Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13

czwartek, 31 grudnia 2015

Chapter 28 "Martwię się o ciebie, bo cię kocham"

♪ narrator ♪

- No dobra, ja spadam do domu, jutro szkoła, a ja się jeszcze muszę pouczyć. - powiedziała Laura do Raini i Van spoglądając na zegarek.
- Odprowadzić cię? - zapytała Vanessa.
- Nie, dam sobie radę. Paa! Raini, wpadnij jutro po mnie.
- Spoczko, siemka!
- Pa!
     Laura niosła swoje torby z zakupami do domu. Gdy już prawie była w domu, wyciągnęła telefon, a wtedy akurat Ross żegnał się z Calumem. Gdy blondyn właśnie sprzątał popcorn z ziemi, usłyszał trzask drzwi.
- Laura? - zapytał wchodząc na korytarz.
- Cześć kochanie. - powiedziała brunetka i przytuliła się do chłopaka.

- Tęskniłem. - wtulił się w dziewczynę.- Ja też. - pocałowała go.
- Wezmę torby. Zrobiłem obiad. Zjesz?
- Nie. Jadłam na mieście. - Ross spojrzał na swoją dziewczynę z lekką złością.
- Ja tu o ciebie dbam, a ty jesz na mieście? - założył ręce.
- Emm... tak?
- Ech... To potem sobie odgrzejesz. - pocałował ją w czoło, wziął torby i poszedł na górę.
      Laura odwróciła się i ujrzała nowy dywan. Oparła się o próg. Uśmiech zszedł jej z twarzy. Ross schodząc na dół, zauważył to. Podszedł do niej i objął mocno.
- Już jest okey. - powiedziała brunetka i poszła do kuchni, łapiąc za rękę chłopaka.

♪ kilka godzin później ♪

    Telefon dzwonił uparcie na stoliku obok pootwieranych książek, dwóch długopisów, ołówków i obok samej Laury, drzemiącej na kanapie.
- Laura? Telefon ci dzwo... - blondyn ujrzał śpiącą Laurę. - ...ni.
     Podszedł do telefonu i włączył aplikację automatycznej wiadomości. Polegało to między innymi na tym, że osoba, która po prostu nie chciała odbierać telefonu mogła odsłuchać jak osoba dzwoniąca nagrywa pocztę.
- Witamy, tu bank "Mind dolar". Rok temu wyciągnęła pani pożyczkę o wysokości dwóch tysięcy dolarów. Nie spłacała pani pieniędzy w terminie. Można wpłacić pieniądze do naszych oddziałów lub wysłać paczką lub listem albo oczywiście do naszego biura w Nowym Jorku. Dziękujemy, prosimy o oddzwonienie.
- Och, Laura, Laura. - westchnął, przykrył dziewczynę kocem, pocałował w głowę i sprzątnął wszystkie książki ze stolika.

♪ rano ♪

- Hey, gdzie Laura? - weszła do środka Raini i rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Szykuje się. - powiedział Ross słabym głosem. Spojrzał się na Raini i przeciągnął się.
- Wątpię czy jesteś zmęczony. Czym się martwisz? - zauważyła szatynka.
- Niczym. Nie wyspałem się. Laura! Chodź już! - krzyknął blondyn spoglądając na schody.
- Już, już idę. - zeszła ze schodów brunetka, trzymając w ręku klucze. - Wychodzimy?
     I zmierzyli do szkoły. Przy okazji gadali trochę o nauczycielach. Gdy doszli do szkoły, Rossa zaczepił jego kolega.
- My idziemy na zajęcia. - powiedziały dziewczyny i zostawiły chłopaków.
- Co jest Rossowi? - zapytały siebie jednocześnie, gdy znalazły się na korytarzu szkolnym.
- Ty nic nie wiesz? - zapytała Laura, załamując ręce.
- Ty z nim mieszkasz. - powiedziała Raini westchnąwszy.
- Dobra, pogadam z nim... chodźmy na lekcje...

- Laura, zgłaszałaś się przy sprawdzaniu obecności. Więc bądź obecna! - krzyknęła pani Allan odbierając brunetce zeszyt z rysunkami.
- Ale proszę pani! Czemu? Ja mam rozdzielną uwagę! - broniła się dziewczyna zawzięcie.
- Czy jednocześnie rysujesz, myślisz o chłopakach i słuchasz?
- Nie myślę o chłopakach. Mogłaby mi pani oddać zeszyt?
- Dostaniesz go od wychowawcy.
- Ale...
- Nie dyskutuj!
- Ja...
- Czy ty zamierzałaś zabluźnić!? - krzyknęła nauczycielka, aż osoby siedzące w pierwszej ławce wzdrygnęły się, a Kevin, siedzący w ławce drugiej, przekreślił sobie cały zeszyt jedną długą linią, ponieważ ręka, która podpierała mu brodę przestraszyła się i zjechała na dół, przez co Kevin uderzył się w głowę [omg co ja pisze XD Taka tam nawiedzona ręka xd ~ Aleks xd ]

