Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13

wtorek, 3 kwietnia 2018

Powrót po latach...?

Witajcie kochani ;)

W tym roku, w lipcu, miną dwa lata odkąd skończyłam tą historie i mój styl pisania bardzo się zmienił przez ten czas. Laure Marano i Rossa obserwuje wprawdzie do teraz, ale nie pisze już o nich tak jak kiedyś. Należę teraz do mendes army i pisze już drugą część historii na wattpadzie. Pierwsza część ma już 13 tyś wyświetleń i widze praktycznie cały czas, że ktoś gwiazdkuje i czyta to wszystko od początku. Szczerze to nie podobają mi się pewne wątki, ale nie mogę ich zmienić. Próbuję przekształcić je tak, by miały większy sens.

Nie wiem czy ktokolwiek tu jeszcze wchodzi, ale jeśli tak, to zapraszam na wattpada (jakby ktoś nie wiedział, to darmowa aplikacja do czytania fanfików i wiele różnych do pobrania na telefon i komputer - szczerze polecam) i wpiszcie:  Don’t even know your power // Shawn Mendes 

A gdyby ktoś był ciekawy co u mnie, to mam się dobrze, nie skończyłam z pisaniem, ostatnio wzięłam udział w trzech ogólnopolskich konkursach, oczywiście literackich, więc możecie trzymać za mnie kciuki :)

A to krótka zapowiedź opowieści u góry:
Charlotte przeprowadza się z Los Angeles do Toronto, gdzie mieszkała od małego, wraz z siostrą Emmą, rodzicami i małym kuzynem Mattem. W szkole poznaje Shawna. Ma tylko jego przez pewien okres czasu. Nagle na Charlotte spada fala nieszczęść. Czy ona i Shawn poradzą sobie ze wszystkim co ich spotka?

W każdym razie, dziękuje za 10 tysięcy wyświetleń tutaj ;) koedy ostatnio tu byłam, było ich 7K.

Trzymajcie sie <3

niedziela, 3 lipca 2016

Epilog

 ♪ Laura, 7:30 ♪

- Nie powinnaś iść szykować się na koncert? - zapytała Raini.
- Jest dopiero o jedenastej. Zresztą Ross miał wcześniej po mnie przyjść.
- O której? - dopytywała.
- Gdzieś tak... - spojrzałam na zegarek. - ... pół godziny temu. Dawno powinien tu być! On się nie spóźnia. W każdym razie, zawsze mnie informuje! - zaczęłam się martwić.
- Dawno nie miałaś telefonu w ręku. Wyjmij i sprawdź, może napisał. - uspokajała mnie przyjaciółka.
- Tak, masz rację. - wyjęłam smartfona i sprawdziłam konwersacje. - Nie napisał.
- Sprawdź tt, instagrama, fb.
- Okey, najpierw może Twitter... - zalogowałam się.
      Bardzo wiele osób mnie oznaczało w swoich postach i to o wiele więcej niż zwykle. Sprawdziłam post jakiegoś sławnego angielskiego tygodnika.

"Daily Weekend"

     Dzisiaj o szóstej miał miejsce wypadek na moście. W wypadku uczestniczył zespół R5. Wiele rannych. Winny kierowca. @Lauramarano nie jechała z zespołem. Więcej pod tym linkiem: ...

      Łzy stanęły mi w oczach.
- Laura? Laura! Co się stało? - potrząsnęła mną przyjciółka.
- Oni... oni mieli wypadek. - - wykrztusiłam.
- Co? - dałam jej telefon i usiadłam na podłodze. Po chwili Raini zaczęła czytać artykuł.

Zespół R5 wyjechał spod hotelu w... o godzinie 1:00 w nocy. Kilka minut po szóstej kierowca zasnął za kierownicą.
Rydel Lynch, Ryland Lynch i Ellington Ratliff zostali wypchnięci lub wyskoczyli z autobusu. Ktoś prawdopodobnie uratował im życie, jeśli ich wypchnął. Jeśli wyskoczyli, zrobili bardzo mądrą rzecz.
Są wprawdzie w stanie ciężkim, ale lekarze zapowiadają dobre prognozy.
Gdy bus spadał do przepaści, byli w nim Riker, Rocky, Ross Lynch oraz Mark S., ich kierowca. Najbliżej kierownicy był właśnie Ross, który najprawdopodobniej próbował skręcić lub zahamować. I to właśnie on jest w najgorszym stanie ze wszystkich. Znaleziono go przygniecionego przez metalowy stół, z rozłożonymi ramionami, jakby odepchnął wszystkich wokół siebie i przyjął to "na klatę". Jego szanse na przeżycie są minimalne. Większość osób została przewieziona już do szpitala w Amsterdamie. 

     Położyłam się na podłodze i spazmatycznie oddychałam. Raini podeszła do mnie.
- Lau, Laura, oni mają tu przyjechać. Do tego szpitala. Niektórzy już tu są. Chodźmy do nich.
- Jak... jak mogłam... to... przeze mnie...
- Co ty pleciesz? Wstań.
     Posłuchałam jej. Automatycznie moje nogi podążyły na OIOM.
- Laura, proszę stój. Rossa tam jeszcze nie ma. Proszę, musisz się uspokoić! - stanęłam. Rai odetchnęła z ulgą. 
- Dobrze. I tak nic nie zdziałam. - schowałam w twarz w dłoniach. 
     Nie wiedziałam co się ze mną działo. Z moim ciałem. Nie kontrolowałam swojego oddechu, nie kontrolowałam głosu, płaczu, nie mogłam się uspokoić. Przecież kilka godzin temu się z nim żegnałam.
     On jak zawsze chciał wszystkich uratować. I wszystko wziął na siebie. 
- Bohater... - prychnęłam. - Nie pomyślał, że inni będą za nim tęsknić i że sam mógłby się uratować. - Raini przyjacielsko mnie objęła.
-  Może nie zdążył się urato... wać... Ale on żyje
- Wiem. - spojrzałam na nią.
- Przepraszam, może podać jakieś leki  na uspokojenie?
- Tak. - podniosłam wzrok na pielęgniarkę. - Proszę podać mi informacje na temat Rossa Lyncha. - powiedziałam spokojnie.
- Kim pani dla niego jest? Mogę podać informację tylko rodzinie.
- Jestem... - Raini zwinnie wsunęła mi pierścionek w rękę. - Jestem jego narzeczoną. - pokazałam rękę z pierścionkiem.
- No dobrze, proszę za mną. - oznajmiła pielęgniarka i ruszyła, my za nią.
     Doszłyśmy do końca korytarza, do gabinetu doktora, gdzie siedział jakiś pan po czterdziestce, z lekko siwymi włosami. Kiedy weszłyśmy, spojrzał na nas spod jakichś papierów.
- Słucham?
- Chcemy dowiedzieć się o stanie wszystkich poszkodowanych w wypadku na moście.
- Tym wypadku, który miał miejsce o szóstej rano?
- Tak.
- Pani jest narzeczoną. - wskazała na mnie pielęgniarka. - Rossa Lyncha. - dodała.
- Ach, dobrze. Ale proszę pokazać pierścionek. - zrobiłam to co kazał. - Rozumie pani, że już wiele fanek, fanów było już tutaj i mieli taką samą postawę jak pani.
- Dobrze, rozumiem. Jestem Laura Marano, może pan sprawdzić w internecie.
     Lekarz nawet nie powiedział słowa, a do gabinetu wpadła pielęgniarka.
- Panie doktorze, ciężko ranny pacjent, przywieziony helikopterem. Obrażenia wewnętrzne, połamane żebra, dotąd tylko tyle zostało wykryte. Pacjent nie reaguje.
- Dobrze, już idę. Proszę wyjść. Słyszałyście panie. - zwrócił się do nas.
- Ale panie doktorze! Gdzie jest Ross? - zapytała Rai.
- Daj paniom środki na uspokojenie i przyprowadź je na salę obserwacji, Marinette. - oznajmił do pielęgniarki i wyszedł.
- Nie sądzę, żeby było mi to potrzebne. Dam radę. - powiedziałam łagodnie i się uśmiechnęłam, jednocześnie utwierdzając kobietę w moim stwierdzeniu.
- Chodźmy. - powiedziała moje przyjaciółka i pracownica szpitala poprowadziła nas do wskazanej przez lekarza sali.
     Było dwanaście łóżek. Wokół czwartego od drzwi krążyło bardzo wiele osób, więc nie widziałam tej osoby, która na nim leżała. Ale ja szukałam Rossa. Przeczesałam wszystkie łóżka. Nie było go.
     Ale potem się zorientowałam. Jeden lekarz, który opatrywał twarz tego biednego człowieka, odszedł po coś i zobaczyłam jego twarz. To był Ross. To Rossa przywieźli helikopterem. To Ross nie reagował na wszystko z zewnątrz. To był mój Ross...
     Nie wiem skąd, ale nagle wezbrał we mnie smutek pomieszany z wściekłością, złością. I ta złość dała mi siłę. Ale głównie przeważył smutek i znowu nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zaczęłam krzyczeć. Coś w stylu zaprzeczenia. Że to nie może być on.
     Pchnęłam drzwi z taką siłą, że prawie uderzyły jakąś panią doktor, która chciała wyjść.
     Nie zważałam na to. Biegłam. Oczy miałam zamglone. Zaczęłam się przedzierać przez lekarzy. Ktoś próbował mnie złapać. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
     W końcu wszyscy dali mi spokój i pozwolili dojść do Rossa. Do mojego Rossa.
     Próbowałam dopatrzeć każdy szczegół, każdy bandaż. Na dłużej wpatrzyłam się w jego twarz. Była nie do końca oczyszczona z krwi, z ziemi. Wzięłam coś miękkiego, co przypominało ścierkę z blatu obok i zaczęłam przemywać mu twarz. Nie wiem dlaczego. Nie chciałam pamiętać go takiego... chorego, brudnego.
     Odłożyłam ściereczkę i chwyciłam go za rękę. Lekarze nadal się wokół niego kręcili. Słyszałam protesty, że mam odejść. Ale one powoli zanikały. Był tylko on i ja.

