedziała? To jest moja najlepsza przyjaciółka! Jak mogła? O tak ważnej sprawie?!
-Aaaaaaaaaaaa! Ross Lynch!!!-usłyszałem krzyk za sobą. Automatycznie się odwróciłem. Mała dziewczynka skakała jak szalona, a osoba odwrócona tyłem do mnie próbowała ją uspokoić. Jednak jej się nie udało i dziewczynka puściła się do mnie biegiem.
-Zawsze chciałam cie zobaczyć! Proszę, podpiszesz mi się na... yyy... nie mam kartki... Podpisz mi się tu.-wzięła skrawek swojej koszulki i wyjęła mazak z kieszeni. Jak mogłem nie odmówić? Byłem wściekły. Fakt. I nadal jestem, ale takiemu maluchowi nie umiem odmówić. Ukucnąłem i złożyłem swój autograf na bluzeczce dziewczynki.
-Lilka! No proszę cię. Laura mogła ci załatwić ten autograf.-podeszła do nas prawdopodobnie mama dziecka. Skądś chyba znam tą panią, ale skąd?
-A tak a propos Lau. To miała tu chyba być piętnaście minut temu, co nie?-zapytała Lilka.
-Dzień dobry Ross. Nie poznajesz mnie?-zapytała się mnie kobieta.
-Jakoś... nie.
-To ja! Vanessa! Siostra Laury. A to jest nasza kuzynka. Lilia.
-Van! Jak ja cie dawno nie widziałem.
-Dość długo-zaśmialiśmy się.
-Laura naprawdę się zaręcza?-zapytałem nagle. Vanessa posmutniała i usiadła na ławce obok której staliśmy. Ja też to zrobiłem. Lilka usiadła na kolanach Van.
-Cóż... Tak. Te gazety, które piszą, że ty się oświadczyłeś Lau, opierają się tylko na internecie.
-Wieeem. Kto był tym szczęściarzem?
-Znasz Andrew'a Garfielda?
-On? Ale on ma trzydzieści lat!
-Trzydzieści jeden.-poprawiła mnie brunetka i spojrzała za moje plecy.
-Laura idzie. "Podaruje" jej tylko Lilke i spadam. Sami sobie wszystko wytłumaczycie...-wstała i wzięła kuzynkę na ręce.-A tak naprawdę, to wolałabym, żebyś to ty był na miejscu Andrew'a.
Wstałem i odwróciłem się do idącej ku nam Lau. Nie widziałem jej dzień, a już jej nie poznaje. Chętnie przekręcił bym buźke temu Garfieldowi. Albo przy kręceniu udawaniu następnego Spider-Mana niech spadnie z jakiegoś wysokiego budynku. Tak przez przypadek.
Chwilka... Co ja wygaduje?!
-Hejka, Ross! Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Vanessa? Masz mi coś do powiedzenia?-zwróciła się do swojej siostry.
-Nie. Ona nie, ale ty tak.-splotłem ręce na klacie i przyglądałem jej się. Ciekawe co mi powie. Brunetka wzięła od Van Lilię i spojrzała na mnie.
-O co ci chodzi?
-Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się zaręczyłaś? Dlaczego muszę się o tym dowiadywać dopiero przez gazety?
-Ross ja... Przepraszam. Miałam ci to powiedzieć kiedyś indziej...
-Okej. Sorry, ja muszę już lecieć.-odwróciłem się i zacząłem szybki iść.
-Ale daj mi to wytłumaczyć!
-Nie ma co tłumaczyć!-byłem wściekły jak nigdy. Nawet nie wiem za co.
-Pamiętaj! Jesteś zaproszony na ślub!-krzyknęła Lilka. Niestety. Chyba nie pójdę na tą piękną uroczystość.