♪ Laura ♪

     Co za jędza... Ja nie mogę...
- Ale to nasza ostatnia lekcja, ja muszę mieć ten zeszyt.
- To odbierzesz go sobie jutro. - powiedziała wielka jędzowata czarownica.
      I dzwonek. Całe szczęście!
      Wyszłam pierwsza. Trudno, jutro to jutro. Pójdę poszukać Rai...
- Jak łazisz?!
- Właśnie cię szukałam. - pomogłam przyjaciółce zebrać książki.
- Sorki, nie wiedziałam, że to ty.
- Nie ważne. Wiesz, że ta jędza Callister zabrała mi zeszyt?
- Jaki zeszyt?
- No z rysunkami, a jaki?
- Ja nie wierze, rysowałaś na jej lekcji?! - krzyknęła Rodriquez, gdy wyszły na ulicę.
- Nie mogę się jej patrzeć w oczy, bo jej nienaturalne godzillowe brwi i rzęsy są... ohydne, nie oszukujmy się. Są  n a d n a t u r a l n e. - zaśmiałyśmy się.
- Z czeeego się śmiejecie? - zaskoczył nas Ross od tyłu.
- Z nadnaturalnych brwi pani Allan. Wyobrażasz sobie, zabrała mi zeszyt.
- Ten rysunkowy?
- No.
- Miałaś tam coś niewłaściwego? - zapytał obejmując mnie.
- W sumie... to... nic.
- Więc nie powinnaś się martwić. - pocałował mnie w czoło.
    Zaczęłam się zastanawiać czy spytać się, czy coś się stało. Musiało się coś stać.
- Ross? A czy... em... Robisz dzisiaj obiad?
- No dobra. Wiecie co? Chyba zbiera się na deszcz. Chodźmy już.

♪ kilka dni później, narrator ♪

     Ross oglądał film. W sumie to nie oglądał, tylko myślał. Myślał o telefonie z banku.
- Laura! - wstał i zmierzył poszukać brunetki. - Laura? - zajrzał do pokoju dziewczyny, jednak tam jej nie było. Przeszukał kuchnię, salon, korytarz nawet. Wreszcie poszedł do pokoju Vanessy, tam też jej nie było. W końcu poszedł do pokoju muzycznego. Zanim do niego wszedł, usłyszał pianino.
      Wszedł do pokoju niezauważalnie i usiadł obok dziewczyny. Zaczęli razem grać jakąś bezsensowną melodię. W końcu blondyn przestał grać, a brunetka razem z nim.
- Wiesz, jak wróciłaś ze szpitala, w niedzielę, zadzwonił do ciebie telefon. - zaczął Ross. Laura już wiedziała, że za chwilę chłopak powie jej powody swojego przygnębienia i wsłuchała się uważnie. - I wtedy dzwonił bank. Powiedzieli, że nie spłaciłaś dwóch tysięcy. Jak byłaś w NY. Możesz mi opowiedzieć więcej, co tam robiłaś? Powiedziałaś, że gdzieś pracowałaś.
- W KFC.
- Ale przez cały rok? No bo... no...
- Jak pojechałam, to po miesiącu zabrakło mi kasy. Wzięłam pożyczkę.
- Ale powiedz coś więcej.
- Po pewnym czasie tego też mi zabrakło.
- Kradłaś? - spytał i spojrzał na brunetkę. Ona pokiwała głową na tak i spojrzała na klawisze. Blondyn winny, że przywołał jej złe wspomnienia, odwrócił jej głowę do siebie i pocałował, co brunetka odwzajemniła. Dziewczyna przytuliła się do niego mocno.
- Tym tak się martwiłeś?
- Od czasu tych wypadków boję się kilkaset razy bardziej. Martwię się o ciebie, bo cię kocham. - pocałował ją jeszcze raz.
- Ja ciebie też.

:::::::::::::::::::::::::::::

Nie będę już mówić za ile pojawi się kolejny rozdział, bo kłamczę :|
Proszę o komentarze. To serio motywuje. I chociaż będą już ze dwa komentarze to napiszcie jeszcze ten trzeci, czwarty. Bo na tym serio mi zależy. Nie chodzi oczywiście o zarabianie czy coś, przecież jestem za młoda, żeby zarabiać na blogach, robię to tylko i wyłącznie dla przyjemności. Ten kto prowadzi jakiegoś bloga, to wie, jak to motywuje i jak to zachęca do pracy.
Tylko dwie blogerki mi tu komentują (mega to doceniam, komentujcie dalej XD ) Ale no... tak się czuję jakby nikt tego inny nie czytał. Prolog zobaczyło ponad 120 osób. Nikt nie dodał komentarza od czasu dwóch kopii komentarza mojej kumpeli (klikło jej sie ;p)
To ja spadam kończyć kolejny rozdział.