♪ Ross ♪

     Nie powiem, myślałem, że jak się obudzę, to poczuję jakiś straszny ból albo obudzę się w jakimś białym pokoju. Albo że zobaczę Laurę. Lub że chociaż całe życie minie mi przed oczami. A tu nic! No takiego rozczarowania się nie spodziewałam.
     Obudziłem się na łące. Stawik, kwiatki, niebo, chmurki. I nie leżałem. Stałem i wpatrywałem się w las przede mną.
- Hej, Ross! W końcu jesteś. - usłyszałem znajomy głos.
     Odwróciłem się. Była tam moja mama. I tata. Mieli na sobie zwykłe ubranie. Nie mieli skrzydeł.
     Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie. Potem tata. Mieli na twarzach blizny. Spojrzałem na swoje ubranie. Wyglądałem tak, jak rano, jak podczas wypadku. A na lewej ręcy miałem bliznę. Odsłoniłem brzuch i zobaczyłem wielką szramę.
- Gdzie ja jestem?
- W niebie, kochanie.
- Ale nie ma chmur, nie ma aniołów. To nie jest niebo. To sen! Chcę się obudzić. Chcę żyć! - zacząłem się szczypać. Czułem ból. Czyli że co jest ze mną tym razem nie tak?!
- Ross, spokojnie. Masz czas na decyzję.
- Decyzję?
- Możesz żyć. Ale nie musisz. - powiedział tata.
- Chcę. - powiedziałem śmiało.
- Chcesz żyć z tymi bliznami? - zapytał ktoś z tyłu.
- Och, jesteś Riker. Poczekajmy na resztę. - powiedziała mama i usiadła na trawie.
     Nie rozumiałem co się działo. Co było ze mną nie tak.
     Usiadłem obok niej. W moje ślady poszedł również mój starszy brat.
- Ile mam czasu? - zapytałem po chwili.
- Tyle ile chcesz. Twoje serce bije, tylko dusza jest tutaj.
- Jak mogę... zobaczyć co dzieje się ze mną na dole? - zerwałem jakiś kwiat. Po kilku sekundach na miejscu zerwanego był już nowy, a ten w mojej ręce zamienił się w popiół.
- Wyjmij lustro z kieszeni i spójrz sobie w oczy. - sięgnąłem do kieszeni. - Ale zanim to zrobisz, muszę ci powiedzieć coś ważnego. - ciągnęła mama. - Tym razem dostałeś szansę, ale następnym razem jej nie dostaniesz. Rozumiesz?
- Tak.
- Musisz sam odkryć jak wrócić do ciała. Nie możemy ci pomóc. - powiedział Mark. Pokiwałem głową.
     Po chwili przed stawem pojawiła się reszta mojego rodzeństwa. Rydel, Rocky, Ryland.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała siostra. - Mamo, tato! - podbiegła do nich i mocno przytuliła.
- Musicie zdecydować czy chcecie żyć. Tak tylko. - powiedziałem i wyciągnąłem lusterko.
- Gdzie Ellington?
- On nie należy do naszego świata. Jego rodzina jest gdzie indziej. - powiedział Riker.
- Ależ należy do naszego świata! Odwiedzimy go? - zapytała Rydel.
- Odwiedzimy.
- Jeśli postanowi tu zostać. - dopowiedział Rocky.
- Nie. On już nie miał szansy. Stracił swoją, kiedy był mały. Przykro mi.
- Niebo jest porąbane. - powiedział Ryland.
- Hej, wszyscy. Ja jestem pewny. Wracam. I wykorzystam swoją szansę. - powiedziałem i wyjąłem lusterko. - Zobaczymy się na dole. - przeleciałem wzrokiem po wszystkich. Rydel była bliska płaczu, a chłopaki mieli zmieszane miny.
- Ale gdybyś chciał wrócić, to wrócisz tak samo.
- Wrócę za kilka lat.
- Minie szybko. Do widzenia! - powiedzieli wspólnie rodzice i pomachali mi na pożegnanie.
     Spojrzałem sobie w oczy. Czułem, że się unoszę. A może było to tylko złudzenie. Wpatrywałem się tylko i wyłącznie w moje tęczówki. Po chwili usłyszałem zgiełk, jakieś pikanie, czyjś płacz, krzyk. Schowałem lusterko. Zobaczyłem szpital. Raczej salę szpitalną. Stałem przy drzwiach. Rozejrzałem się i zobaczyłem siebie. Krążyło wokół mnie bardzo wiele osób. Ale pierwsze co dostrzegłem to Laurę. Podbiegłem do niej. Nie widziała mnie. Chyba nikt mnie nie widział.
- Ross, musisz żyć. Rozumiesz? Dla mnie, dla innych. Musisz.
     Chciałem się odezwać, ale nie mogłem wydobyć z ciebie dźwięku. Straszne uczucie.
- Proszę pani, musimy się zająć pani narzeczonym. - powiedział do niej lekarz.
      Narzeczonym?
- Wybacz. - szepnęła mi do ucha Laura, schylając się pod pretekstem pocałowania mnie w czoło. W sumie to nie był tylko pretekst.
      Nie wiem do jakiej rzeczy się odnosiła mówiąc to słowo. Czy do tego, że musi iść, czy dlatego, że powiedziała, że jestem jej narzeczonym.
      Dobra, teraz trochę trzeba pokombinować, jak tu wrócić do swojego ciała. Może trzeba intensywnie pomyśleć? Chcę żyć. Chcę żyć. Chcę żyć.
      Dobra, to nie działa. Zresztą ja żyje. Tylko jestem nieprzytomny.
- Ross, słyszysz mnie? Jeśli mnie słyszysz, zrób jakiś ruch. - zwrócił się do mnie jakiś lekarz.
     Próbowałem podnieść swoją rękę. Moja ręka przeniknęła. No tego to się chociaż mogłem spodziewać. I tego, że to zdanie nie będzie miało sensu.
     Ostatnio po moim "spodziewaniu się" wychodzą nici. Spodziewałem się nieba, chmurek, jakiejś bramy czy coś. Dostałem łąkę, staw i lasek. No i gdzie tu sens?
- Nie ruszył się. - powiedział ktoś dalej od lekarza.
- Czyli nadal nie reaguje. Sądzę, że również nie czuje bólu. Trzeba sprawdzać co dziesięć minut czy odzyskał czucie.
- Cóż... twierdzę, że jeśli nie odzyska go w ciągu dwóch godzin, może to oznaczać że ma uszkodzony system nerwowy. - oznajmił jakiś inny doktor, podchodząc.
- Czy masz na myśli, że powinniśmy szykować salę operacyjną?
- Nie możemy zoperować chłopaka bez dowodów i wyników badań, że naprawdę system nerwowy jest uszkodzony. Musimy odczekać te dwie godziny.
     Wszyscy co wokół mnie kręcili, poszli. Zostałem sam ze swoimi myślami. Nic nie rozumiałem z tej sytuacji. Co się dzieje, kiedy to się dzieje. Może minął już rok? Albo po prostu godzina? Nie wiem. W każdym razie bałem się zajrzeć w kalendarz.
- Ross? Siema, stary. - do łóżka podszedł Calum. - Wiesz, wybudziłem się nie dawno. Jak się o tobie dowiedziałem, musiałem przyjść. Ja wiem, że ty też jesteś na tej granicy śmierci. I wiem, że chcesz. Bo po co miałbyś umierać? - praktycznie szeptał.
     Był wychudzony, posiniaczony, raz zauważałem plaster, raz bandaż i gdybym nie był skupiony na jego słowach, zacząłbym liczyć, czego jest więcej.
- Musisz być pewny. Jak się obudzisz, to mi opowiesz gdzie byłeś. Ja obudziłem się na peronie.             Masakra jakaś, na peronie! Czytałem trochę o tym i ty na bank byłeś na łące. Mogę się nawet założyć. Ale muszę już iść. I pamiętaj, bądź tak pewny jak nigdy dotąd, przemyśl wszystkie powody. Pogadamy potem. Ale tym razem to będzie dialog, nie monolog. - doczłapał się do drzwi.
     Muszę być pewny. Jasne, ale jak już jestem?
     Chcę żyć dla tych, którzy postanowili przeżyć. Dla mojego rodzeństwa, dla przyjaciół, do Laury. Obiecałem jej, że to będzie nasza bajka. A w bajce książę nie umiera, a księżniczka nie płacze.
     Pewność nie wystarczy. Nie, że nie wierzę przyjacielowi, po prostu sądzę, że to za mało.
     Położyłem się obok siebie na łóżku.
     Pielęgniarka przyszła sprawdzić czucie.
- Nadal nic... - mruknęła do siebie i wyszła.
     Chcę żyć dla Laury, rodzeństwa, przyjaciół, baseballa, łyżew, fanów, dla gitary, pianina, śpiewu, muzyki, piosenek, dla wszystkich, którzy wierzą, że muszę żyć.
CHCĘ ŻYĆ.
Znowu to złudzenie unoszenia.
I po chwili otworzyłem oczy głośno zaczerpnąłem powietrza.
- Panie doktorze! - krzyknął pacjent z łóżka obok.
Wszystko było słychać wyraźniej.
- Ross! - usłyszałem moje imię i odwróciłem głowę. - Ty żyjesz! - oplotły mnie silne ramiona dziewczyny.
- Tak. Książe nie zostawia księżniczki. Powiedz mi, skąd wzięłaś pierścionek? - mówiłem jakbym nawet nie uczestniczył w tym wypadku.
- Ale...
- Twój narzeczony się wybudził. Będzie dobrze. - przytuliłem ją jeszcze raz.
- Ale skąd ty możesz wiedzieć...
- Potem wszystko ci opowiem. - pocałowałem ją w policzek.

♪ miesiąc później ♪

     Choć dowiedziałem się co dzieje się z człowiekiem po śmierci, zbytnio mnie to nie zmieniło.
     Laura nie była jeszcze na tej granicy. Jeśli ktoś na niej nie był, znaczy, że dane mu było przeżyć.
Dowiedziałem się też, że wylądowałam na łące, bo tak chcieli moi rodzice, bo to było niegdyś nasze ulubione miejsce spotkań. Kiedy byliśmy jeszcze mali. A Calumowi o tym po prostu opowiadałem. On za to wylądował na peronie, bo mógł odjechać pociągiem. Jak to nazwał, pociągiem do śmierci.
     Ellington nie dostał już drugiej szansy. Rydel nie zamierzała swojej wykorzystać. Wszyscy płakaliśmy za obojgiem. I czasem widziałem posty, słyszałem ludzi, którzy obwiniali mnie za ich śmierć, bo przecież wypchnąłem ich z autobusu. I w sumie powinno być im dane przeżyć, ale potem się dowiedziałem, że oboje wypadli wprost na ruchliwą ulicę. No i gdzie tu sprawiedliwość? Chciałem ich uratować, nie zabić.
     Nie wiem dokładnie czy to co się stało, czasem nie było tylko snem. Choć znalazłem bardzo wiele osób, które przeżyły to samo co ja, nadal nie byłem pewny. Nie wszyscy mi wierzyli. Niektórzy uznawali za wariata.
     Laura bardzo przepraszała, ale tłumaczyłem jej, że przecież nic się nie stało. Ona wybraniała się tym, że teraz pół świata myśli, że jesteśmy zaręczeni.
     Lau oddała pierścionek Raini. Więc ja kupiłem jej nowy. Zwykły, tani. Nic specjalnego. Ucieszyła się na widok podróbki diamentu, ale widać było, że było to fałszywe szczęście.
     Siedzieliśmy w drogiej restauracji, tej samej, w której dałem jej naszyjnik i bransoletkę na przeprosiny. Dziś znowu mnie to czeka.
- Miami Studios chciało się ostatnio ze mną skontaktować. Produkcja nowego filmu.
- Zgódź się. - powiedziałem.
- Nie mam ochoty na filmy. - powiedziała markotnie.
- Hej, rozchmórz się.
- Ehm, jasne. - powiedziała sarkastycznie.
- Dobrze, więc ja inaczej poprawię ci humor. - uśmiechnąłem się, obszedłem stół i uklęknąłem przed dziewczyną. Wyciągnąłem pudełeczko i je otworzyłem. - Ja Ross Shor Lynch, obiecuję, że nie zostawię cię do końca moich dni i że będę się tobą opiekował. Więc czy ty Lauro Marie Marano, wyjdziesz za mnie?
     Laura wstała. Pierścionek kosztował dużo, ale dla niej mógłbym wydać cały majątek.
- Tak, wyjdę za ciebie. - w jej oczach pojawiły się łzy.
     Wstałem, założyłem pierścionek na jej palec i pocałowałem ją.
- Płaczesz ze szczęścia, prawda? - przerwałem na chwilę i ująłem jej twarz w dłonie.
- A czy mogłoby być inaczej? - zapytała, śmiejąc się.
     Goście w restauracji zaczęli klaskać. Zauważyłem, że chyba trzy osoby zaczęły nas nagrywać. Nie przeszkadzało mi to. Jak na razie była tylko ona i ja.
     I choć czasem nie wszystko jest takie, jakie być powinno, to powinno być tak, jak jest teraz.
     Więc jak to zwykle w bajkach bywa:
żyli długo i szczęśliwie.


:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Witajcie kochani
Chciałabym Wam podziękować za wszystkie te komentarze, wyświetlenia, za słowa wsparcia i za wszystko. Że byliście ze mną przez te dwa, trzy lata prowadzenia bloga.
Kiedy zaczęłam go prowadzić, nie sądziłam że blog zdobędzie taką popularność, jaką ma teraz. No za dużo, za wiele to to nie jest, ale jak na mój gust wystarczy :D :P
Jeśli przeczytacie dwie notki, które zostawiam, jedna przed rozdziałem czwartym, druga przed dziewiątym, zobaczycie jak bardzo cieszyłam się ze 100 wyświetleń i 1100. Wtedy nawet nie śniłam, że będzie tych wyświetleń aż 7 tysięcy.
Możecie mnie znaleźć na: Snapchacie, Instagramie, Asku i Tumblerze. Wszystko znajdziecie w zakładce "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Dziękuję jeszcze raz Wam za wszystko
Do zobaczenia!
(:

czwartek, 30 czerwca 2016

Chapter 32 "To mało istotne"

- Usuń to, teraz, w tej chwili! - wydawało mi się, że Laura trochę za bardzo się uniosła.
- Dobrze, już usunięte. - uspokoiłam ją. - Nadal nie wiem, co widzisz złego w tym nagraniu.
- Wszystko jest złe. Co z tego, że cały świat wie, że z nim jestem? A jeśli ktoś nie wiedział? A co teraz pomyśleliby moi rodzice? Co by było...
- Laura, oni nie żyją. - przerwałam jej.
- To mało istotne.
- Z tego co powiedziałaś, wynika, że nie powinniśmy robić im pogrzebu, bo to mało istotne, że umarli.
- Chodzi mi o zaistniałą sytuację. Przecież mogą obserwować z góry co ja wyprawiam.
- A co wyprawiasz? - zdziwiłam się.
- Mówię publicznie swoje uczucia. Ogłaszam. To słowo bardziej tu pasuje.
- A serial?
- Dobra, skończmy ten temat. - poddała się. - Kiedy mamy samolot?
- Ross pojedzie z nami.
- On dołączy potem.
- Wiem. - powiedziałam i spojrzałam na nią. - Ale pójdę do niego, żeby się upewnić. Calum to jego przyjaciel. Nie pozwolę mu nie jechać.
     Laura po mojej wypowiedzi najzwyczajniej wstała i wyszła z restauracji. Chyba powinnam zacząć się o nią martwić.

♪ godzinę później, Ross ♪

     Przeglądałem twitter'a. Nudziło mi się niemiłosiernie, ale zwiedzanie miasta z rodzeństwem, było gorsze od czegokolwiek innego. Pewnie poszliby na rolki albo na jakiś mecz baseball'a. Nie miałem ochoty na zabawę.
     Miałem takie dziwne wrażenie, że to przeze mnie Laura po prostu wyszła z pokoju. Czułem się też winny, że za nią nie poszedłem, nie pobiegłem, ale jaki to miało mieć sens? I tak bym jej nie zatrzymał.
     I nagle ktoś zapukał do drzwi.
     Spodziewałem się, że Riker albo Ryland po mnie przyjdą, ale przecież wyszli już z godzinę temu! Może się po coś wrócili? Lub pukała pani z obsługi?
- Cześć, Ross. - za drzwiami stała Raini.
- Cześć! - serdecznie przytuliłem przyjaciółkę. - Ja przyjadę jutro. Wysłałem ci sms.
- Tak, wysłałeś. Mogę wejść?
- Tak, tak. Jest z tobą Laura? - spojrzała w bok.
- Nnieee...
- Rai... Kłamiesz. - powiedziałem, wpuściłem ją do pokoju i wyszedłem na korytarz.
     Laura stała oparta o ścianę i wpatrywała się w podłogę. Twarz zasłaniały jej włosy.
- Lau... - spojrzała na mnie zapuchniętymi oczyma.
     Zawahałem się przez chwilę, ale podszedłem do niej. To, że ona również się ruszyła zbiło mnie trochę z tropu, więc się zatrzymałem. Ona podeszła do mnie, spojrzała mi w oczy i po prostu mnie przytuliła.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie. Zaśmiałem się.
- Wybaczysz mi? - odkleiła się ode mnie.
- Nie mam czego wybaczać. - pocałowałem ją w głowę i jeszcze raz przytuliłem.
- Gołąbeczki, chodźcie już może, bo samolot odlatuje za godzinę.
     Spędziłem z dziewczynami miłą godzinę. Raini pokazała mi filmik z restauracji. Laura oczywiście protestowała, jak to ona, ale i tak obejrzałem. Zwiedziliśmy trochę miasto i odprowadziłem je na lotnisko.
- Na pewno nie polecisz z nami?
- Umówiłem się już z zespołem.
- Okey, okey.
- Laura, musimy iść! - krzyknęła Raini, która zdążyła się już ze mną pożegnać.
- To pa. - powiedziała brunetka i pocałowała mnie w policzek.
- Hey, tylko tyle? O nieee. - powiedziałem i pocałowałem ją w usta. Raczej tylko dałem jej buziaka.
- Ross, muszę iść. - nie odpuściłem i jeszcze raz spróbowałem. Tym razem się poddała i odwzajemniła całusa. Staliśmy tak kilka sekund, dopóki Raini nie oderwała jej ode mnie wręcz siłą. Zaśmiała się i jeszcze pomachała mi na pożegnanie.