*Oczami Rydel, tydzień później*

Ross prawie wcale nie wychodzi z pokoju, odkąd dowiedział się, że Laura będzie mężatką. Przez niego musimy odkładać wiele prób. Lau przychodzi codziennie do nas i próbuje dobić się do pokoju Ross'a.
Szkoda mi jej. Przecież ewidentnie widać, że się o niego martwi.
-Ross! Zejdź na dół, nie jesz już chyba drugi dzień!-krzyknęła z kuchni mama. Nic nie zdziała. Na szczęście mam zapasowy klucz do jego pokoju. Dlaczego nie dałam go Lau? Sama nie wiem. Skąd go mam? Też nie wiem. Dzisiaj go użyje.
Zeszłam na dół i włożyłam talerz z zupą na tacę i znowu po schodach. Przekręciłam powoli klucz w drzwiach pokoju mojego brata.
-Nie chce teraz rozmawiać.-Ross leżał na łóżku tyłem do mnie. Zamknęłam wrota i położyłam tacę na jego szafce nocnej. Usiadłam na podłodze i patrzyłam w jego podpuchnięte oczy.-Ross?
-Rydel, ja ją kocham.-powiedział krótko.
-Ale kogo?
-Laure, kocham Laure. Ona jet moją miłością, ja chce ją odzyskać.
Wiedziałam! On się w niej zakochał!

*Oczami Laury*

Poszłam na Ross'a. Znowu. Nie spotykałam się z Andrew'em koło tygodnia. Trudno.
Już miałam zapukać do pokoju swojego przyjaciela gdy usłyszłam za drzwiami głos Rydel.
-Ross?
Po chwili usłyszałam odpowiedź.
-Rydel ja ją kocham.
-Kogo?
-Laure.
Zamurowało mnie. On jest we mnie zakochany?
A może ja w nim też? Częściej o nim myśle niż o ślubie z Garfieldem. A gdy mnie przytula, to czuje takie dziwne mrowienie. Czyli co? Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł blondyn. Miał podpuchnięte oczy. Gdy mnie zobaczył, rozpromienił się.
-Laura ja...
-Ja też cię kocham Ross.-powiedziałam, a on mnie pocałował. Tak nagle.-Chyba odwołam ślub z Andrew'em.
-Cieszę się.-oznajmił.
 
                                                                       THE END

wtorek, 17 maja 2016

Chapter 31 "Jestem pewna"

♪ narrator ♪

- Ross, to również mój przyjaciel, jasne? I tak polecę, bo to moja decyzja, nie twoja!
- Ale ja jestem za ciebie teraz o d p o w ie d z i a l n y. Nie zrozumiesz. Zostajesz tu, jasne? - powiedział blondyn przerywając pakowanie.
- Chyba ty czegoś nie rozumiesz. Mam osiemnaście lat, mój przyjaciel został staranowany przez tłum uciekających przed wybuchającą ciężarówką! Ty nie wiesz jak to jest! Być w szpitalu i dowiedzieć się, że ktoś, kogo chciałeś widzieć, nie przyjechał, bo... bo nie przyjechał.
- Laura... - powiedział wzdychając i łapiąc się za skronie.
- Nie mów mi, co mam robić! Po-ja-dę.
- Dobrze, spokojnie. Uspokój się. - podszedł do brunetki i chciał złapać jej dłoń. Ona jednak wyrzuciła ręce do góry w geście dezaprobaty.
- "Jestem za ciebie odpowiedzialny"! - zacytowała  podchodząc do swojej szafy i wyciągając z niej walizkę. - Taaaak, bo nie umiem przecież sama o siebie zadbać! - zaczęła pakować w pośpiechu ubrania.
- Laura! - chciała podejść, ona jednak odwróciła się i zatrzymała go ręką.
- Nie podchodź. - powiedziała i spiorunowała go wzrokiem, po czym wróciła do pakowania.
- Przepraszam, Laura. Pojedziemy razem, dobrze? Tylko się uspokój. - próbował podejść jeszcze raz, jednak ona popchnęła go na łóżko, potykając się i lodując na nim.
     Patrzyła na niego wzrokiem pełnym wściekłości. Wstała, zamknęła walizkę, a Ross nie wiedział już co myśleć  o tej całej sytuacji. Tak bardzo chciał ją zatrzymać, ale wiedział, że Laura jest bardzo uparta i jeśli chodzi o przyjaciół nigdy się nie podda.
     W jego głowie było tyle myśli, że nie wiedział już o czym dokładnie myśleć. Czy o tym, jak poradzi sobie Laura, czy jak ją zatrzymać, czy jak dojechać do Caluma.
     Laura otworzyła drzwi, ale jednak zawahała się i spojrzała na blondyna. Opierał się rękami o łóżko i patrzył na nią w pół błagalnym wzrokiem, w pół wzrokiem bez wyrazu. Nie wiedziała czy wróci jeszcze do hotelu z Raini. Może od razu polecą do Caluma? Była zła na Rossa, jednak gdy patrzyła w jego niebieskie oczy, złość ustępowała. Ale potem znów przypomniała sobie jego teksty.
     Patrzyli sobie w oczy przez kilka minut, nie zdając sobie po części z tego sprawy. Ross wstał, korzystając z okazji, że ona nadal stoi w drzwiach. Jednak ona wyszła i zamknęła drzwi zanim zdążył do niej podejść. Podszedł do drzwi i zamiast je otworzyć wybiec za nią, ledwo dotknął klamkę i stwierdził, że zatrzymanie jej nie ma sensu. Odwrócił się, oparł o drzwi i osunął się na ziemię.