Chapter 29 "Dzwoń, będę tęsknić"

♪ 26 listopad, narrator ♪

     Został tylko miesiąc do trasy R5. Przygotowania szły w zaparte. Telefony, spotkania, próby. Na początku wszyscy myśleli, że trasa rozpocznie się w styczniu, jednak po długich przemyśleniach stwierdzono, że rozpocznie się ona w grudniu. Nie przewidywano na ten miesiąc srogiej zimy. Większość występów była planowana na powietrzu, jednak w wielu krajach zaproponowano zespołowi na wszelki wypadek występ w filharmoniach i stadionach. Tam gdzie zespół miał występować w styczniu i lutym, miało zostać ustalone do końca tego miesiąca i zostało naprawdę mało czasu.
     Wszyscy mieli spędzać Wigilię, Boże Narodzenie i Sylwestra w Nowym Yorku lub Los Angeles. R5 nie wiedziało, którą ofertę występu na Sylwestra przyjąć: NY czy LA.
     Próby trwały po kilka godzin dziennie. Czasem przychodzili na nią również Raini i Calum. Laura była tam zawsze i gdy jej się strasznie nudziło, telefon miała rozładowany i znała na pamięć wszystkie teksty piosenek R5, a zabronili dawać jej rad dotyczących występów, choć czasem były one bardzo trafne, podchodziła do jakiegoś pustego instrumentu i zaczynała im przygrywać. Czasem śpiewała. Kiedy brunetka szła ze swoją przyjaciółką na zakupy, cały zespół omawiał czy nie powinna śpiewać na początku, razem z nimi, a może i na końcu występów.
     Zespół grał "Smile" po raz siódmy. Riker odłożył gitarę i rozwalił się w fotelu. Reszta poszła w jego ślady. Laura wstała na moment z kanapy, by Ross usiadł, a ona mogła usiąść na jego kolanach.
- Laura, nudzi ci się? - zapytała Rydel.
- Nie, nie nudzi się jej. - wytknął siostrze język Ross i przytulił brunetkę. - Przez to wszystko związane z trasą to nawet nie mam czasu cię przytulić. - zwrócił się chłopak do swojej dziewczyny i pocałował ją.
- A czemu miałoby mi się nudzić? - zapytała Laura.
- Zaśpiewasz... "Me and you"?
- No spoko. - brunetka wstała z kolan blondyna i zmierzyła do fortepianu.
     Jej rehabilitacja skończyła się na początku października, wszystkie obiecane wywiady zostały udzielone i Laura w pełni zajęła się szkołą i nauką. Zdobyła nowe koleżanki, nowych kolegów, którzy nie patrzyli na jej sławę, lecz na osobowość. Jednak nie ufała ona teraz za bardzo nikomu. Bała się wszystkiego. Trzasku drzwi, przychodzącego sms'a, dzwonka do drzwi, a nawet tostera. Ross próbował się tego pozbyć. Jednak bezskutecznie.
     Laura zagrała ostatnie nuty piosenki i wstała, ale rodzeństwo Lynch i Ell zrobili to szybciej. Wszyscy stali przed nią uroczyście.
- O co wam chodzi? - spytała zdziwiona dziewczyna spoglądając po kolei na każdego.
     Riker, Rocky i Ryland spojrzeli na Rossa, Rydel, Rocky i Ell na Rikera.
- No dobrze... Może ja zacznę. Chciałbym ci coś powiedzieć, ale to nie to miejsce, nie ten klimat. Czy dasz się zaprosić na kolację urodzinową do "Cafe Prima Pasta" o godzinie dwunastej? Przyjdę po ciebie. - zapytał Ross, łapiąc ręce swojej dziewczyny.
- Em...  tak. Jasne. - powiedziała brunetka, a chłopak niespodziewanie ją pocałował.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że cię tak całuję, prawda?
- Nic a nic. - odpowiedziała Marano i sama pocałowała chłopaka, a następnie go przytuliła.
- A korzystając z okazji. - Ellington pocałował Rydel.
     Riker patrzył na to wszystko smutnym wzrokiem. Po kilku sekundach wyszedł z pokoju, a potem można go było ujrzeć przez okno jak zmierza w nieznanym kierunku i celu.