♪ 1:00 w nocy, hotel ♪

- Ross! Obudź się! Musimy jechać! - Rocky zdarł ze mnie kołdrę.
- Co? Przecież mieliśmy jechać w nocy...
- Jest noc!
- O północy...
- Jest pierwsza w nocy!
- Że co? - zerwałem się na równe nogi.
- Nie zdążymy na koncert! - Rocky rzucił mi jakieś przypadkowe ciuchy.
     Rocky wyszedł, a ja pospiesznie się ubrałem. Pozapalałem wszystkie światła i przeszukałem wszystkie półki, wszystkie kąty, wszystko co możliwe, choć już sprzątnąłem wszystko po powrocie do hotelu po wylocie dziewczyn.
     Znalazłem jeszcze parę skarpet, czapkę i sprzątnąłem resztki popcornu spod kanapy. W końcu wziąłem walizkę i wyszedłem, gasząc światła. Rodzeństwo czekało na mnie już w busie.
     Kierowca pomógł mi włożyć walizkę. Nazywał się Mark Sheffield.
- Jedziemy tą drogą, na której ostatnio był wypadek?
- Nie, nie naprawiono jeszcze tej drogi. - odparł. - Ale będziemy ją mijać. Na ten most jedzie się prosto, a my skręcamy i jedziemy okrężną drogą.
- Aha, dziękuję. - powiedziałem i spojrzałem na jego twarzy. Wyglądał co najmniej na zmęczonego, a oczy miał podkrążone. Czy on zawsze taki był? Nie umiałem sobie przypomnieć.
     Weszliśmy do autobusu. Mark zasiadł za kierownicą, a ja poszedłem dalej, omijając materiał wiszący nad pustą przestrzenią miedzy kierowcą a nami.
- Witaj śpiochu. - powiedziała Rydel. Opierała się o ramię Ell'a. Wszyscy mieli podpuchnięte oczy, prawie zasypiali.
- Może połóżcie się spać? Wszyscy.
- A ty? - podniósł głowę Ryland
- Ja się już wyspałem. - wyciągnąłem telefon i usiadłem na krześle.
- Napisz na Twitterze, że wyruszamy. Zwykle ja to robię, ale teraz jestem zbyt zmęczony. - powiedział i się położył.

♪ Laura, 6:00 rano szpital w Amsterdamie ♪

     Przyleciałam z Raini o dwudziestej. O dwudziestej trzydzieści byliśmy już u Caluma. Siedzieliśmy po obu stronach jego łóżka. Raini trzymała go za rękę. Patrzyła głównie na niego i na maszyny, które podtrzymywały go przy życiu. Czasem spojrzała na mnie, ale ja nie odwzajemniałam spojrzenia. Wiedziałam, że zmusiłaby się wtedy do uśmiechu do mnie. A na pewno wcale nie chciała się uśmiechać. Ja zresztą również. Przecież mój przyjaciel leżał tu przede mną i miał minimalne szanse na przeżycie. Czasem ja się odezwałam, czasem ona, ale rzadko gadałyśmy.
- Laura?
- Co tam? - spojrzałam w końcu na przyjaciółkę.
- Sorry, że odciągnęłam się od Ross'a. Wtedy, na lotnisku. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Zniecierpliwiłaś się.
- Taak. Chciałam zdążyć. Dla Caluma. - uśmiechnęła się blado, ale szczerze.
- Ty czasem latasz. - powiedziałam, a ona zrobiła pytającą minę. - Na skrzydłach miiłooościi. - zaśmiałam się.
- A ty nie? - zawtórowała mi.
- Ross jest mega kochany. Sama widziałaś. Przez te cztery lata. I w ogóle. - ostatnie słowo powiedziałyśmy jednocześnie.
- Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo się wyrzekasz publicznemu rozpowiadaniu, że jesteście razem. - spojrzałam na nią. - Okey, racja, to raczej nie brzmi dobrze.

♪ Ross, w tym samym czasie ♪
- Już blisko zniszczonego mostu. - powiedział Rocky wyglądając przez okno. - Kilka kilometrów.
- Jedziemy już sześć godzin. Riker, może wymienisz kierowcę. - zaproponowała Rydel.
- Okey. - poszedł to omówić z Markiem. Po liku sekundach wrócił. - Gdy przejedziemy most, na postoju, bo na razie nie ma gdzie się zatrzymać.
     Minęło kilka minut. Minęliśmy już chyba dwa McDonaldy i Starbucksa. Gdy za zakrętem zniknął kolejny znak informacyjny o McDonaldzie, postanowiłem, że pójdę do kierowcy.
- Za dwa kilometry jest miejsce na postój, zaraz za mostem, możemy tam stanąć? - zapytałem, patrząc na ulicę. Widać było już zamkniętą, prostą drogę. - Proszę pana? - wyszedłem trochę do przodu, by widzieć twarz Marka. Spał. A automatyczne kierowanie miało ustawioną jazdę na wprost.
     Nigdy, nigdy nie bałem się bardziej niż w tym momencie mojego życia. Ale próbowałem zachować trzeźwość. Próbowałem wyłączyć automatyczne kierowanie. Na marne. Jechaliśmy z wielką prędkością. Nie zdążyłbym wyhamować. Szanse były potwornie minimalne, więc wcisnąłem hamulec i szykowałam się do zakrętu.
- Ross, co tu się dzieje?! Jedziemy prosto na most! Którego nie ma! - wpadła spanikowana siostra. Dostrzegła śpiącego kierowcę i mnie. Zaczęła głośno krzyczeć.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją. - prawie krzyczałem. Przyszli wszyscy. Ktoś zaczął się na mnie drzeć. Nie rozpoznawałem już kto, co do mnie mówił
- Hamuj! Słyszysz?! Hamuj! Nie skręcisz!
- Skręcaj!
- Daj mi tę kierownicę!
- Zostaw mnie! Dam sobie radę! - popchnąłem brata i przez chwilę nie uwagi, nie zdążyłem skręcić.
     Pokonaliśmy wszystkie barierki, taśmy, a ja rozpaczliwie wciskałem hamulec. Z oczu leciały mi łzy. Nie mogliśmy tak umrzeć! Nie wszyscy!
     Do przepaści zostało kilkanaście metrów. Otworzyłem drzwi i najzwyczajniej wypchnąłem tych, którzy stali mi na drodze. Poobijają się, ale nie zginą. Nie zginą.
- Czemu nie chcesz, żebyśmy zginęli razem?! - krzyknęła Rydel. Na razie przez drzwi wyleciał tylko Ryland.
- Nie pozwolę na to. Przepraszam. - wypchnąłem ją. Ell sam wyskoczył.
     I nagle poczułem, że coś ciągnie mnie w dół. Spadaliśmy. Nic nie mogłem zrobić. Zginę. Zginiemy.
     Nawet łza nie zdążyła polecieć mi z oka, a poczułem bardzo mocne uderzenie. Rozbite szkło. W uszach krzyk braci, kierowcy, który odzyskał przytomność. A siebie nie słyszałem.
     Nagle zza lekkiego materiału wyleciał stół. Wprost na mnie. Ja byłem na środku. Rozłożyłem ramiona, by odepchnąć wszystkich w pobliżu. I nagle poczułem niewyobrażalny ból.
     Potem nie czułem już nic.

czwartek, 19 maja 2016

One Shot "Masz mi coś do powiedzenia?"

Hello
It's me
How are you
To klasyk xd
Piszę notkę pierwszą, ponieważ chciałam was poinformować, że to opowiadanie zostało napisane około dwóch lat temu.
Zaczynałam pisać i jest tam trochę błędów, trochę fragmentów, które ja uważam za idiotyczne, więc nie wypisujcie mi błędów w komentarzach, bo ja dokładnie o nich wiem ;p Po prostu chcę poznać wasze zdanie, co sądzicie o opowiadaniu napisanym przez dziesięcioletnią mnie ;P Miłęgo czytania ;)

________________________________

*Ross*

Leżałem na łóżku i myślałem o wczorajszym koncercie. Daliśmy popalić! Rydel mówi, że najlepsza była moja solówka na gitarze. Ciekawe...
Dzisiaj zapowiada się zwykły dzień. Pójdę gdzieś na miasto, umówię się z Calumem. Mam dzisiaj wolne od "Austin & Ally". Cieszę się.
Brrrr. Brrrrr.
Telefon zawibrował na półce nocnej. SMS.

Od: Rydel
Ross, weź zejdź na dół. Mama Cię woła.

To ona nie może wejść na góre i mi tego powiedzieć, tylko musi SMS-y pisać? Szkoda palców!
Pokręciłem głową i zlazłem z łóżka. Schodząc patrzyłem pod nogi, czy mi czegoś rodzeństwo nie podłożyło. Ellington lubi robić sobie takie żarty.
-Wiesz, Rydel. Szkoda rąk. Mogłaś dojść do mojego poko...-podniosłem głowę i to co zobaczyłem, strasznie mnie zdziwiło. Nad drzwiami widniał wielki szyld, z napisem: "Wszystkiego najlepszego Ross!"-Co tu się dzieje?
-Niespodzianka!-krzyknęli wszyscy.
-Ale ja mam urodziny 29 grudnia.
-No wiemy.
-No to o co chodzi?
-Zaręczyłeś się z Laurą!
-Co?! O czym ty gadasz?!
-No patrz!-Riker podał mi jakąś gazetę. Nawet nie wiem jaki tytuł. Na okładce była Laura z wyciągniętą ręką, na której widniał pierścionek. Śliczny pierścionek. Ale ja jej się niestety nie oświadczyłem. Minutaaa... Czy ja pomyślałem "niestety"? Co się ze mną dzieje.
-Ja tego pierścionka, nigdy w życiu nie widziałem na oczy!
-Ale przeczytaj stronę piątą.-doradził mi Rocky. Zrobił to, co powiedział.
-"Zaręczyłam się!"-zdradza Laura Marano. Ale z kim? Kto jest jej wybrankiem? Tego niestety nam nie zdradziła. Bardzo dużo czasu spędza z Rossem Lynchem. Podejrzewamy, że to on niedługo będzie jej mężem.-przeczytałem to jeszcze chyba z siedem razy. Ja i Laura małżeństwem?
Oddałem gazetę Rydel i wyszedłem trzaskając drzwiami. Musiałem to przemyśleć.
Dlaczego mi nic nie opowiedziała? To jest moja najlepsza przyjaciółka! Jak mogła? O tak ważnej sprawie?!
-Aaaaaaaaaaaa! Ross Lynch!!!-usłyszałem krzyk za sobą. Automatycznie się odwróciłem. Mała dziewczynka skakała jak szalona, a osoba odwrócona tyłem do mnie próbowała ją uspokoić. Jednak jej się nie udało i dziewczynka puściła się do mnie biegiem.
-Zawsze chciałam cie zobaczyć! Proszę, podpiszesz mi się na... yyy... nie mam kartki... Podpisz mi się tu.-wzięła skrawek swojej koszulki i wyjęła mazak z kieszeni. Jak mogłem nie odmówić? Byłem wściekły. Fakt. I nadal jestem, ale takiemu maluchowi nie umiem odmówić. Ukucnąłem i złożyłem swój autograf na bluzeczce dziewczynki.
-Lilka! No proszę cię. Laura mogła ci załatwić ten autograf.-podeszła do nas prawdopodobnie mama dziecka. Skądś chyba znam tą panią, ale skąd?
-A tak a propos Lau. To miała tu chyba być piętnaście minut temu, co nie?-zapytała Lilka.
-Dzień dobry Ross. Nie poznajesz mnie?-zapytała się mnie kobieta.
-Jakoś... nie.
-To ja! Vanessa! Siostra Laury. A to jest nasza kuzynka. Lilia.
-Van! Jak ja cie dawno nie widziałem.
-Dość długo-zaśmialiśmy się.
-Laura naprawdę się zaręcza?-zapytałem nagle. Vanessa posmutniała i usiadła na ławce obok której staliśmy. Ja też to zrobiłem. Lilka usiadła na kolanach Van.
-Cóż... Tak. Te gazety, które piszą, że ty się oświadczyłeś Lau, opierają się tylko na internecie.
-Wieeem. Kto był tym szczęściarzem?
-Znasz Andrew'a Garfielda?
-On? Ale on ma trzydzieści lat!
-Trzydzieści jeden.-poprawiła mnie brunetka i spojrzała za moje plecy.
-Laura idzie. "Podaruje" jej tylko Lilke i spadam. Sami sobie wszystko wytłumaczycie...-wstała i wzięła kuzynkę na ręce.-A tak naprawdę, to wolałabym, żebyś to ty był na miejscu Andrew'a.
Wstałem i odwróciłem się do idącej ku nam Lau. Nie widziałem jej dzień, a już jej nie poznaje. Chętnie przekręcił bym buźke temu Garfieldowi. Albo przy kręceniu udawaniu następnego Spider-Mana niech spadnie z jakiegoś wysokiego budynku. Tak przez przypadek.
Chwilka... Co ja wygaduje?!
-Hejka, Ross! Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Vanessa? Masz mi coś do powiedzenia?-zwróciła się do swojej siostry.
-Nie. Ona nie, ale ty tak.-splotłem ręce na klacie i przyglądałem jej się. Ciekawe co mi powie. Brunetka wzięła od Van Lilię i spojrzała na mnie.
-O co ci chodzi?
-Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się zaręczyłaś? Dlaczego muszę się o tym dowiadywać dopiero przez gazety?
-Ross ja... Przepraszam. Miałam ci to powiedzieć kiedyś indziej...
-Okej. Sorry, ja muszę już lecieć.-odwróciłem się i zacząłem szybki iść.
-Ale daj mi to wytłumaczyć!
-Nie ma co tłumaczyć!-byłem wściekły jak nigdy. Nawet nie wiem za co.
-Pamiętaj! Jesteś zaproszony na ślub!-krzyknęła Lilka. Niestety. Chyba nie pójdę na tą piękną uroczystość.