♪ Laura ♪

    Wzięłam walizkę, bo planowałam razem z Raini od razu polecieć do Amsterdamu. Ale ona pewnie będzie chciała lecieć razem z Rossem.
     Nie byłam podczas rozmowy R5 o zgodzie dla Rossa na lot do Amsterdamu. Nie wiedziałam jak wygląda cała sprawa, nie chciałam pytać. Widział jak blondyn krył się przed resztą z pakowaniem i gdy ktoś zapukał szybko chował walizkę pod łóżko. Zwykle okazywało się, że to sprzątaczka lub fani. Wtedy widziało się w jego oczach ulgę. Znam go na tyle, żeby wiedzieć, że jednak poleci, ale nie za zgodą rodzeństwa.
- Laura, tłumacz mi się. - podeszła do mnie Raini, której szukałam w tłumie.
- Z czego? - zapytałam zaskoczona, lekko odchylając się do tyłu.
- Calum mi dzwonił, że Ross nie pojedzie.
- Mają trasę, on nie może.
- Tu nie chodzi o trasę. Widzę twoje oczy. - powiedziała i jej ton głosu się zmienił.
- Pokłóciliśmy się. - usiadłam i spojrzałam na ziemię, potem znów na przyjaciółkę. - Nic wielkiego.

♪ Ross ♪

     Gdy Calum się rozłączył, miałem lekkie wyrzuty sumienia. Ale nie mogę pojechać, kiedy Laura tam jest. Nie powiedziałem mu tego. Powiedziałem, że nie mogę i bardzo żałuję.
     Leżałem na łóżku i słuchałem muzyki. Nagle dostałem sms.

Rocky:

Otwórz drzwi -,- Wiem, że tam jesteś zdrajco

Odłączyłem słuchawki i otworzyłem drzwi.
- Jaki zdrajco? - zapytałem.
- Miałeś zamiar pojechać do Caluma, prawda?
- I?
- Pozwolilibyśmy ci, gdybyś nas posłuchał, bo jutro jedziemy do Amsterdamu. 
- Co? Nie możemy, no stary! Ty widziałeś, ile miniemy? Fani się wkurzą.
- Ale to już wczoraj zostało ogłoszone i bilety automatycznie nie są na za tydzień, tylko na jutro. Znaczy, można bez problemów wymienić, a jeśli ktoś nie mógł, stary bilet też się liczy. I tak były już wyprzedane. Cały Amsterdam się cieszy i już wszyscy wiedzą, że jedziemy tam dla Caluma.
- Jak wygląda plan?
- Teraz jesteśmy w Limericku i po kolei, trasa ciągnęłaby się przez Dublin, Glasgow, Edynburg, Liverpool, Cambridge, Playmouth i w końcu przez Brukselę i do Holandii. - powiedział, podając mi kartkę. - Źle to obliczyliśmy i Calum dawno by już wyszedł, zanim byśmy tam dobili. Więc specjalnie dla niego zmieniliśmy trasę. Teraz jest odwrotnie. Oczywiście, musimy za to więcej płacić.
- Czyli jak rozumiem, jedziemy jutro do Holandii a potem na Brukselę, Playmouth, Cambridge i tak dalej?
- Menchester również chciał żebyśmy i tam pojechali, ale Liverpool jest w miarę blisko.
- Czekaj, a Irlandia Północna?
- Ją omijamy.
- Ah, okey. - oddałem bratu kartkę.
- Gdzie Laura? - rozejrzał się po pokoju i zaczął po nim wędrować. - Gdzie Laura? - zaniepokoił się kiedy nie odpowiedziałem.
- Eee...
- Ross, gdzie jest Laura?
- Pokłóciliśmy się i wyjechała.
- Ale ona nie może! Kupiła te leki?
- Nie mam bladego pojęcia. Ostatnio dostała ataku i zamówiła je, ale chyba ich nie odebrała.
- Pozwoliłeś jej na to?
- Jest z nią Raini, zresztą, próbowałem ją uspokoić. Ale mi się nie udało. - powiedziałem
- Ważne, żeby nic jej znów nie stało. Wszyscy fani się o nią martwią. I ogólnie świat. Przecież jej wypadki zdobyły taki rozgłos, że chyba w Grenlandii już wiedzą.

♪ Laura ♪

     Szłam z Raini przez miasto. Samolot wylatywał dopiero za godzinę. Postanowiłyśmy wpaść do KFC.
     Przyjaciółka poszła do toalety, a ja na nią czekałam i myślałam co zamówię. Nagle poczułam lekkie szarpnięcie. Odwróciłam się i obok mnie stała mała dziewczynka.
- Cześć. - powiedziała tak zwyczajnie, jakbym była jej znajomą.
- Cześć malutka. Zgubiłaś się? - zapytałam bez zastanowienia.
- Nie, moja mama tu pracuje, nie będzie się martwić. - powiedziała i słodko się uśmiechnęła.
- Och, każdy rodzic się martwi. - powiedziałam.
- Znam cię, wiesz?
- Naprawdę? - zaśmiałam się.
- Naprawdę! Jesteś sławna. Nie wiedziałaś? - zapytała.
- Miałam takie podejrzenia. Chcesz usiąść? - dziewczynka pokiwała główką i usadowiła się na moich kolanach.
- A ty chyba kochasz Austina, prawda?
- Oglądasz "Austin & Ally"?
- Kocham to oglądać. - powiedziała. - To kochasz go czy tylko udajesz?
- Wiesz, jestem w tym serialu tylko aktorką. Naprawdę Austin to Ross, a Ally to ja, Laura. I w serialu kocham go na niby, ale w prawdziwym życiu naprawdę. Rozumiesz?
- Nie za bardzo. Znaczy że on udaje, że cię przytula?
- Nie udaje. - zaśmiałam się. - Po prostu chcę powiedzieć, że serial nie zawsze musi się przekładać na rzeczywistość. Na przykład w kreskówkach coś te postacie tak dość szybko dochodzą do siebie, prawda?
- Zawsze to dla mnie było dziwne, bo gdy moją babcię potrąciło auto, to leżała w szpitalu dwa miesiące, naprawdę! Ale już wszystko z nią dobrze. N
- Widzisz, u mnie jest taka sytuacja, że kocham Rossa, czyli aktora, który gra Austina. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć...
- Ale ja już rozumiem. Ty jesteś Ally i Ally nie jest prawdziwa, tylko ty. I tak samo Austin. Tak? A ty kochasz Rossa, bo jest prawdziwy.
- Tak, zgadza się.
- A jak rozpoznać, że się kogoś kocha?
- Wiesz... tego na początku nie można zauważyć. Na przykład ta osoba jest dla ciebie przyjacielem. Jak dla mnie Ross na początku. Pomagał mi, wspierał mnie. I potem chciałam spędzać z nim trochę więcej czasu, bo już wtedy wiedziałam, że go lubię.
- Wtedy jeszcze nie kochałaś?
- Musi zwykle trochę potrwać, zanim się w kimś zakochasz.
- A ile?
- Nigdy nie wiadomo. To się po prostu wie, że kogoś kochasz.
- A ty wiesz?
- Jestem pewna.