♪ 11:40, 29 listopada, Laura ♪

    Zakładałam kolczyki przed lusterkiem. Myślałam, co chce powiedzieć mi Ross na dzisiejszej kolacji. Powiedział, że sala prób to nie miejsce i nie klimat. A jeśli...? Nie, Laura, myśl! Przecież on się nie chce z tobą żenić, idiotko!
     Po raz tysięczny od rana usłyszałam sygnał Twittera, Facebooka. Poczty było multum, a moja skrzynka odbiorcza powoli wysiadała.
     Tradycyjnie przestraszyłam się dzwonka do drzwi. Wzięłam torebkę, skórzaną kurtkę i wyszłam otworzyć. Oczywiście był to Ross.
- Jak zawsze przed czasem. - oznajmił, patrząc na zegarek. Pocałował mnie w policzek i wyszliśmy. Droga nie była długa.
      Gdy chłopak otworzył przede mną drzwi restauracji, od razu w oczu rzuciły mi się pięknie nakryte stoły, dyplomy i zdjęcia sław, które odwiedziły tą restaurację.
- Witam. Zamówiłem wczoraj stolik.
- Nazwisko?
- Laura i Ross Lynch. - gdy Ross to oznajmił, aż mnie zamurowało.
- Oczywiście, już państwa prowadzę. - powiedział kelner. Blondyn wziął mnie pod rękę i szliśmy za kelnerem.
      Nasz stolik był specjalnie przystrojony. Chłopak odsunął mi krzesło. Popatrzyłam się na zastawę. Myśląc, że nie widzę, Ross zaczął pytać o coś kelnera.
- Tak, tak, wszystko jest. - usłyszałam w odpowiedzi, udając, że patrzę na dyplomy.
      Kelner odszedł i po chwili inny człowiek przyniósł nam menu.
- Witam, panie Lynch, pani Lauro. - powiedział podając nam karty.
- Nie chciałbym być nietaktowny. Mam dwie córki, które składają pani jak najszczersze życzenia z okazji urodzin.
- To słodkie. Bardzo dziękuję. - kelner ukłonił się i odszedł.
- Pięknie wyglądasz. - oznajmił Ross patrząc mi w oczy.
- Dziękuję, ty też bardzo ładnie się ubrałeś. - uśmiechnęłam się do chłopaka. - To chyba było zbyt sztuczne.
- Ta, w takich restauracjach to tak po prostu czuje się taki przymus zachowywania się dobrze, no nie?
- Jakoś tak. W sumie to normalne.
- Po części.
       Po zjedzeniu przepysznego dania i po miłych pogawędkach, Ross zawołał kelnera.
- Poprosimy na chwilę. - człowiek wyjął coś z pod lady i podszedł do nas.
- Bardzo proszę. Podać coś jeszcze?
- Nie, dziękujemy.
       Na małej, niebieskiej poduszeczce, leżało czerwone pudełeczko w kształcie serca. Moje własne serce zaczęło strasznie bić. Ross wziął pudełeczko do ręki i otworzył.
- Chciałbym życzyć ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, rozwinięcia kariery muzycznej i spełnienia marzeń. Chciałbym prosić cię jeszcze o to, byś pojechała z nami w trasę i byś śpiewała razem z nami. Wszystko już załatwione. - oznajmił blondyn.
- Tak. - powiedziałam i wzięłam do rąk śliczną bransoletkę i naszyjnik.
- Pozwól, że ci je założę. - powiedział chłopak. Kelner podszedł do nas z aparatem i zaczął robić zdjęcia.
         Ross najpierw założył mi bransoletkę, a potem naszyjnik. Po założeniu drugiej części kompletu pochylił się i pocałował mnie. Goście restauracji zaklaskali. Ten dzień mogę zaliczyć do najszczęśliwszych w moim życiu.

♪ dzień wyjazdu w trasę, studio "Austin & Ally", narrator ♪

     Laura i Ross żegnali się z parą przyjaciół.
- Wysyłaj nam lekcje, żebyśmy zdążyli nadrobić. - zwróciła się Laura do Raini, przytulając ją mocno.
- Dobra, spadajcie, bo za chwile się tu rozkleję. Dzwońcie kiedy chcecie, jak nie odbieram to jestem w szkole albo śpię, tak to zawsze mam telefon przy sobie.
- Do  n a s. - poprawił szatynkę Calum.
- Tak, nas.
- Będziemy dzwonić. - powiedział Ross i wszyscy się przytulili.
- Laura! - krzyknął ktoś z dala. Brunetka rozejrzała się i ujrzała swoją siostrę. Dziewczyny podbiegły do siebie i mocno się przytuliły.
- Siostra, gdzieś ty była? - po policzkach Laury spłynęły łzy.
- Ross, Laura, wsiadajcie! - krzyknął Riker.
- Przepraszam, musiałam jakoś odreagować. Będe dzwonić.
- Dzwoń, będe tęsknić.
- Vanessa! - najstarszy z rodzeństwa ujrzał szatynkę. Pobiegł i mocno ją przytulił. - Proszę, wróć do mnie.
- Pogadamy, jak wrócisz. - powiedziała Vanessa, chyba nieświadomie, jeszcze mocniej przytulając się do blondyna.
- Będę tęsknił każdego dnia. - powiedział odchodząc razem z Rossem i Laurą .

♪ miesiąc później ♪

      Urodziny Rossa były hucznie obchodzone w klubie. R5 postanowiło zostać w Los Angeles. Wigilię spędzili w pięciogwiazdkowej restauracji, a w Sylwestra bawili się świetnie na własnym koncercie.

::::::::::::::::::::::::::::

Nic więcej nie zdążę napisać, wybaczcie.