*Oczami Rydel, tydzień później*

Ross prawie wcale nie wychodzi z pokoju, odkąd dowiedział się, że Laura będzie mężatką. Przez niego musimy odkładać wiele prób. Lau przychodzi codziennie do nas i próbuje dobić się do pokoju Ross'a.
Szkoda mi jej. Przecież ewidentnie widać, że się o niego martwi.
-Ross! Zejdź na dół, nie jesz już chyba drugi dzień!-krzyknęła z kuchni mama. Nic nie zdziała. Na szczęście mam zapasowy klucz do jego pokoju. Dlaczego nie dałam go Lau? Sama nie wiem. Skąd go mam? Też nie wiem. Dzisiaj go użyje.
Zeszłam na dół i włożyłam talerz z zupą na tacę i znowu po schodach. Przekręciłam powoli klucz w drzwiach pokoju mojego brata.
-Nie chce teraz rozmawiać.-Ross leżał na łóżku tyłem do mnie. Zamknęłam wrota i położyłam tacę na jego szafce nocnej. Usiadłam na podłodze i patrzyłam w jego podpuchnięte oczy.-Ross?
-Rydel, ja ją kocham.-powiedział krótko.
-Ale kogo?
-Laure, kocham Laure. Ona jet moją miłością, ja chce ją odzyskać.
Wiedziałam! On się w niej zakochał!

*Oczami Laury*

Poszłam na Ross'a. Znowu. Nie spotykałam się z Andrew'em koło tygodnia. Trudno.
Już miałam zapukać do pokoju swojego przyjaciela gdy usłyszłam za drzwiami głos Rydel.
-Ross?
Po chwili usłyszałam odpowiedź.
-Rydel ja ją kocham.
-Kogo?
-Laure.
Zamurowało mnie. On jest we mnie zakochany?
A może ja w nim też? Częściej o nim myśle niż o ślubie z Garfieldem. A gdy mnie przytula, to czuje takie dziwne mrowienie. Czyli co? Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł blondyn. Miał podpuchnięte oczy. Gdy mnie zobaczył, rozpromienił się.
-Laura ja...
-Ja też cię kocham Ross.-powiedziałam, a on mnie pocałował. Tak nagle.-Chyba odwołam ślub z Andrew'em.
-Cieszę się.-oznajmił.
 
                                                                       THE END

wtorek, 17 maja 2016

Chapter 31 "Jestem pewna"

♪ narrator ♪

- Ross, to również mój przyjaciel, jasne? I tak polecę, bo to moja decyzja, nie twoja!
- Ale ja jestem za ciebie teraz o d p o w ie d z i a l n y. Nie zrozumiesz. Zostajesz tu, jasne? - powiedział blondyn przerywając pakowanie.
- Chyba ty czegoś nie rozumiesz. Mam osiemnaście lat, mój przyjaciel został staranowany przez tłum uciekających przed wybuchającą ciężarówką! Ty nie wiesz jak to jest! Być w szpitalu i dowiedzieć się, że ktoś, kogo chciałeś widzieć, nie przyjechał, bo... bo nie przyjechał.
- Laura... - powiedział wzdychając i łapiąc się za skronie.
- Nie mów mi, co mam robić! Po-ja-dę.
- Dobrze, spokojnie. Uspokój się. - podszedł do brunetki i chciał złapać jej dłoń. Ona jednak wyrzuciła ręce do góry w geście dezaprobaty.
- "Jestem za ciebie odpowiedzialny"! - zacytowała  podchodząc do swojej szafy i wyciągając z niej walizkę. - Taaaak, bo nie umiem przecież sama o siebie zadbać! - zaczęła pakować w pośpiechu ubrania.
- Laura! - chciała podejść, ona jednak odwróciła się i zatrzymała go ręką.
- Nie podchodź. - powiedziała i spiorunowała go wzrokiem, po czym wróciła do pakowania.
- Przepraszam, Laura. Pojedziemy razem, dobrze? Tylko się uspokój. - próbował podejść jeszcze raz, jednak ona popchnęła go na łóżko, potykając się i lodując na nim.
     Patrzyła na niego wzrokiem pełnym wściekłości. Wstała, zamknęła walizkę, a Ross nie wiedział już co myśleć  o tej całej sytuacji. Tak bardzo chciał ją zatrzymać, ale wiedział, że Laura jest bardzo uparta i jeśli chodzi o przyjaciół nigdy się nie podda.
     W jego głowie było tyle myśli, że nie wiedział już o czym dokładnie myśleć. Czy o tym, jak poradzi sobie Laura, czy jak ją zatrzymać, czy jak dojechać do Caluma.
     Laura otworzyła drzwi, ale jednak zawahała się i spojrzała na blondyna. Opierał się rękami o łóżko i patrzył na nią w pół błagalnym wzrokiem, w pół wzrokiem bez wyrazu. Nie wiedziała czy wróci jeszcze do hotelu z Raini. Może od razu polecą do Caluma? Była zła na Rossa, jednak gdy patrzyła w jego niebieskie oczy, złość ustępowała. Ale potem znów przypomniała sobie jego teksty.
     Patrzyli sobie w oczy przez kilka minut, nie zdając sobie po części z tego sprawy. Ross wstał, korzystając z okazji, że ona nadal stoi w drzwiach. Jednak ona wyszła i zamknęła drzwi zanim zdążył do niej podejść. Podszedł do drzwi i zamiast je otworzyć wybiec za nią, ledwo dotknął klamkę i stwierdził, że zatrzymanie jej nie ma sensu. Odwrócił się, oparł o drzwi i osunął się na ziemię.

♪ Laura ♪

    Wzięłam walizkę, bo planowałam razem z Raini od razu polecieć do Amsterdamu. Ale ona pewnie będzie chciała lecieć razem z Rossem.
     Nie byłam podczas rozmowy R5 o zgodzie dla Rossa na lot do Amsterdamu. Nie wiedziałam jak wygląda cała sprawa, nie chciałam pytać. Widział jak blondyn krył się przed resztą z pakowaniem i gdy ktoś zapukał szybko chował walizkę pod łóżko. Zwykle okazywało się, że to sprzątaczka lub fani. Wtedy widziało się w jego oczach ulgę. Znam go na tyle, żeby wiedzieć, że jednak poleci, ale nie za zgodą rodzeństwa.
- Laura, tłumacz mi się. - podeszła do mnie Raini, której szukałam w tłumie.
- Z czego? - zapytałam zaskoczona, lekko odchylając się do tyłu.
- Calum mi dzwonił, że Ross nie pojedzie.
- Mają trasę, on nie może.
- Tu nie chodzi o trasę. Widzę twoje oczy. - powiedziała i jej ton głosu się zmienił.
- Pokłóciliśmy się. - usiadłam i spojrzałam na ziemię, potem znów na przyjaciółkę. - Nic wielkiego.

♪ Ross ♪

     Gdy Calum się rozłączył, miałem lekkie wyrzuty sumienia. Ale nie mogę pojechać, kiedy Laura tam jest. Nie powiedziałem mu tego. Powiedziałem, że nie mogę i bardzo żałuję.
     Leżałem na łóżku i słuchałem muzyki. Nagle dostałem sms.

Rocky:

Otwórz drzwi -,- Wiem, że tam jesteś zdrajco

Odłączyłem słuchawki i otworzyłem drzwi.
- Jaki zdrajco? - zapytałem.
- Miałeś zamiar pojechać do Caluma, prawda?
- I?
- Pozwolilibyśmy ci, gdybyś nas posłuchał, bo jutro jedziemy do Amsterdamu. 
- Co? Nie możemy, no stary! Ty widziałeś, ile miniemy? Fani się wkurzą.
- Ale to już wczoraj zostało ogłoszone i bilety automatycznie nie są na za tydzień, tylko na jutro. Znaczy, można bez problemów wymienić, a jeśli ktoś nie mógł, stary bilet też się liczy. I tak były już wyprzedane. Cały Amsterdam się cieszy i już wszyscy wiedzą, że jedziemy tam dla Caluma.
- Jak wygląda plan?
- Teraz jesteśmy w Limericku i po kolei, trasa ciągnęłaby się przez Dublin, Glasgow, Edynburg, Liverpool, Cambridge, Playmouth i w końcu przez Brukselę i do Holandii. - powiedział, podając mi kartkę. - Źle to obliczyliśmy i Calum dawno by już wyszedł, zanim byśmy tam dobili. Więc specjalnie dla niego zmieniliśmy trasę. Teraz jest odwrotnie. Oczywiście, musimy za to więcej płacić.
- Czyli jak rozumiem, jedziemy jutro do Holandii a potem na Brukselę, Playmouth, Cambridge i tak dalej?
- Menchester również chciał żebyśmy i tam pojechali, ale Liverpool jest w miarę blisko.
- Czekaj, a Irlandia Północna?
- Ją omijamy.
- Ah, okey. - oddałem bratu kartkę.
- Gdzie Laura? - rozejrzał się po pokoju i zaczął po nim wędrować. - Gdzie Laura? - zaniepokoił się kiedy nie odpowiedziałem.
- Eee...
- Ross, gdzie jest Laura?
- Pokłóciliśmy się i wyjechała.
- Ale ona nie może! Kupiła te leki?
- Nie mam bladego pojęcia. Ostatnio dostała ataku i zamówiła je, ale chyba ich nie odebrała.
- Pozwoliłeś jej na to?
- Jest z nią Raini, zresztą, próbowałem ją uspokoić. Ale mi się nie udało. - powiedziałem
- Ważne, żeby nic jej znów nie stało. Wszyscy fani się o nią martwią. I ogólnie świat. Przecież jej wypadki zdobyły taki rozgłos, że chyba w Grenlandii już wiedzą.

♪ Laura ♪

     Szłam z Raini przez miasto. Samolot wylatywał dopiero za godzinę. Postanowiłyśmy wpaść do KFC.
     Przyjaciółka poszła do toalety, a ja na nią czekałam i myślałam co zamówię. Nagle poczułam lekkie szarpnięcie. Odwróciłam się i obok mnie stała mała dziewczynka.
- Cześć. - powiedziała tak zwyczajnie, jakbym była jej znajomą.
- Cześć malutka. Zgubiłaś się? - zapytałam bez zastanowienia.
- Nie, moja mama tu pracuje, nie będzie się martwić. - powiedziała i słodko się uśmiechnęła.
- Och, każdy rodzic się martwi. - powiedziałam.
- Znam cię, wiesz?
- Naprawdę? - zaśmiałam się.
- Naprawdę! Jesteś sławna. Nie wiedziałaś? - zapytała.
- Miałam takie podejrzenia. Chcesz usiąść? - dziewczynka pokiwała główką i usadowiła się na moich kolanach.
- A ty chyba kochasz Austina, prawda?
- Oglądasz "Austin & Ally"?
- Kocham to oglądać. - powiedziała. - To kochasz go czy tylko udajesz?
- Wiesz, jestem w tym serialu tylko aktorką. Naprawdę Austin to Ross, a Ally to ja, Laura. I w serialu kocham go na niby, ale w prawdziwym życiu naprawdę. Rozumiesz?
- Nie za bardzo. Znaczy że on udaje, że cię przytula?
- Nie udaje. - zaśmiałam się. - Po prostu chcę powiedzieć, że serial nie zawsze musi się przekładać na rzeczywistość. Na przykład w kreskówkach coś te postacie tak dość szybko dochodzą do siebie, prawda?
- Zawsze to dla mnie było dziwne, bo gdy moją babcię potrąciło auto, to leżała w szpitalu dwa miesiące, naprawdę! Ale już wszystko z nią dobrze. N
- Widzisz, u mnie jest taka sytuacja, że kocham Rossa, czyli aktora, który gra Austina. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć...
- Ale ja już rozumiem. Ty jesteś Ally i Ally nie jest prawdziwa, tylko ty. I tak samo Austin. Tak? A ty kochasz Rossa, bo jest prawdziwy.
- Tak, zgadza się.
- A jak rozpoznać, że się kogoś kocha?
- Wiesz... tego na początku nie można zauważyć. Na przykład ta osoba jest dla ciebie przyjacielem. Jak dla mnie Ross na początku. Pomagał mi, wspierał mnie. I potem chciałam spędzać z nim trochę więcej czasu, bo już wtedy wiedziałam, że go lubię.
- Wtedy jeszcze nie kochałaś?
- Musi zwykle trochę potrwać, zanim się w kimś zakochasz.
- A ile?
- Nigdy nie wiadomo. To się po prostu wie, że kogoś kochasz.
- A ty wiesz?
- Jestem pewna.