♪ Raini ♪

     Wracałam z łazienki, kiedy zobaczyłam, że Laura trzyma na kolanach jakąś dziewczynkę. Nie mam bladego pojęcia, ale wyciągnęłam telefon, zrobiłam kilka łuków, żeby Laura mnie nie zauważyła, podeszłam od tyłu i normalnie zaczęłam nagrywać.
- Rozumiesz?
- Nie za bardzo. Znaczy że on udaje, że cię przytula?
     Słuchałam tej rozmowy do końca.
- Jestem pewna. Wiesz, tam nie twoja mama? - zapytała Laura i wskazała na kobietę stojącą w rogu, która kogoś szukała.
- Tak, no racja. Przepraszam, że ci przeszkodziłam.
- "Jeśli zmarnowany czas wywołał na twojej twarzy uśmiech, to nie był czas zmarnowany". Już leć, bardzo było mi ciebie poznać.
- Jestem Carly. Pa, miłego dnia! - pomachała jej i pobiegła.
- Lubisz dzieci. - powiedziałam i położyłam telefon przed nią.
- Nagrałaś to? - zaśmiała się.
- Tak. Wyśle to Rossowi. - powiedziałam i wzięłam telefon.
- Co? Nie!
- Czemu?
- Bo... bo ja...
- Bo powiedziałaś, że go kochasz?
- Eee... nie... Po prostu...
     Spojrzałam na nią i przypadkowo tylko do Rossa wysłałam na swój Instagram.
- Wysłałam to na Instagram. - powiedziałam i próbowałam usunąć, ale już było kilkadziesiąt serduszek.

_________________________________

Zobaczyłam, jak dawno nie było rozdziału... Od razu się za niego wzięłam. Wybaczcie, nie zdawałam sobie z tego sprawy... W komentarzach napiszcie jak wam się podoba taki rozdział pisany na szybko.. ;p 

środa, 2 marca 2016

Chapter 30 "Przez łzy nic nie widziałam"

♪ narrator, miesiąc później, stadion w Irlandii ♪

     Laura podbiegła do chłopaka i mocno go przytuliła.
- Świetny koncert. - pocałowała go.
- Mnie też tak przytulisz? - zapytał Ryland. Laura podeszła do niego i mocno go objęła, po czym pocałowała w policzek.
- Która jest godzina? - zapytał Riker odkładając gitarę.
- Po dwudziestej drugiej. - odpowiedziała Rydel.
- Wzięłaś leki? - zapytał nagle Ross z niepokojem swojej dziewczyny.
- Skończyły mi się dwa dni temu.
- I  nic nie powiedziałaś? Chodź, znajdziemy jakąś aptekę całodobową i ci je kupimy.
- Ale ja ich nie potrzebuję. - powiedziała brunetka słabym głosem.
     Blondyn spojrzał na dziewczynę i westchnął.
- No dobrze. Chodźmy lepiej do... dzisiaj mieszkamy w hotelu czy w busie?
- Mam dość tych łóżek w busie. Jedźmy do hotelu! - zaproponował Rocky, a wszyscy się zgodzili.