WESOŁEGO NOWEGO ROKU KOCHANI!

wtorek, 22 grudnia 2015

Chapter 27 "Choćby to, że wiesz jak odróżniać rzeczy złe od miłości"

♪ narrator ♪

     Laura czesała się przed lusterkiem. Patrzyła na swoją jasną, już bardziej kolorową cerę. Przeglądała siebie, ale jednocześnie patrzyła na drzwi, które odbijały się w małym lustereczku. Zobaczyła przekręcającą się klamkę i zaprzestała czesania. Odwróciła się i zamiast ujrzeć te osoby, które najbardziej chciała ujrzeć, zobaczyła wypis trzymany w rękach lekarza.
- Panie doktorze, widział może pan moich znajomych? - zapytała doktora.
- Nie, nie widziałem. Niech pani zadzwoni. Dziś niedziela i do tego tak rano. Może zaspali? Nie powinna pani wychodzić sama. Czy jutro zamierza pani iść do szkoły?
- Tak, zamierzam. Odrobię jeszcze lekcje, które sobie na dzisiaj odłożyłam.
- Miesiąc w szpitalu to bardzo dużo. Dobrze, że sprawa się rozwiązała. Gdzie teraz będzie pani mieszkała?
- U siebie w domu z moim chłopakiem. Chyba już wymienili dywany... - brunetka spojrzała na swoje szpitalne łóżko, a potem uśmiechnęła się delikatnie do poczciwego lekarza, który przez ten miesiąc tak dbał o jej zdrowie. Uśmiech ten, był chyba dowodem, że Laura była już całkowicie spokojna. - Dobrze, chyba powinnam zadzwonić.
- Tak, ja już muszę iść do innych pacjentów. Do widzenia. - mężczyzna wręczył jej wypis. - Proszę się z tym zgłosić do recepcji.
- Dobrze, oczywiście. Do widzenia. - dziewczyna położyła papiery na stoliku i chwyciła telefon.
     Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci. Czwarty. Piąty. Szósty. "Cześć, tu Ross, jeśli nie odbieram, to pewnie robię coś ważnego. Zostaw wiadomość, albo oddzwoń później"
     I po pięciu telefonach, Laura w końcu postanowiła zadzwonić do Raini.
- Hej, kochana, wpadniesz po mnie? Ross nie odbiera. - powiedział Laura siadając na łóżku, ponieważ przypomniała sobie, że nie może za dużo stać z powodu pleców.
- Tak, jasne. Ross pewnie śpi, przecież jest niedziela.
- W sumie racja. Za ile będziesz?
- Daj mi dziesięć minut. - powiedziała szatynka i od razu się rozłączyła.
     Laura zaczęła pakować resztę rzeczy powoli, nie śpiesząc się. Szczotka, kosmetyczka, reszta ubrań. Pościeliła łóżko, na którym po chwili  musiała usiąść, ponieważ nie za bardzo wolno jej było się schylać. Założyła łańcuszek, potem kolczyki i bransoletkę. Brunetka jeszcze sprawdziła czy wszystko ma. Kwiaty od rodziny Lynchów zostawiła w wazonie. Przychodzili do niej prawie codziennie, jednak konflikt między Rossem a resztą zespołu nie został zażegnany.
      Wyszła i zmierzyła do recepcji. Oddała wypis. Laura zaczęła rozglądać się po poczekalni. Co chwilę przez drzwi wchodził ktoś inny. Za kobietą, która niosła swojego synka na rękach, szła Raini.
- Cześć. - przywitała się z przyjaciółką i odebrała wypis.
- Chodźmy. Nie mam ochoty patrzeć na te nieszczęścia.
- Tak, tak, chodźmy. Idziemy do ciebie? - zapytała Laura z uśmiechem.
- Jasne. Dzwoniłaś do Rossa?
- Tak, pięć razy aż. Ale teraz nie.
- Napisz mu sms'a, że będziesz u mnie, bo się będzie martwił. - powiedziała Raini, gdy już wyszły ze szpitala.

♪ tymczasem w domu Lynchów ♪

- Ross? - Rydel próbowała obudzić brata. - Ross!
- Co? - obudził się spanikowany blondyn. - Co się stało?
- Laura do ciebie napisała. Widziałam przypadkowo i postanowiłam cię obudzić.
- Jezuu! Ja miałem ją odebrać! - chłopak podskoczył do telefonu.

Laura:
Raini mnie odbiera i idziemy do niej. Będe u siebie koło 16:00. Idziemy jeszcze na zakupy. Do zobaczenia ;)

- Kiedy chłopaki wracają? - zapytał Ross siadając na łóżku.
- Za godzinkę.
- Zbieram się. - oświadczył blondyn i wyjął walizki kilka ubrań.
- Ja ci wybaczyłam, bo wiem, że robisz to dla Laury. Może po prostu z nimi jeszcze raz porozmawiasz?
- To nie ma sensu. Nie słuchają mnie.
- Ross... - Rydel próbowała przekonywać jakoś brata na rozmowę z rodzeństwem.
- Rydel, nie. - powiedział i wyszedł z pokoju.
- Wpadnę potem po walizkę. Cześć, muszę jeszcze posprzątać. - pożegnał się z siostrą i wyszedł.