♪ Raini ♪

     Wracałam z łazienki, kiedy zobaczyłam, że Laura trzyma na kolanach jakąś dziewczynkę. Nie mam bladego pojęcia, ale wyciągnęłam telefon, zrobiłam kilka łuków, żeby Laura mnie nie zauważyła, podeszłam od tyłu i normalnie zaczęłam nagrywać.
- Rozumiesz?
- Nie za bardzo. Znaczy że on udaje, że cię przytula?
     Słuchałam tej rozmowy do końca.
- Jestem pewna. Wiesz, tam nie twoja mama? - zapytała Laura i wskazała na kobietę stojącą w rogu, która kogoś szukała.
- Tak, no racja. Przepraszam, że ci przeszkodziłam.
- "Jeśli zmarnowany czas wywołał na twojej twarzy uśmiech, to nie był czas zmarnowany". Już leć, bardzo było mi ciebie poznać.
- Jestem Carly. Pa, miłego dnia! - pomachała jej i pobiegła.
- Lubisz dzieci. - powiedziałam i położyłam telefon przed nią.
- Nagrałaś to? - zaśmiała się.
- Tak. Wyśle to Rossowi. - powiedziałam i wzięłam telefon.
- Co? Nie!
- Czemu?
- Bo... bo ja...
- Bo powiedziałaś, że go kochasz?
- Eee... nie... Po prostu...
     Spojrzałam na nią i przypadkowo tylko do Rossa wysłałam na swój Instagram.
- Wysłałam to na Instagram. - powiedziałam i próbowałam usunąć, ale już było kilkadziesiąt serduszek.

_________________________________

Zobaczyłam, jak dawno nie było rozdziału... Od razu się za niego wzięłam. Wybaczcie, nie zdawałam sobie z tego sprawy... W komentarzach napiszcie jak wam się podoba taki rozdział pisany na szybko.. ;p 

środa, 2 marca 2016

Chapter 30 "Przez łzy nic nie widziałam"

♪ narrator, miesiąc później, stadion w Irlandii ♪

     Laura podbiegła do chłopaka i mocno go przytuliła.
- Świetny koncert. - pocałowała go.
- Mnie też tak przytulisz? - zapytał Ryland. Laura podeszła do niego i mocno go objęła, po czym pocałowała w policzek.
- Która jest godzina? - zapytał Riker odkładając gitarę.
- Po dwudziestej drugiej. - odpowiedziała Rydel.
- Wzięłaś leki? - zapytał nagle Ross z niepokojem swojej dziewczyny.
- Skończyły mi się dwa dni temu.
- I  nic nie powiedziałaś? Chodź, znajdziemy jakąś aptekę całodobową i ci je kupimy.
- Ale ja ich nie potrzebuję. - powiedziała brunetka słabym głosem.
     Blondyn spojrzał na dziewczynę i westchnął.
- No dobrze. Chodźmy lepiej do... dzisiaj mieszkamy w hotelu czy w busie?
- Mam dość tych łóżek w busie. Jedźmy do hotelu! - zaproponował Rocky, a wszyscy się zgodzili.

♪ kilka minut później ♪

     Meneger R5 postarał się o pięciogwiazdkowy hotel z czerwonymi dywanami, oddzielnymi jadalniami i oczywiście luksusowymi pokojami. Zespół wynajął trzy pokoje. Dla Rydel i Ell'a, Ross'a i Laury i dla reszty chłopaków.
     Laura wyszła przebrana w piżamy z łazienki i zastała Ross'a leżącego na łóżku z zamkniętymi oczyma. Zgasiła światło w pokoju i położyła się obok chłopaka. Zakryła się kołdrą, by go nie obudzić.
     I nagle poczuła przeszywający ból w okolicy pleców. Trochę potrwał i po chwili przestał. Laura ułożyła się spokojnie i poczuła, że jakieś silne ramię obejmuje ją w talii.

♪ 2.00 w nocy, Laura ♪

     Migające światła, brunetka poruszała się w głąb tłumu ludzi. Szum głośnej muzyki, nagle ktoś zakrył jej usta. Każdy patrzy, jak ktoś brutalnie ją porywa. I wszyscy... śmieją się. Nikt nie chce jej pomóc. Nikt nie przybiega z pomocą. I nagle szept...
- N i k t  ci nie pomoże...
I wbija nóż w jej plecy. I wszystko się ucisza. Tłum zanika, a ból staje się coraz mocniejszy...
     Otworzyłam  oczy i nadal czułam ten ból, jakby naprawdę ktoś wbił mi nóż w plecy. Nie zauważyłam, że byłam na krawędzi łóżka i najzwyczajniej z niego spadłam, uderzając głową o szafkę nocną. Spadła lampa tłukąc się na tysiące kawałków. Próbowałam uśmierzyć jakoś ból prostując się, a potem garbiąc. Nic nie pomogło.
- Jezu, Laura! Co ci jest? - podbiegł do mnie Ross. Przez łzy nic nie widziałam. - Gdzie masz leki? - pytał przeszukując moją torbę, potem szafki.
- Nie mam... - szeptałam, czując, że ból ustępuje.
- Spokojnie, oddychaj, dam ci swoje. - powiedział i wyjął z torby jakieś leki. - Są przeciwbólowe, za chwile ci przejdzie. - powiedział podnosząc mnie, opierając o łóżko i dając mi wody.
     Połknęłam tabletki i zamknęłam oczy. Wszystko i tak powoli przechodziło. Ross zaczął głaskać mnie po włosach. Chciałam go objąć, ale nie miałam siły.
- Jest okey?
      Pokiwałam głową na tak. Chłopak wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Sam położył się obok. Położyłam głowę na jego torsie.
- Jutro mamy wolny dzień... -szepnął mi na ucho. - Odpoczniesz sobie... I zostaniesz w pokoju. Nie pozwolę ci się ruszać w tym stanie. - pocałował mnie w głowę.
     Jakie ja mam szczęście, że go mam. Ciekawe, co bym teraz I robiła i gdzie byłabym, gdybym go nie poznała. Może gdzieś na tropikalnych wyspach, albo w domu... Albo już dawno nie byłoby mnie na tym świecie. Dobra, to powoli staje się nieciekawe.

♪ siedem godzin później, 9.00 ♪

     Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy, ale bałam się przeciągnąć. Spojrzałam na Ross'a, który smacznie spał. Wstałam i omijając stłuczoną lampę otworzyłam drzwi.
- Witam, przesyłka od Rocky'ego Lyncha. - miła pani podała mi szampana.
- Dziękuję.
- Och, widzę, że lampa się stłukła! Za chwilę przyjdę posprzątać. Czy przy okazji coś przynieść?
- Ostatnio mnie napadnięto, przebywałam przez jakiś czas w szpitalu. Lekarz przepisał mi pewne leki, które mi się skończyły. - podałam kobiecie puste pudełko. - Dostałam silnego ataku dzisiaj w nocy i stłukłam lampę, przez brak tych leków. Wie pani, gdzie mogę je znaleźć?
- Ależ ja je mam! Są bardzo silne. Kupuję je w aptece na sąsiedniej ulicy.
- Czy mogłaby mi je pani kupić? Dam pani pieniądze.
- Tak, oczywiście. I tak miałam tam iść po pracy.
- Dziękuję bardzo. - powiedziałam z uśmiechem.
- Za chwilę tu posprzątam. - kobieta odeszła, a ja zamknęłam drzwi i poszłam z szampanem do małej kuchni. Włożyłam go do lodówki.
     Nachyliłam się nad Rossem i wyszeptałam do ucha jego imię.
- Rooss...
- Co się dzieje? - obudził się.
- Rocky przyniósł nam szampana. Pójdę sie dowiedzieć po co. Mówię ci, żebyś się nie martwił. - uśmiechnęłam się.
- Nie nie nie, ja pójdę, ty zostań.
- Ktoś tu musi zostać, za chwilę przyjdzie sprzątaczka i to nie będę ja. - powiedziałam i szybkim krokiem zmierzyłam do drzwi.
- Lau, gdzie ty idziesz? - zapytał Ross przecierając oczy. Ja naciskałam już klamkę. - Laura, proszę, no nie chodź nigdzie no. - Otworzyłam drzwi, wyszłam i je zamknęłam. - Laura! - usłyszałam.
     Powoli zmierzyłam do pokoju Rocky'ego, Rylanda i Rikera. Zapukałam i otworzył mi Ryland.
- Witaj, ranny ptaszku. - powiedział przeciągając się. - Wejdź, chłopaki jeszcze śpią, ja zdążyłem się dopiero obudzić. - weszłam do środka i rozejrzałam się. Od razu w oczy rzuciła mi się wielka kanapa, obsypana popcornem i duża plazma, dalej było widać małą kuchnię. Za ścianą były trzy dwuosobowe łóżka. Pierwsze było puste, na drugim spał Riker, a na trzecim Rocky.
- Dostaliśmy szampana do naszego pokoju od Rocky'ego. - odwróciłam się do młodszego.
- Wieczorem trochę zabalowaliśmy, możliwe że wieczorem Rocky'ego zamówił dla was szampana na umówioną godzinę.
- Dobrze wiecie, że nie piję takich rzeczy. - powiedziałam.
- A Ross?
- On raczej nie gustuje w szampanach.
- Tak ci się wydaje? - zaśmiał się. - To przynieś tego szampana, wyślemy to Rydellington. Ja wyślę.
- Stłukła nam się lampa w pokoju, za chwilę ma przyjść sprzątaczka i ma posprzątać, więc powiedziałam Rossowi, że ktoś ma zostać w pokoju. Więc on został. I teraz pewnie jest na mnie zły, więc szybko tam nie wrócę. On tu przyjdzie jak pokojówka wyjdzie. Poczekam sobie. - usiadłam na kanapie.
- A gdzie była ta lampa? - zapytał Ryland siadając obok mnie.
- Koło łó... a czy to takie ważne?
- Hu hu... - chłopak śmiesznie poruszył brwiami.
- O bosze, czowieku. - zaczęłam dziwnie mówić i strzeliłam facepalma.
- No co?
- To, że spadłam z łóżka. I Ross mnie potem nie chciał puścić, bo dostałam ataku. I się bał o mnie.
- To czemu tu jesteś przepraszam bardzo? - zapytał i nie czekając na odpowiedź wziął mnie na ręce i zmierzył do drzwi.
- Co ty robisz?
- Nie widzisz? - otworzył drzwi, wyszedł, zamknął, zmierzył w złą stronę.
- Źle idziesz. - powiedziałam.
- Mówisz tak specjalnie, bo nie chcesz wracać. A ja tu chcę być dobrym bratem, nie utrudniaj. - powiedział i się fochnął.
     Aktualnie w hotelu przeprowadzany był remont i na drzwiach nie było jeszcze numerków, więc każdy miał pamiętać gdzie mieszka, na przykład licząc drzwi od schodów.
- Co wy robicie? - usłyszałam Rossa z drugiego końca korytarza. Ryland się odwrócił.
- Błagam, pokaż mu gdzie mieszkamy. - powiedziałam.
- Ross, złapałem uciekinierkę i chciałem ci ją dotransportować.
- Dzięki brat, wezmę mojego uciekiniera. - powiedział i wziął mnie od brata.
- Wiecie, że mam nogi, nie? - zapytałam spoglądając na nich.
- A co to takiego? - zapytał młodszy i podążył za bratem. Otworzył nam drzwi i wszyscy weszliśmy. Ross położył mnie delikatnie na łóżku.
- To co brat, posiedzisz z nami trochę? - zapytał Ross.
- Planowałem pozwiedzać Irlandię z Rydel i Ratliffem.
- Stary, co będziesz im psuł randkę, pójdziemy razem w trójkę jutro.
- No spoko. - powiedział Ryland i usiadł na kanapie przed TV. Ja wstałam i usiadłam obok niego. Potem dołączył do nas Ross.
- Ale wtedy popsuję randkę wam. - skapnął się Ryland, gdy zaczęła lecieć reklama szamponu do włosów.
- Muszę mieć kogoś z boku, kiedy Laurze coś by się stało. Oby nie, bo mam dość tego, że kiedy chcesz zawiązać buty, myślę, że mdlejesz. - objął mnie Ross, a ja położyłam swoją głową na jego ramieniu.
- Tego uczucia chyba się już nie pozbędziesz. - powiedziałam i spojrzałam mu w oczy.
     Nagle zadzwonił mój telefon. Okazało się, że dzwoni Raini.
- Heey kochana, co tam u ciebie? - zapytałam wesoło.
- Laura, Calum jest w szpitalu... - powiedziała szlochając do słuchawki.
- Ale jak to? Gdzie?
- W Amsterdamie.
- Jak to możliwe? - zapytałam zdziwiona.
- Pojechał tam, ponieważ dostał propozycję robienia filmu. Taksówkarz zasnął za kierownicą, a akurat wtedy przejeżdżali nad mostem... *szloch*
- Spadł? - zapytałam mając łzy w oczach.
- Nie chcę mówić tego jeszcze raz Rossowi i reszcie, więc proszę, włącz na głośny.
- Już, już włączam. - powiedziałam i kliknęłam tryb, o którego włączenie prosiła mnie przyjaciółka. - Jest ze mną Ross i Ryland.
- Więc jak mówiłam, Calum przejeżdżał most, taksówkarz zasnął i zderzył się z ciężarówką z gazem.
- O Boże... - Ross, gdy to usłyszał, przetarł oczy rękawem.
- Ciężarówka wpadła w przepaść, i wybuchła, razem z mostem, wszyscy zaczęli uciekać, on uciekł, ale został staranowany przez ludzi... *szloch*.
- W jakim jest stanie? - zapytałam również szlochając.
- Jest lepiej, ale nie mam do niego jak pojechać.
- Kiedy jedziemy do Amsterdamu? - zapytałam chłopaków.
- Za tydzień. - odpowiedział Ryland nieprzytomnie.
- Gdzie jesteście teraz? - zapytała Raini.
- W Irlandii.
- Dolecę do was jutro. Przyjedziecie po mnie na lotnisko.
- Tak, oczywiście. Trzymaj się, będzie dobrze.
- Pa. - rozłączyła się.
     Przytuliłam się do Rossa, Ryland, której siedział po mojej drugiej stronie przytulił się do mnie.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Dwa miesiące przerwy xd No wieeem, jakoś tak wyszło, że strasznie wolno działał mi laptop i okazało się, że miałam program, który nawet nie powinien już działać. No i właśnie przestał. I teraz mam Windowsa 10, więc no ten xd okey xd
Proszę o jakiś komentarzyk, może, być może...? ;p
    

czwartek, 31 grudnia 2015

Chapter 28 "Martwię się o ciebie, bo cię kocham"