♪ kilka minut później ♪

     Meneger R5 postarał się o pięciogwiazdkowy hotel z czerwonymi dywanami, oddzielnymi jadalniami i oczywiście luksusowymi pokojami. Zespół wynajął trzy pokoje. Dla Rydel i Ell'a, Ross'a i Laury i dla reszty chłopaków.
     Laura wyszła przebrana w piżamy z łazienki i zastała Ross'a leżącego na łóżku z zamkniętymi oczyma. Zgasiła światło w pokoju i położyła się obok chłopaka. Zakryła się kołdrą, by go nie obudzić.
     I nagle poczuła przeszywający ból w okolicy pleców. Trochę potrwał i po chwili przestał. Laura ułożyła się spokojnie i poczuła, że jakieś silne ramię obejmuje ją w talii.

♪ 2.00 w nocy, Laura ♪

     Migające światła, brunetka poruszała się w głąb tłumu ludzi. Szum głośnej muzyki, nagle ktoś zakrył jej usta. Każdy patrzy, jak ktoś brutalnie ją porywa. I wszyscy... śmieją się. Nikt nie chce jej pomóc. Nikt nie przybiega z pomocą. I nagle szept...
- N i k t  ci nie pomoże...
I wbija nóż w jej plecy. I wszystko się ucisza. Tłum zanika, a ból staje się coraz mocniejszy...
     Otworzyłam  oczy i nadal czułam ten ból, jakby naprawdę ktoś wbił mi nóż w plecy. Nie zauważyłam, że byłam na krawędzi łóżka i najzwyczajniej z niego spadłam, uderzając głową o szafkę nocną. Spadła lampa tłukąc się na tysiące kawałków. Próbowałam uśmierzyć jakoś ból prostując się, a potem garbiąc. Nic nie pomogło.
- Jezu, Laura! Co ci jest? - podbiegł do mnie Ross. Przez łzy nic nie widziałam. - Gdzie masz leki? - pytał przeszukując moją torbę, potem szafki.
- Nie mam... - szeptałam, czując, że ból ustępuje.
- Spokojnie, oddychaj, dam ci swoje. - powiedział i wyjął z torby jakieś leki. - Są przeciwbólowe, za chwile ci przejdzie. - powiedział podnosząc mnie, opierając o łóżko i dając mi wody.
     Połknęłam tabletki i zamknęłam oczy. Wszystko i tak powoli przechodziło. Ross zaczął głaskać mnie po włosach. Chciałam go objąć, ale nie miałam siły.
- Jest okey?
      Pokiwałam głową na tak. Chłopak wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Sam położył się obok. Położyłam głowę na jego torsie.
- Jutro mamy wolny dzień... -szepnął mi na ucho. - Odpoczniesz sobie... I zostaniesz w pokoju. Nie pozwolę ci się ruszać w tym stanie. - pocałował mnie w głowę.
     Jakie ja mam szczęście, że go mam. Ciekawe, co bym teraz I robiła i gdzie byłabym, gdybym go nie poznała. Może gdzieś na tropikalnych wyspach, albo w domu... Albo już dawno nie byłoby mnie na tym świecie. Dobra, to powoli staje się nieciekawe.