♪ Laura ♪

     Przechadzałam się z Raini po parku. Gadałyśmy trochę o serialu, trochę o szkole. Nic ciekawego.
- Laura, patrz! - nagle ściszyła głos Raini. Pokazała palcem na parę kilka metrów przed nimi.
- Vanessa i Riker. - powiedziałam i schowałam się z przyjaciółką zza drzewa.
- Kiedy oni się pojawili?
- Wyszli z tej dróżki. - odpowiedziałam i kiwnęłam głową na ścieżynkę nieopodal.
- Czym chcesz to naprawić? Od dawna, między nami nic nie było szczególnego. - powiedziała Vanessa stając naprzeciwko chłopaka.
- Nie traktowałem tego ostatnio poważnie. Chciałem ci się oświadczyć, bo zrozumiałem, że kocham cię naprawdę.
- A wcześniej nie kochałeś? Prawie cały rok! Odkąd Laura wróciła! Rok! Wróciła na sylwestra, a my wcześniej byliśmy już pół roku razem.
- Półtora roku... minęło. - poprawił blondyn dziewczynę, spoglądając na dół.
- Czemu?
- Vanessa, ja cię kocham, nie rób mi tego, proszę! - klęknął przed szatynką na kolana i złapał jej dłonie.
- Riker... nie. Ja nie mogę. - dziewczyną zmierzyła w naszą stronę.
- Ross mi odpisał. - powiedziałam wyjmując telefon i opierając się o drzewo.
- Serio? Co napisał? - zrozumiała moją taktykę Raini i oparła się o przeciwne drzewo.
- Vanessa! - udawałam, że dopiero teraz ją zauważyłam.
- Laura? Wyszłaś już? - przytuliła mnie mocno siostra. - Czemu tu się kryłaś?
- Chciałam tak się oprzeć, bo nie mogę długo chodzić. Chodźmy do Raini. Powiedziałam Rossowi, że wrócę o szesnastej, a może coś tam szykuje, więc słowa dotrzymam. - uśmiechnęłam się.
- No dobra. Mogę? - Van zwróciła się do Rodriquez.
- Spoko. Zróbmy sobie babskie popołudnie. Wyślę gdzieś Caluma. O, do Rossa go wyślę. - powiedziała szatynka i zaczęła dzwonić do swojego chłopaka.

♪ kilka minut później, dom Raini ♪

- Dobra, przyznawaj się, podsłuchiwałaś? Jeśli słyszałaś, to łatwiej będzie mi tobie o tym opowiadać.
- Tak. - przyznałam się z westchnieniem. - Serio jest między wami tak źle?
- Niestety. - po policzkach szatynki spłynęły łzy. - Kocham go, ale nie mogę. Nie mogę być z nim razem.
- Czemu?
- A jak mam z nim żyć? Ze świadomością, że tak naprawdę nie dawno zrozumiał, że jestem dla niego ważna? Wiesz, miłość boli.
- Miłość nie boli. Boli wszystko wokół. Boli wszystko co jest z ł e.
- Ona jest zła.
- Nie. Zła jest zazdrość, odrzucenie, stracenie ważnej dla ciebie osoby. Wszyscy mylą te rzeczy z miłością. A tak naprawdę miłość jest rzeczą, dzięki której człowiek może znów poczuć się szczęśliwy, poczuć się cudownie. Czy odrzucenie jest miłością?
- Nie.
- Strata?
- Nie.
- Zazdrość?
- No.. nie. Załóżmy, że rozumiem. Ale co to mi daje?
- Choćby to, że wiesz jak odróżniać rzeczy złe od miłości.
- Dzięki siostra. - powiedziała Vanessa i przytuliła mnie mocno.
- Hej, dziewczyny, może wyskoczymy gdzieś na zakupy? - do pokoju weszła Raini z napojami.
- Najpierw film. - powiedziałam. - Komedia. - i pobiegłam na dół do TV.
- Horror się chyba nie nadaje, co nie? - zapytałam, gdy dziewczyny dostrzegły mnie w końcu pod telewizorem wybierającą film.
      Po kilku minutach siedziałyśmy i oglądałyśmy film, którego tytuł nie był zbyt ciekawy, jednak film wręcz przeciwnie.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
Choinka nie ubrana, świąteczny rozdział nie wstawiony... No i co? I nic. A zostały DWA DNI do wigilii. Dodam w pierwszy lub drugi dzień Świąt, bo się nie wyrobię.
Życzenia wam jeszcze złożę.
Poproszę o jakiś komentarzyk, bo serio to mnie MOTYWUUUJE.
Mam nadzieję, że nie będziecie źli, że trochę krótki. Ale jakoś to to muszę rozłożyć!
Do następnego rozdziału ;)

sobota, 5 grudnia 2015

Chapter 26 "Po prostu"