♪ narrator ♪

- No dobra, ja spadam do domu, jutro szkoła, a ja się jeszcze muszę pouczyć. - powiedziała Laura do Raini i Van spoglądając na zegarek.
- Odprowadzić cię? - zapytała Vanessa.
- Nie, dam sobie radę. Paa! Raini, wpadnij jutro po mnie.
- Spoczko, siemka!
- Pa!
     Laura niosła swoje torby z zakupami do domu. Gdy już prawie była w domu, wyciągnęła telefon, a wtedy akurat Ross żegnał się z Calumem. Gdy blondyn właśnie sprzątał popcorn z ziemi, usłyszał trzask drzwi.
- Laura? - zapytał wchodząc na korytarz.
- Cześć kochanie. - powiedziała brunetka i przytuliła się do chłopaka.

- Tęskniłem. - wtulił się w dziewczynę.- Ja też. - pocałowała go.
- Wezmę torby. Zrobiłem obiad. Zjesz?
- Nie. Jadłam na mieście. - Ross spojrzał na swoją dziewczynę z lekką złością.
- Ja tu o ciebie dbam, a ty jesz na mieście? - założył ręce.
- Emm... tak?
- Ech... To potem sobie odgrzejesz. - pocałował ją w czoło, wziął torby i poszedł na górę.
      Laura odwróciła się i ujrzała nowy dywan. Oparła się o próg. Uśmiech zszedł jej z twarzy. Ross schodząc na dół, zauważył to. Podszedł do niej i objął mocno.
- Już jest okey. - powiedziała brunetka i poszła do kuchni, łapiąc za rękę chłopaka.

♪ kilka godzin później ♪

    Telefon dzwonił uparcie na stoliku obok pootwieranych książek, dwóch długopisów, ołówków i obok samej Laury, drzemiącej na kanapie.
- Laura? Telefon ci dzwo... - blondyn ujrzał śpiącą Laurę. - ...ni.
     Podszedł do telefonu i włączył aplikację automatycznej wiadomości. Polegało to między innymi na tym, że osoba, która po prostu nie chciała odbierać telefonu mogła odsłuchać jak osoba dzwoniąca nagrywa pocztę.
- Witamy, tu bank "Mind dolar". Rok temu wyciągnęła pani pożyczkę o wysokości dwóch tysięcy dolarów. Nie spłacała pani pieniędzy w terminie. Można wpłacić pieniądze do naszych oddziałów lub wysłać paczką lub listem albo oczywiście do naszego biura w Nowym Jorku. Dziękujemy, prosimy o oddzwonienie.
- Och, Laura, Laura. - westchnął, przykrył dziewczynę kocem, pocałował w głowę i sprzątnął wszystkie książki ze stolika.

♪ rano ♪

- Hey, gdzie Laura? - weszła do środka Raini i rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Szykuje się. - powiedział Ross słabym głosem. Spojrzał się na Raini i przeciągnął się.
- Wątpię czy jesteś zmęczony. Czym się martwisz? - zauważyła szatynka.
- Niczym. Nie wyspałem się. Laura! Chodź już! - krzyknął blondyn spoglądając na schody.
- Już, już idę. - zeszła ze schodów brunetka, trzymając w ręku klucze. - Wychodzimy?
     I zmierzyli do szkoły. Przy okazji gadali trochę o nauczycielach. Gdy doszli do szkoły, Rossa zaczepił jego kolega.
- My idziemy na zajęcia. - powiedziały dziewczyny i zostawiły chłopaków.
- Co jest Rossowi? - zapytały siebie jednocześnie, gdy znalazły się na korytarzu szkolnym.
- Ty nic nie wiesz? - zapytała Laura, załamując ręce.
- Ty z nim mieszkasz. - powiedziała Raini westchnąwszy.
- Dobra, pogadam z nim... chodźmy na lekcje...

- Laura, zgłaszałaś się przy sprawdzaniu obecności. Więc bądź obecna! - krzyknęła pani Allan odbierając brunetce zeszyt z rysunkami.
- Ale proszę pani! Czemu? Ja mam rozdzielną uwagę! - broniła się dziewczyna zawzięcie.
- Czy jednocześnie rysujesz, myślisz o chłopakach i słuchasz?
- Nie myślę o chłopakach. Mogłaby mi pani oddać zeszyt?
- Dostaniesz go od wychowawcy.
- Ale...
- Nie dyskutuj!
- Ja...
- Czy ty zamierzałaś zabluźnić!? - krzyknęła nauczycielka, aż osoby siedzące w pierwszej ławce wzdrygnęły się, a Kevin, siedzący w ławce drugiej, przekreślił sobie cały zeszyt jedną długą linią, ponieważ ręka, która podpierała mu brodę przestraszyła się i zjechała na dół, przez co Kevin uderzył się w głowę [omg co ja pisze XD Taka tam nawiedzona ręka xd ~ Aleks xd ]

♪ Laura ♪

     Co za jędza... Ja nie mogę...
- Ale to nasza ostatnia lekcja, ja muszę mieć ten zeszyt.
- To odbierzesz go sobie jutro. - powiedziała wielka jędzowata czarownica.
      I dzwonek. Całe szczęście!
      Wyszłam pierwsza. Trudno, jutro to jutro. Pójdę poszukać Rai...
- Jak łazisz?!
- Właśnie cię szukałam. - pomogłam przyjaciółce zebrać książki.
- Sorki, nie wiedziałam, że to ty.
- Nie ważne. Wiesz, że ta jędza Callister zabrała mi zeszyt?
- Jaki zeszyt?
- No z rysunkami, a jaki?
- Ja nie wierze, rysowałaś na jej lekcji?! - krzyknęła Rodriquez, gdy wyszły na ulicę.
- Nie mogę się jej patrzeć w oczy, bo jej nienaturalne godzillowe brwi i rzęsy są... ohydne, nie oszukujmy się. Są  n a d n a t u r a l n e. - zaśmiałyśmy się.
- Z czeeego się śmiejecie? - zaskoczył nas Ross od tyłu.
- Z nadnaturalnych brwi pani Allan. Wyobrażasz sobie, zabrała mi zeszyt.
- Ten rysunkowy?
- No.
- Miałaś tam coś niewłaściwego? - zapytał obejmując mnie.
- W sumie... to... nic.
- Więc nie powinnaś się martwić. - pocałował mnie w czoło.
    Zaczęłam się zastanawiać czy spytać się, czy coś się stało. Musiało się coś stać.
- Ross? A czy... em... Robisz dzisiaj obiad?
- No dobra. Wiecie co? Chyba zbiera się na deszcz. Chodźmy już.

♪ kilka dni później, narrator ♪

     Ross oglądał film. W sumie to nie oglądał, tylko myślał. Myślał o telefonie z banku.
- Laura! - wstał i zmierzył poszukać brunetki. - Laura? - zajrzał do pokoju dziewczyny, jednak tam jej nie było. Przeszukał kuchnię, salon, korytarz nawet. Wreszcie poszedł do pokoju Vanessy, tam też jej nie było. W końcu poszedł do pokoju muzycznego. Zanim do niego wszedł, usłyszał pianino.
      Wszedł do pokoju niezauważalnie i usiadł obok dziewczyny. Zaczęli razem grać jakąś bezsensowną melodię. W końcu blondyn przestał grać, a brunetka razem z nim.
- Wiesz, jak wróciłaś ze szpitala, w niedzielę, zadzwonił do ciebie telefon. - zaczął Ross. Laura już wiedziała, że za chwilę chłopak powie jej powody swojego przygnębienia i wsłuchała się uważnie. - I wtedy dzwonił bank. Powiedzieli, że nie spłaciłaś dwóch tysięcy. Jak byłaś w NY. Możesz mi opowiedzieć więcej, co tam robiłaś? Powiedziałaś, że gdzieś pracowałaś.
- W KFC.
- Ale przez cały rok? No bo... no...
- Jak pojechałam, to po miesiącu zabrakło mi kasy. Wzięłam pożyczkę.
- Ale powiedz coś więcej.
- Po pewnym czasie tego też mi zabrakło.
- Kradłaś? - spytał i spojrzał na brunetkę. Ona pokiwała głową na tak i spojrzała na klawisze. Blondyn winny, że przywołał jej złe wspomnienia, odwrócił jej głowę do siebie i pocałował, co brunetka odwzajemniła. Dziewczyna przytuliła się do niego mocno.
- Tym tak się martwiłeś?
- Od czasu tych wypadków boję się kilkaset razy bardziej. Martwię się o ciebie, bo cię kocham. - pocałował ją jeszcze raz.
- Ja ciebie też.

:::::::::::::::::::::::::::::

Nie będę już mówić za ile pojawi się kolejny rozdział, bo kłamczę :|
Proszę o komentarze. To serio motywuje. I chociaż będą już ze dwa komentarze to napiszcie jeszcze ten trzeci, czwarty. Bo na tym serio mi zależy. Nie chodzi oczywiście o zarabianie czy coś, przecież jestem za młoda, żeby zarabiać na blogach, robię to tylko i wyłącznie dla przyjemności. Ten kto prowadzi jakiegoś bloga, to wie, jak to motywuje i jak to zachęca do pracy.
Tylko dwie blogerki mi tu komentują (mega to doceniam, komentujcie dalej XD ) Ale no... tak się czuję jakby nikt tego inny nie czytał. Prolog zobaczyło ponad 120 osób. Nikt nie dodał komentarza od czasu dwóch kopii komentarza mojej kumpeli (klikło jej sie ;p)
To ja spadam kończyć kolejny rozdział.

Chapter 29 "Dzwoń, będę tęsknić"

♪ 26 listopad, narrator ♪

     Został tylko miesiąc do trasy R5. Przygotowania szły w zaparte. Telefony, spotkania, próby. Na początku wszyscy myśleli, że trasa rozpocznie się w styczniu, jednak po długich przemyśleniach stwierdzono, że rozpocznie się ona w grudniu. Nie przewidywano na ten miesiąc srogiej zimy. Większość występów była planowana na powietrzu, jednak w wielu krajach zaproponowano zespołowi na wszelki wypadek występ w filharmoniach i stadionach. Tam gdzie zespół miał występować w styczniu i lutym, miało zostać ustalone do końca tego miesiąca i zostało naprawdę mało czasu.
     Wszyscy mieli spędzać Wigilię, Boże Narodzenie i Sylwestra w Nowym Yorku lub Los Angeles. R5 nie wiedziało, którą ofertę występu na Sylwestra przyjąć: NY czy LA.
     Próby trwały po kilka godzin dziennie. Czasem przychodzili na nią również Raini i Calum. Laura była tam zawsze i gdy jej się strasznie nudziło, telefon miała rozładowany i znała na pamięć wszystkie teksty piosenek R5, a zabronili dawać jej rad dotyczących występów, choć czasem były one bardzo trafne, podchodziła do jakiegoś pustego instrumentu i zaczynała im przygrywać. Czasem śpiewała. Kiedy brunetka szła ze swoją przyjaciółką na zakupy, cały zespół omawiał czy nie powinna śpiewać na początku, razem z nimi, a może i na końcu występów.
     Zespół grał "Smile" po raz siódmy. Riker odłożył gitarę i rozwalił się w fotelu. Reszta poszła w jego ślady. Laura wstała na moment z kanapy, by Ross usiadł, a ona mogła usiąść na jego kolanach.
- Laura, nudzi ci się? - zapytała Rydel.
- Nie, nie nudzi się jej. - wytknął siostrze język Ross i przytulił brunetkę. - Przez to wszystko związane z trasą to nawet nie mam czasu cię przytulić. - zwrócił się chłopak do swojej dziewczyny i pocałował ją.
- A czemu miałoby mi się nudzić? - zapytała Laura.
- Zaśpiewasz... "Me and you"?
- No spoko. - brunetka wstała z kolan blondyna i zmierzyła do fortepianu.
     Jej rehabilitacja skończyła się na początku października, wszystkie obiecane wywiady zostały udzielone i Laura w pełni zajęła się szkołą i nauką. Zdobyła nowe koleżanki, nowych kolegów, którzy nie patrzyli na jej sławę, lecz na osobowość. Jednak nie ufała ona teraz za bardzo nikomu. Bała się wszystkiego. Trzasku drzwi, przychodzącego sms'a, dzwonka do drzwi, a nawet tostera. Ross próbował się tego pozbyć. Jednak bezskutecznie.
     Laura zagrała ostatnie nuty piosenki i wstała, ale rodzeństwo Lynch i Ell zrobili to szybciej. Wszyscy stali przed nią uroczyście.
- O co wam chodzi? - spytała zdziwiona dziewczyna spoglądając po kolei na każdego.
     Riker, Rocky i Ryland spojrzeli na Rossa, Rydel, Rocky i Ell na Rikera.
- No dobrze... Może ja zacznę. Chciałbym ci coś powiedzieć, ale to nie to miejsce, nie ten klimat. Czy dasz się zaprosić na kolację urodzinową do "Cafe Prima Pasta" o godzinie dwunastej? Przyjdę po ciebie. - zapytał Ross, łapiąc ręce swojej dziewczyny.
- Em...  tak. Jasne. - powiedziała brunetka, a chłopak niespodziewanie ją pocałował.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że cię tak całuję, prawda?
- Nic a nic. - odpowiedziała Marano i sama pocałowała chłopaka, a następnie go przytuliła.
- A korzystając z okazji. - Ellington pocałował Rydel.
     Riker patrzył na to wszystko smutnym wzrokiem. Po kilku sekundach wyszedł z pokoju, a potem można go było ujrzeć przez okno jak zmierza w nieznanym kierunku i celu.