♪ siedem godzin później, 9.00 ♪

     Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy, ale bałam się przeciągnąć. Spojrzałam na Ross'a, który smacznie spał. Wstałam i omijając stłuczoną lampę otworzyłam drzwi.
- Witam, przesyłka od Rocky'ego Lyncha. - miła pani podała mi szampana.
- Dziękuję.
- Och, widzę, że lampa się stłukła! Za chwilę przyjdę posprzątać. Czy przy okazji coś przynieść?
- Ostatnio mnie napadnięto, przebywałam przez jakiś czas w szpitalu. Lekarz przepisał mi pewne leki, które mi się skończyły. - podałam kobiecie puste pudełko. - Dostałam silnego ataku dzisiaj w nocy i stłukłam lampę, przez brak tych leków. Wie pani, gdzie mogę je znaleźć?
- Ależ ja je mam! Są bardzo silne. Kupuję je w aptece na sąsiedniej ulicy.
- Czy mogłaby mi je pani kupić? Dam pani pieniądze.
- Tak, oczywiście. I tak miałam tam iść po pracy.
- Dziękuję bardzo. - powiedziałam z uśmiechem.
- Za chwilę tu posprzątam. - kobieta odeszła, a ja zamknęłam drzwi i poszłam z szampanem do małej kuchni. Włożyłam go do lodówki.
     Nachyliłam się nad Rossem i wyszeptałam do ucha jego imię.
- Rooss...
- Co się dzieje? - obudził się.
- Rocky przyniósł nam szampana. Pójdę sie dowiedzieć po co. Mówię ci, żebyś się nie martwił. - uśmiechnęłam się.
- Nie nie nie, ja pójdę, ty zostań.
- Ktoś tu musi zostać, za chwilę przyjdzie sprzątaczka i to nie będę ja. - powiedziałam i szybkim krokiem zmierzyłam do drzwi.
- Lau, gdzie ty idziesz? - zapytał Ross przecierając oczy. Ja naciskałam już klamkę. - Laura, proszę, no nie chodź nigdzie no. - Otworzyłam drzwi, wyszłam i je zamknęłam. - Laura! - usłyszałam.
     Powoli zmierzyłam do pokoju Rocky'ego, Rylanda i Rikera. Zapukałam i otworzył mi Ryland.
- Witaj, ranny ptaszku. - powiedział przeciągając się. - Wejdź, chłopaki jeszcze śpią, ja zdążyłem się dopiero obudzić. - weszłam do środka i rozejrzałam się. Od razu w oczy rzuciła mi się wielka kanapa, obsypana popcornem i duża plazma, dalej było widać małą kuchnię. Za ścianą były trzy dwuosobowe łóżka. Pierwsze było puste, na drugim spał Riker, a na trzecim Rocky.
- Dostaliśmy szampana do naszego pokoju od Rocky'ego. - odwróciłam się do młodszego.
- Wieczorem trochę zabalowaliśmy, możliwe że wieczorem Rocky'ego zamówił dla was szampana na umówioną godzinę.
- Dobrze wiecie, że nie piję takich rzeczy. - powiedziałam.
- A Ross?
- On raczej nie gustuje w szampanach.
- Tak ci się wydaje? - zaśmiał się. - To przynieś tego szampana, wyślemy to Rydellington. Ja wyślę.
- Stłukła nam się lampa w pokoju, za chwilę ma przyjść sprzątaczka i ma posprzątać, więc powiedziałam Rossowi, że ktoś ma zostać w pokoju. Więc on został. I teraz pewnie jest na mnie zły, więc szybko tam nie wrócę. On tu przyjdzie jak pokojówka wyjdzie. Poczekam sobie. - usiadłam na kanapie.
- A gdzie była ta lampa? - zapytał Ryland siadając obok mnie.
- Koło łó... a czy to takie ważne?
- Hu hu... - chłopak śmiesznie poruszył brwiami.
- O bosze, czowieku. - zaczęłam dziwnie mówić i strzeliłam facepalma.
- No co?
- To, że spadłam z łóżka. I Ross mnie potem nie chciał puścić, bo dostałam ataku. I się bał o mnie.
- To czemu tu jesteś przepraszam bardzo? - zapytał i nie czekając na odpowiedź wziął mnie na ręce i zmierzył do drzwi.
- Co ty robisz?
- Nie widzisz? - otworzył drzwi, wyszedł, zamknął, zmierzył w złą stronę.