♪ Ross ♪

- Czemu powiedziałaś "nie"? Przecież było między wami dobrze. - zapytałem przejęty.
- No właśnie się nie układało. N i c  nie było ostatnio dobrze. Było źle. Nie pocieszał mnie, nie wspierał i nawet już nie przytulał! Gdy oglądaliśmy telewizję to zrobiło mi się zimno, więc powiedziałam żeby Riker podał mi koc, ale on powiedział, że mu się nie chce. Wtedy powiedziałam "skoro nie, to mnie przytul". A on spojrzał się na mnie jak na idiotkę i odszedł. I nawet nie podał mi tego przeklętego koca!
- Ty jesteś zła czy zrozpaczona? - zapytała Raini.
- Już sama wiem.
- My nie możemy się do tego wtrącać. Najlepiej pogadaj o tym z Rydel. - powiedział Ellington, kładąc rękę na ramieniu przyjaciółki.
- Lepiej mówcie co z Laurą.
- Siedzimy tu już od pół godziny. Nic nam jeszcze nie powiedzieli. - powiedziałem, patrząc na kolejny list.
- Przecież to aż trzy kule... To może potrwać... Amm.. Ross?
- Tak? - podniosłem wzrok na szatynkę.
- Słyszałam o twoim planie z włamywaczem.
- To dobrze. Nie będę ci tego musiał tłumaczyć. - moje oczy znów wpatrywały się na kartkę papieru.
- Dobrze robisz. Nie słuchaj ich.
- I nie słucham. - oznajmiłem, kiedy do sali weszła pielęgniarka. - I jak? - zapytałem odruchowo.
- Pani Marano jest jeszcze w trakcie operacji. Potrwa ona może jeszcze z godzinkę, dwie. Niech paaństwo zrobią coś z tymi tłumami paparazzi. Prawie staranowali jednego pacjenta! Jeśli nie odejdą, szpital będzie zmuszony zawiadomić policję.
- Tak, tak, już idziemy. - powiedziałem i zabrałem resztę z sali. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Ell, Calum idziecie na lewo, Vanessa z Raini na prawo, ja odejdą tylko trochę. - omówiliśmy plan wracając na chwilę do środka. Wyszliśmy i działaliśmy według planu.
- Obiecujemy, że gdy Laura wyzdrowieje, będziecie mogli zrobić z nią wywiad, ale nie teraz! Teraz przeprowadzona jest operacja. Jeśli nie odejdziecie państwo z pod tej placówki, panna Marano nie udzieli wam wywiadu! Sami osobiście ją przed tym ostrzegniemy. - powiedziałem, jednak to nie wystarczyło.
- Potomek Hitlera przyjechał do Miami i chodzi po ich ulicach! Dokładniej koło najbliższej szkoły! - krzyknął Ellington.
- Wiesz, paparazzi są tacy łatwowierni. - powiedział mi, gdy wszyscy staliśmy przed szpitalem, patrząc na odjeżdżające auta.
- Zwolnią tych dziennikarzy. - powiedziała Vanessa.
- Tak.
- Dokładnie.
- No racja.
- Mądrze powiedziane.
     "Rozszumieliśmy" się z chłopakami i Rodriguez.
- Dobra, chodźcie. Może zdążę przeczytać jeszcze trochę tych listów. - oznajmiłem.

♪ 3 h potem ♪

- Czwarta kawa to o wiele za dużo, Calum. Muszę ci tego zabronić. - powiedziała Raini, zatrzymując chłopaka przed drzwiami. 
- Ale ja tu za chwilę umrę z niecierpliwości! - prawie krzyknął Worthy, opadając na łóżko. 
- Masz. - szatynka podała mu jakąś tabletkę, która wyjęła z torby. - To na uspokojenie. Ross, dajesz sobie radę? - zwróciła się do mnie. - Masz podkrążone oczy i w ogóle wyglądasz źle. 
- Raini, moją ukochaną tną wzdłuż, wszerz, w poprzek, across i w ogóle! I jak mam nie płakać? I jak mam się nie czuć źle? - zapytałem, nie myśląc. Po przeanalizowaniu tego co powiedziałem, poczułem się głupio. - Przepraszam... Operacja miała się skończyć godzinę temu. 
- Ale Ross, operacja się skończyła godzinę temu. Za chwilę powinni ją przywieźć tutaj, już spokojną, zszytą i wybudzoną. - powiedziała Van.
- Że jak? 
- Kiedy ty z Calumem poszliście po drugą kawę lekarz wszedł, powiedział "operacja zakończona" i nic więcej. 
- Kuurde, dziewczyny, czemu nie powiedziałyście? Przecież ja tu umieram z niepokoju! 
- Co wy dzisiaj z tym umieraniem? - zapytał Ell.
- Tak jakoś. - odpowiedział Calum. 
      Na korytarzu rozległy się kroki i szmery. Otworzyły się drzwi i na salę wjechało łóżko razem z Laurą. Wszyscy ją okrążyli. Ona tylko uśmiechnęła się do wszystkich delikatnie, przez lekko sine usta.
- Ja żyję. - powiedziała. - Ale nie mogę się śmiać. - złapałem swoją dziewczynę za rękę, ale za chwilę znów musiałem ją puścić, ponieważ pielęgniarki musiały jej dopiąć kroplówkę. 
       Po kilku minutach zostaliśmy tylko my: Laura, ja, Vanessa, Raini, Ellington i Calum. 
- Rossy, ja nie umrę?
- Nie. Ty żyjesz, kochanie. - ucałowałem ją w czoło. Ona znów uśmiechnęła się delikatnie.
       Vanessa podeszła z przeciwnej strony łóżka i złapała ją za drugą rękę.
- Już nigdy więcej się z nim nie kłóć i nie rozstawaj. On jest zbyt dla ciebie dobry. - powiedziała i łza poleciała jej po policzku.
       Laura żyje, uśmiecha się. Może i czeka ją jeszcze rehabilitacja, ale jest w świecie żywych. My mamy po prostu takiego pecha, że najbardziej doceniamy życie jak jesteśmy w szpitalu albo po prostu po wypadku. Życie jest podłe. Ale my, ludzie, go nie doceniamy, a ono się odwdzięcza.