♪ 11:40, 29 listopada, Laura ♪

    Zakładałam kolczyki przed lusterkiem. Myślałam, co chce powiedzieć mi Ross na dzisiejszej kolacji. Powiedział, że sala prób to nie miejsce i nie klimat. A jeśli...? Nie, Laura, myśl! Przecież on się nie chce z tobą żenić, idiotko!
     Po raz tysięczny od rana usłyszałam sygnał Twittera, Facebooka. Poczty było multum, a moja skrzynka odbiorcza powoli wysiadała.
     Tradycyjnie przestraszyłam się dzwonka do drzwi. Wzięłam torebkę, skórzaną kurtkę i wyszłam otworzyć. Oczywiście był to Ross.
- Jak zawsze przed czasem. - oznajmił, patrząc na zegarek. Pocałował mnie w policzek i wyszliśmy. Droga nie była długa.
      Gdy chłopak otworzył przede mną drzwi restauracji, od razu w oczu rzuciły mi się pięknie nakryte stoły, dyplomy i zdjęcia sław, które odwiedziły tą restaurację.
- Witam. Zamówiłem wczoraj stolik.
- Nazwisko?
- Laura i Ross Lynch. - gdy Ross to oznajmił, aż mnie zamurowało.
- Oczywiście, już państwa prowadzę. - powiedział kelner. Blondyn wziął mnie pod rękę i szliśmy za kelnerem.
      Nasz stolik był specjalnie przystrojony. Chłopak odsunął mi krzesło. Popatrzyłam się na zastawę. Myśląc, że nie widzę, Ross zaczął pytać o coś kelnera.
- Tak, tak, wszystko jest. - usłyszałam w odpowiedzi, udając, że patrzę na dyplomy.
      Kelner odszedł i po chwili inny człowiek przyniósł nam menu.
- Witam, panie Lynch, pani Lauro. - powiedział podając nam karty.
- Nie chciałbym być nietaktowny. Mam dwie córki, które składają pani jak najszczersze życzenia z okazji urodzin.
- To słodkie. Bardzo dziękuję. - kelner ukłonił się i odszedł.
- Pięknie wyglądasz. - oznajmił Ross patrząc mi w oczy.
- Dziękuję, ty też bardzo ładnie się ubrałeś. - uśmiechnęłam się do chłopaka. - To chyba było zbyt sztuczne.
- Ta, w takich restauracjach to tak po prostu czuje się taki przymus zachowywania się dobrze, no nie?
- Jakoś tak. W sumie to normalne.
- Po części.
       Po zjedzeniu przepysznego dania i po miłych pogawędkach, Ross zawołał kelnera.
- Poprosimy na chwilę. - człowiek wyjął coś z pod lady i podszedł do nas.
- Bardzo proszę. Podać coś jeszcze?
- Nie, dziękujemy.
       Na małej, niebieskiej poduszeczce, leżało czerwone pudełeczko w kształcie serca. Moje własne serce zaczęło strasznie bić. Ross wziął pudełeczko do ręki i otworzył.
- Chciałbym życzyć ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, rozwinięcia kariery muzycznej i spełnienia marzeń. Chciałbym prosić cię jeszcze o to, byś pojechała z nami w trasę i byś śpiewała razem z nami. Wszystko już załatwione. - oznajmił blondyn.
- Tak. - powiedziałam i wzięłam do rąk śliczną bransoletkę i naszyjnik.
- Pozwól, że ci je założę. - powiedział chłopak. Kelner podszedł do nas z aparatem i zaczął robić zdjęcia.
         Ross najpierw założył mi bransoletkę, a potem naszyjnik. Po założeniu drugiej części kompletu pochylił się i pocałował mnie. Goście restauracji zaklaskali. Ten dzień mogę zaliczyć do najszczęśliwszych w moim życiu.

♪ dzień wyjazdu w trasę, studio "Austin & Ally", narrator ♪

     Laura i Ross żegnali się z parą przyjaciół.
- Wysyłaj nam lekcje, żebyśmy zdążyli nadrobić. - zwróciła się Laura do Raini, przytulając ją mocno.
- Dobra, spadajcie, bo za chwile się tu rozkleję. Dzwońcie kiedy chcecie, jak nie odbieram to jestem w szkole albo śpię, tak to zawsze mam telefon przy sobie.
- Do  n a s. - poprawił szatynkę Calum.
- Tak, nas.
- Będziemy dzwonić. - powiedział Ross i wszyscy się przytulili.
- Laura! - krzyknął ktoś z dala. Brunetka rozejrzała się i ujrzała swoją siostrę. Dziewczyny podbiegły do siebie i mocno się przytuliły.
- Siostra, gdzieś ty była? - po policzkach Laury spłynęły łzy.
- Ross, Laura, wsiadajcie! - krzyknął Riker.
- Przepraszam, musiałam jakoś odreagować. Będe dzwonić.
- Dzwoń, będe tęsknić.
- Vanessa! - najstarszy z rodzeństwa ujrzał szatynkę. Pobiegł i mocno ją przytulił. - Proszę, wróć do mnie.
- Pogadamy, jak wrócisz. - powiedziała Vanessa, chyba nieświadomie, jeszcze mocniej przytulając się do blondyna.
- Będę tęsknił każdego dnia. - powiedział odchodząc razem z Rossem i Laurą .

♪ miesiąc później ♪

      Urodziny Rossa były hucznie obchodzone w klubie. R5 postanowiło zostać w Los Angeles. Wigilię spędzili w pięciogwiazdkowej restauracji, a w Sylwestra bawili się świetnie na własnym koncercie.

::::::::::::::::::::::::::::

Nic więcej nie zdążę napisać, wybaczcie.

WESOŁEGO NOWEGO ROKU KOCHANI!

wtorek, 22 grudnia 2015

Chapter 27 "Choćby to, że wiesz jak odróżniać rzeczy złe od miłości"

♪ narrator ♪

     Laura czesała się przed lusterkiem. Patrzyła na swoją jasną, już bardziej kolorową cerę. Przeglądała siebie, ale jednocześnie patrzyła na drzwi, które odbijały się w małym lustereczku. Zobaczyła przekręcającą się klamkę i zaprzestała czesania. Odwróciła się i zamiast ujrzeć te osoby, które najbardziej chciała ujrzeć, zobaczyła wypis trzymany w rękach lekarza.
- Panie doktorze, widział może pan moich znajomych? - zapytała doktora.
- Nie, nie widziałem. Niech pani zadzwoni. Dziś niedziela i do tego tak rano. Może zaspali? Nie powinna pani wychodzić sama. Czy jutro zamierza pani iść do szkoły?
- Tak, zamierzam. Odrobię jeszcze lekcje, które sobie na dzisiaj odłożyłam.
- Miesiąc w szpitalu to bardzo dużo. Dobrze, że sprawa się rozwiązała. Gdzie teraz będzie pani mieszkała?
- U siebie w domu z moim chłopakiem. Chyba już wymienili dywany... - brunetka spojrzała na swoje szpitalne łóżko, a potem uśmiechnęła się delikatnie do poczciwego lekarza, który przez ten miesiąc tak dbał o jej zdrowie. Uśmiech ten, był chyba dowodem, że Laura była już całkowicie spokojna. - Dobrze, chyba powinnam zadzwonić.
- Tak, ja już muszę iść do innych pacjentów. Do widzenia. - mężczyzna wręczył jej wypis. - Proszę się z tym zgłosić do recepcji.
- Dobrze, oczywiście. Do widzenia. - dziewczyna położyła papiery na stoliku i chwyciła telefon.
     Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci. Czwarty. Piąty. Szósty. "Cześć, tu Ross, jeśli nie odbieram, to pewnie robię coś ważnego. Zostaw wiadomość, albo oddzwoń później"
     I po pięciu telefonach, Laura w końcu postanowiła zadzwonić do Raini.
- Hej, kochana, wpadniesz po mnie? Ross nie odbiera. - powiedział Laura siadając na łóżku, ponieważ przypomniała sobie, że nie może za dużo stać z powodu pleców.
- Tak, jasne. Ross pewnie śpi, przecież jest niedziela.
- W sumie racja. Za ile będziesz?
- Daj mi dziesięć minut. - powiedziała szatynka i od razu się rozłączyła.
     Laura zaczęła pakować resztę rzeczy powoli, nie śpiesząc się. Szczotka, kosmetyczka, reszta ubrań. Pościeliła łóżko, na którym po chwili  musiała usiąść, ponieważ nie za bardzo wolno jej było się schylać. Założyła łańcuszek, potem kolczyki i bransoletkę. Brunetka jeszcze sprawdziła czy wszystko ma. Kwiaty od rodziny Lynchów zostawiła w wazonie. Przychodzili do niej prawie codziennie, jednak konflikt między Rossem a resztą zespołu nie został zażegnany.
      Wyszła i zmierzyła do recepcji. Oddała wypis. Laura zaczęła rozglądać się po poczekalni. Co chwilę przez drzwi wchodził ktoś inny. Za kobietą, która niosła swojego synka na rękach, szła Raini.
- Cześć. - przywitała się z przyjaciółką i odebrała wypis.
- Chodźmy. Nie mam ochoty patrzeć na te nieszczęścia.
- Tak, tak, chodźmy. Idziemy do ciebie? - zapytała Laura z uśmiechem.
- Jasne. Dzwoniłaś do Rossa?
- Tak, pięć razy aż. Ale teraz nie.
- Napisz mu sms'a, że będziesz u mnie, bo się będzie martwił. - powiedziała Raini, gdy już wyszły ze szpitala.

♪ tymczasem w domu Lynchów ♪

- Ross? - Rydel próbowała obudzić brata. - Ross!
- Co? - obudził się spanikowany blondyn. - Co się stało?
- Laura do ciebie napisała. Widziałam przypadkowo i postanowiłam cię obudzić.
- Jezuu! Ja miałem ją odebrać! - chłopak podskoczył do telefonu.

Laura:
Raini mnie odbiera i idziemy do niej. Będe u siebie koło 16:00. Idziemy jeszcze na zakupy. Do zobaczenia ;)

- Kiedy chłopaki wracają? - zapytał Ross siadając na łóżku.
- Za godzinkę.
- Zbieram się. - oświadczył blondyn i wyjął walizki kilka ubrań.
- Ja ci wybaczyłam, bo wiem, że robisz to dla Laury. Może po prostu z nimi jeszcze raz porozmawiasz?
- To nie ma sensu. Nie słuchają mnie.
- Ross... - Rydel próbowała przekonywać jakoś brata na rozmowę z rodzeństwem.
- Rydel, nie. - powiedział i wyszedł z pokoju.
- Wpadnę potem po walizkę. Cześć, muszę jeszcze posprzątać. - pożegnał się z siostrą i wyszedł.