- Źle idziesz. - powiedziałam.
- Mówisz tak specjalnie, bo nie chcesz wracać. A ja tu chcę być dobrym bratem, nie utrudniaj. - powiedział i się fochnął.
     Aktualnie w hotelu przeprowadzany był remont i na drzwiach nie było jeszcze numerków, więc każdy miał pamiętać gdzie mieszka, na przykład licząc drzwi od schodów.
- Co wy robicie? - usłyszałam Rossa z drugiego końca korytarza. Ryland się odwrócił.
- Błagam, pokaż mu gdzie mieszkamy. - powiedziałam.
- Ross, złapałem uciekinierkę i chciałem ci ją dotransportować.
- Dzięki brat, wezmę mojego uciekiniera. - powiedział i wziął mnie od brata.
- Wiecie, że mam nogi, nie? - zapytałam spoglądając na nich.
- A co to takiego? - zapytał młodszy i podążył za bratem. Otworzył nam drzwi i wszyscy weszliśmy. Ross położył mnie delikatnie na łóżku.
- To co brat, posiedzisz z nami trochę? - zapytał Ross.
- Planowałem pozwiedzać Irlandię z Rydel i Ratliffem.
- Stary, co będziesz im psuł randkę, pójdziemy razem w trójkę jutro.
- No spoko. - powiedział Ryland i usiadł na kanapie przed TV. Ja wstałam i usiadłam obok niego. Potem dołączył do nas Ross.
- Ale wtedy popsuję randkę wam. - skapnął się Ryland, gdy zaczęła lecieć reklama szamponu do włosów.
- Muszę mieć kogoś z boku, kiedy Laurze coś by się stało. Oby nie, bo mam dość tego, że kiedy chcesz zawiązać buty, myślę, że mdlejesz. - objął mnie Ross, a ja położyłam swoją głową na jego ramieniu.
- Tego uczucia chyba się już nie pozbędziesz. - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.
     Nagle zadzwonił mój telefon. Okazało się, że dzwoni Raini.
- Heey kochana, co tam u ciebie? - zapytałam wesoło.
- Laura, Calum jest w szpitalu... - powiedziała szlochając do słuchawki.
- Ale jak to? Gdzie?
- W Amsterdamie.
- Jak to możliwe? - zapytałam zdziwiona.
- Pojechał tam, ponieważ dostał propozycję robienia filmu. Taksówkarz zasnął za kierownicą, a akurat wtedy przejeżdżali nad mostem... *szloch*
- Spadł? - zapytałam mając łzy w oczach.
- Nie chcę mówić tego jeszcze raz Rossowi i reszcie, więc proszę, włącz na głośny.
- Już, już włączam. - powiedziałam i kliknęłam tryb, o którego włączenie prosiła mnie przyjaciółka. - Jest ze mną Ross i Ryland.
- Więc jak mówiłam, Calum przejeżdżał most, taksówkarz zasnął i zderzył się z ciężarówką z gazem.
- O Boże... - Ross, gdy to usłyszał, przetarł oczy rękawem.
- Ciężarówka wpadła w przepaść, i wybuchła, razem z mostem, wszyscy zaczęli uciekać, on uciekł, ale został staranowany przez ludzi... *szloch*.
- W jakim jest stanie? - zapytałam również szlochając.
- Jest lepiej, ale nie mam do niego jak pojechać.
- Kiedy jedziemy do Amsterdamu? - zapytałam chłopaków.
- Za tydzień. - odpowiedział Ryland nieprzytomnie.
- Gdzie jesteście teraz? - zapytała Raini.
- W Irlandii.
- Dolecę do was jutro. Przyjedziecie po mnie na lotnisko.
- Tak, oczywiście. Trzymaj się, będzie dobrze.
- Pa. - rozłączyła się.
     Przytuliłam się do Rossa, Ryland, której siedział po mojej drugiej stronie przytulił się do mnie.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Dwa miesiące przerwy xd No wieeem, jakoś tak wyszło, że strasznie wolno działał mi laptop i okazało się, że miałam program, który nawet nie powinien już działać. No i właśnie przestał. I teraz mam Windowsa 10, więc no ten xd okey xd
Proszę o jakiś komentarzyk, może, być może...? ;p