♪ tydzień później ♪


- Dobrze, świetnie, jest coraz lepiej. Prostuj się. Plecy są już w bardzo dobrej formie. - wszedłem do sali podczas monologu rehabilitanta. Podszedłem do Lau i ucałowałem ją.
- I odzyskujesz kolorki. - popatrzyłem na jej rumiane policzki.
- To przez wysiłek. Ale dobrze, że już nie jestem ścianą. - zażartowała brunetka i z moją pomocą usiadła na wózku.
- Tak, w zupełności się zgadzam. - powiedział rehabilitant i wpisał postępy dzisiejszych zajęć.
- Kiedy musisz iść? - zapytała moja dziewczyna, gdy byliśmy na korytarzu.
- Przyszedłem się tylko przywitać i spadam.
- Co? Czemu?
- Po prostu. Muszę. - pocałowałem ją i położyłem na szpitalnym łóżku. - Raini za chwilę powinna przyjść z książkami i pomóc ci w nauce.
- Ah, no racja. Chociaż nie będę sama. Jak to coś ważnego, to już leć, nie będę cię zatrzymywać.
- To mega ważne. Pa, kochanie. - powiedziałem i jeszcze raz ją ucałowałem. Prawie wybiegłem ze szpitala.
       Założyłem perukę i kaptur, by nikt mnie nie rozpoznał. Przecież wyjechałem w trasę. Czemu tu jeszcze jestem?
      Podjechałem pod komisariat policji. Wszedłem do biura komisarza i zdjąłem sztuczne włosy.
- Włamywacz powinien działać gdzieś pod wieczór lub wtedy, kiedy nikogo nie będzie. - powiedziałem.
- Moi ludzie już tam są od samego rana.
- Pod szpitalem ktoś jest?
- Tak, wzmocniliśmy ochronę. Panie Lynch, mam do pana pytanie. Czy zgadza się być pan świadkiem w sądzie w sprawie pani Marano?
- Oczywiście. Możemy już jechać?
- Tak, proszę załóż perukę. Zaprowadzimy cię do radiowozu. Staniemy blisko domu pani Marano. Jeden policjant do zmyłki pójdzie do pączkarni, a my będziemy siedzieć w aucie. Przestępca jest odważny. Prawdopodobnie uda, że idzie do swojego domu.
- Jasne.

♪ narrator ♪

Wszystko szło zgodnie z planem. Komisarz i Ross patrzeli bacznie na ulicę. Było dość spokojnie. Na chodniku pojawił się wysoki brunet. Wyjął portfel, a z niego klucze.
- On tu nie mieszka. - powiedział blondyn stanowczo.
- To skąd ma klucze? - zapytał komisarz.
Brunet rozejrzał się kilka razy. Z sąsiedniego domu wyjrzała starsza kobieta. Nawet w radiowozie dało się słyszeć jej ochrypły głos;
- Pan nowy sąsiad? - zapytała.
- Na ty wygląda. - odkrzyknął jej mężczyzna.
- Chłopaki, intruz się zbliża. Kod 257, powtarzam kod 257.
Brunet otworzył sobie drzwi kluczem i wszedł do środka. Tam czekała na niego policja.
Powalili chłopak na ziemi i po chwili wszyscy jechali znów na komisariat.
- Gadaj! Po co to zrobiłeś! - Ross słuchał całego przesłuchania.
- Mogła o tym komuś wyjawić.
- Jak wszedłeś do jej domu?
- Przez balkon.
- Skąd miałeś klucze?
- Leżały, to wziąłem.
Brunet nazywał się Shaun Cooper. Działał pod zleceniem swojego ojca, Ridera Coopera. Kradnąc zarabiał na życie. Był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w Miami.
Lynch wyszedł na korytarz. Czekał. Czekał, aż będzie mógł mu spojrzeć w oczy. Policja mu nie pozwoliła.
W końcu facet wyszedł pod osłoną policji.
Ross wstał i spojrzał mu się w oczy. Jakiś policjant trzymał go na dystans od bruneta.
- Po co?
- Po prostu.
Ross nie wytrzymał. Zamachnął się uderzył chłopaka z pięści w twarz. Policjant skuł Rossa.
- Należało mi się. Przeproś ją ode mnie. I powiedz, że... Że już nigdy nikogo nie okradnę.
I na tym dialogu chłopaków skończyło się ich spotkanie. Shauna wsadzono na cztery lata, a Rossa wypuszczono, gdy kraty zamknęły się za brunetem, by ten nie mógł mu nic zrobić.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Dawno dawno temu
Za 24 rozdziałem
Pewna blogerka Aleks
Dodała rozdział 25

Dawno dawno temu.

Kurde, no racja, że trochę dawno. Myślałam nad zrobieniem rozdziału świątecznego. Powinien się pojawić nie długo ;]