♪ Laura ♪

     Przechadzałam się z Raini po parku. Gadałyśmy trochę o serialu, trochę o szkole. Nic ciekawego.
- Laura, patrz! - nagle ściszyła głos Raini. Pokazała palcem na parę kilka metrów przed nimi.
- Vanessa i Riker. - powiedziałam i schowałam się z przyjaciółką zza drzewa.
- Kiedy oni się pojawili?
- Wyszli z tej dróżki. - odpowiedziałam i kiwnęłam głową na ścieżynkę nieopodal.
- Czym chcesz to naprawić? Od dawna, między nami nic nie było szczególnego. - powiedziała Vanessa stając naprzeciwko chłopaka.
- Nie traktowałem tego ostatnio poważnie. Chciałem ci się oświadczyć, bo zrozumiałem, że kocham cię naprawdę.
- A wcześniej nie kochałeś? Prawie cały rok! Odkąd Laura wróciła! Rok! Wróciła na sylwestra, a my wcześniej byliśmy już pół roku razem.
- Półtora roku... minęło. - poprawił blondyn dziewczynę, spoglądając na dół.
- Czemu?
- Vanessa, ja cię kocham, nie rób mi tego, proszę! - klęknął przed szatynką na kolana i złapał jej dłonie.
- Riker... nie. Ja nie mogę. - dziewczyną zmierzyła w naszą stronę.
- Ross mi odpisał. - powiedziałam wyjmując telefon i opierając się o drzewo.
- Serio? Co napisał? - zrozumiała moją taktykę Raini i oparła się o przeciwne drzewo.
- Vanessa! - udawałam, że dopiero teraz ją zauważyłam.
- Laura? Wyszłaś już? - przytuliła mnie mocno siostra. - Czemu tu się kryłaś?
- Chciałam tak się oprzeć, bo nie mogę długo chodzić. Chodźmy do Raini. Powiedziałam Rossowi, że wrócę o szesnastej, a może coś tam szykuje, więc słowa dotrzymam. - uśmiechnęłam się.
- No dobra. Mogę? - Van zwróciła się do Rodriquez.
- Spoko. Zróbmy sobie babskie popołudnie. Wyślę gdzieś Caluma. O, do Rossa go wyślę. - powiedziała szatynka i zaczęła dzwonić do swojego chłopaka.

♪ kilka minut później, dom Raini ♪

- Dobra, przyznawaj się, podsłuchiwałaś? Jeśli słyszałaś, to łatwiej będzie mi tobie o tym opowiadać.
- Tak. - przyznałam się z westchnieniem. - Serio jest między wami tak źle?
- Niestety. - po policzkach szatynki spłynęły łzy. - Kocham go, ale nie mogę. Nie mogę być z nim razem.
- Czemu?
- A jak mam z nim żyć? Ze świadomością, że tak naprawdę nie dawno zrozumiał, że jestem dla niego ważna? Wiesz, miłość boli.
- Miłość nie boli. Boli wszystko wokół. Boli wszystko co jest z ł e.
- Ona jest zła.
- Nie. Zła jest zazdrość, odrzucenie, stracenie ważnej dla ciebie osoby. Wszyscy mylą te rzeczy z miłością. A tak naprawdę miłość jest rzeczą, dzięki której człowiek może znów poczuć się szczęśliwy, poczuć się cudownie. Czy odrzucenie jest miłością?
- Nie.
- Strata?
- Nie.
- Zazdrość?
- No.. nie. Załóżmy, że rozumiem. Ale co to mi daje?
- Choćby to, że wiesz jak odróżniać rzeczy złe od miłości.
- Dzięki siostra. - powiedziała Vanessa i przytuliła mnie mocno.
- Hej, dziewczyny, może wyskoczymy gdzieś na zakupy? - do pokoju weszła Raini z napojami.
- Najpierw film. - powiedziałam. - Komedia. - i pobiegłam na dół do TV.
- Horror się chyba nie nadaje, co nie? - zapytałam, gdy dziewczyny dostrzegły mnie w końcu pod telewizorem wybierającą film.
      Po kilku minutach siedziałyśmy i oglądałyśmy film, którego tytuł nie był zbyt ciekawy, jednak film wręcz przeciwnie.

:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
Choinka nie ubrana, świąteczny rozdział nie wstawiony... No i co? I nic. A zostały DWA DNI do wigilii. Dodam w pierwszy lub drugi dzień Świąt, bo się nie wyrobię.
Życzenia wam jeszcze złożę.
Poproszę o jakiś komentarzyk, bo serio to mnie MOTYWUUUJE.
Mam nadzieję, że nie będziecie źli, że trochę krótki. Ale jakoś to to muszę rozłożyć!
Do następnego rozdziału ;)

sobota, 5 grudnia 2015

Chapter 26 "Po prostu"

♪ Ross ♪

- Czemu powiedziałaś "nie"? Przecież było między wami dobrze. - zapytałem przejęty.
- No właśnie się nie układało. N i c  nie było ostatnio dobrze. Było źle. Nie pocieszał mnie, nie wspierał i nawet już nie przytulał! Gdy oglądaliśmy telewizję to zrobiło mi się zimno, więc powiedziałam żeby Riker podał mi koc, ale on powiedział, że mu się nie chce. Wtedy powiedziałam "skoro nie, to mnie przytul". A on spojrzał się na mnie jak na idiotkę i odszedł. I nawet nie podał mi tego przeklętego koca!
- Ty jesteś zła czy zrozpaczona? - zapytała Raini.
- Już sama wiem.
- My nie możemy się do tego wtrącać. Najlepiej pogadaj o tym z Rydel. - powiedział Ellington, kładąc rękę na ramieniu przyjaciółki.
- Lepiej mówcie co z Laurą.
- Siedzimy tu już od pół godziny. Nic nam jeszcze nie powiedzieli. - powiedziałem, patrząc na kolejny list.
- Przecież to aż trzy kule... To może potrwać... Amm.. Ross?
- Tak? - podniosłem wzrok na szatynkę.
- Słyszałam o twoim planie z włamywaczem.
- To dobrze. Nie będę ci tego musiał tłumaczyć. - moje oczy znów wpatrywały się na kartkę papieru.
- Dobrze robisz. Nie słuchaj ich.
- I nie słucham. - oznajmiłem, kiedy do sali weszła pielęgniarka. - I jak? - zapytałem odruchowo.
- Pani Marano jest jeszcze w trakcie operacji. Potrwa ona może jeszcze z godzinkę, dwie. Niech paaństwo zrobią coś z tymi tłumami paparazzi. Prawie staranowali jednego pacjenta! Jeśli nie odejdą, szpital będzie zmuszony zawiadomić policję.
- Tak, tak, już idziemy. - powiedziałem i zabrałem resztę z sali. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Ell, Calum idziecie na lewo, Vanessa z Raini na prawo, ja odejdą tylko trochę. - omówiliśmy plan wracając na chwilę do środka. Wyszliśmy i działaliśmy według planu.
- Obiecujemy, że gdy Laura wyzdrowieje, będziecie mogli zrobić z nią wywiad, ale nie teraz! Teraz przeprowadzona jest operacja. Jeśli nie odejdziecie państwo z pod tej placówki, panna Marano nie udzieli wam wywiadu! Sami osobiście ją przed tym ostrzegniemy. - powiedziałem, jednak to nie wystarczyło.
- Potomek Hitlera przyjechał do Miami i chodzi po ich ulicach! Dokładniej koło najbliższej szkoły! - krzyknął Ellington.
- Wiesz, paparazzi są tacy łatwowierni. - powiedział mi, gdy wszyscy staliśmy przed szpitalem, patrząc na odjeżdżające auta.
- Zwolnią tych dziennikarzy. - powiedziała Vanessa.
- Tak.
- Dokładnie.
- No racja.
- Mądrze powiedziane.
     "Rozszumieliśmy" się z chłopakami i Rodriguez.
- Dobra, chodźcie. Może zdążę przeczytać jeszcze trochę tych listów. - oznajmiłem.

♪ 3 h potem ♪

- Czwarta kawa to o wiele za dużo, Calum. Muszę ci tego zabronić. - powiedziała Raini, zatrzymując chłopaka przed drzwiami. 
- Ale ja tu za chwilę umrę z niecierpliwości! - prawie krzyknął Worthy, opadając na łóżko. 
- Masz. - szatynka podała mu jakąś tabletkę, która wyjęła z torby. - To na uspokojenie. Ross, dajesz sobie radę? - zwróciła się do mnie. - Masz podkrążone oczy i w ogóle wyglądasz źle. 
- Raini, moją ukochaną tną wzdłuż, wszerz, w poprzek, across i w ogóle! I jak mam nie płakać? I jak mam się nie czuć źle? - zapytałem, nie myśląc. Po przeanalizowaniu tego co powiedziałem, poczułem się głupio. - Przepraszam... Operacja miała się skończyć godzinę temu. 
- Ale Ross, operacja się skończyła godzinę temu. Za chwilę powinni ją przywieźć tutaj, już spokojną, zszytą i wybudzoną. - powiedziała Van.
- Że jak? 
- Kiedy ty z Calumem poszliście po drugą kawę lekarz wszedł, powiedział "operacja zakończona" i nic więcej. 
- Kuurde, dziewczyny, czemu nie powiedziałyście? Przecież ja tu umieram z niepokoju! 
- Co wy dzisiaj z tym umieraniem? - zapytał Ell.
- Tak jakoś. - odpowiedział Calum. 
      Na korytarzu rozległy się kroki i szmery. Otworzyły się drzwi i na salę wjechało łóżko razem z Laurą. Wszyscy ją okrążyli. Ona tylko uśmiechnęła się do wszystkich delikatnie, przez lekko sine usta.
- Ja żyję. - powiedziała. - Ale nie mogę się śmiać. - złapałem swoją dziewczynę za rękę, ale za chwilę znów musiałem ją puścić, ponieważ pielęgniarki musiały jej dopiąć kroplówkę. 
       Po kilku minutach zostaliśmy tylko my: Laura, ja, Vanessa, Raini, Ellington i Calum. 
- Rossy, ja nie umrę?
- Nie. Ty żyjesz, kochanie. - ucałowałem ją w czoło. Ona znów uśmiechnęła się delikatnie.
       Vanessa podeszła z przeciwnej strony łóżka i złapała ją za drugą rękę.
- Już nigdy więcej się z nim nie kłóć i nie rozstawaj. On jest zbyt dla ciebie dobry. - powiedziała i łza poleciała jej po policzku.
       Laura żyje, uśmiecha się. Może i czeka ją jeszcze rehabilitacja, ale jest w świecie żywych. My mamy po prostu takiego pecha, że najbardziej doceniamy życie jak jesteśmy w szpitalu albo po prostu po wypadku. Życie jest podłe. Ale my, ludzie, go nie doceniamy, a ono się odwdzięcza.

♪ tydzień później ♪


- Dobrze, świetnie, jest coraz lepiej. Prostuj się. Plecy są już w bardzo dobrej formie. - wszedłem do sali podczas monologu rehabilitanta. Podszedłem do Lau i ucałowałem ją.
- I odzyskujesz kolorki. - popatrzyłem na jej rumiane policzki.
- To przez wysiłek. Ale dobrze, że już nie jestem ścianą. - zażartowała brunetka i z moją pomocą usiadła na wózku.
- Tak, w zupełności się zgadzam. - powiedział rehabilitant i wpisał postępy dzisiejszych zajęć.
- Kiedy musisz iść? - zapytała moja dziewczyna, gdy byliśmy na korytarzu.
- Przyszedłem się tylko przywitać i spadam.
- Co? Czemu?
- Po prostu. Muszę. - pocałowałem ją i położyłem na szpitalnym łóżku. - Raini za chwilę powinna przyjść z książkami i pomóc ci w nauce.
- Ah, no racja. Chociaż nie będę sama. Jak to coś ważnego, to już leć, nie będę cię zatrzymywać.
- To mega ważne. Pa, kochanie. - powiedziałem i jeszcze raz ją ucałowałem. Prawie wybiegłem ze szpitala.
       Założyłem perukę i kaptur, by nikt mnie nie rozpoznał. Przecież wyjechałem w trasę. Czemu tu jeszcze jestem?
      Podjechałem pod komisariat policji. Wszedłem do biura komisarza i zdjąłem sztuczne włosy.
- Włamywacz powinien działać gdzieś pod wieczór lub wtedy, kiedy nikogo nie będzie. - powiedziałem.
- Moi ludzie już tam są od samego rana.
- Pod szpitalem ktoś jest?
- Tak, wzmocniliśmy ochronę. Panie Lynch, mam do pana pytanie. Czy zgadza się być pan świadkiem w sądzie w sprawie pani Marano?
- Oczywiście. Możemy już jechać?
- Tak, proszę załóż perukę. Zaprowadzimy cię do radiowozu. Staniemy blisko domu pani Marano. Jeden policjant do zmyłki pójdzie do pączkarni, a my będziemy siedzieć w aucie. Przestępca jest odważny. Prawdopodobnie uda, że idzie do swojego domu.
- Jasne.

♪ narrator ♪

Wszystko szło zgodnie z planem. Komisarz i Ross patrzeli bacznie na ulicę. Było dość spokojnie. Na chodniku pojawił się wysoki brunet. Wyjął portfel, a z niego klucze.
- On tu nie mieszka. - powiedział blondyn stanowczo.
- To skąd ma klucze? - zapytał komisarz.
Brunet rozejrzał się kilka razy. Z sąsiedniego domu wyjrzała starsza kobieta. Nawet w radiowozie dało się słyszeć jej ochrypły głos;
- Pan nowy sąsiad? - zapytała.
- Na ty wygląda. - odkrzyknął jej mężczyzna.
- Chłopaki, intruz się zbliża. Kod 257, powtarzam kod 257.
Brunet otworzył sobie drzwi kluczem i wszedł do środka. Tam czekała na niego policja.
Powalili chłopak na ziemi i po chwili wszyscy jechali znów na komisariat.
- Gadaj! Po co to zrobiłeś! - Ross słuchał całego przesłuchania.
- Mogła o tym komuś wyjawić.
- Jak wszedłeś do jej domu?
- Przez balkon.
- Skąd miałeś klucze?
- Leżały, to wziąłem.
Brunet nazywał się Shaun Cooper. Działał pod zleceniem swojego ojca, Ridera Coopera. Kradnąc zarabiał na życie. Był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w Miami.
Lynch wyszedł na korytarz. Czekał. Czekał, aż będzie mógł mu spojrzeć w oczy. Policja mu nie pozwoliła.
W końcu facet wyszedł pod osłoną policji.
Ross wstał i spojrzał mu się w oczy. Jakiś policjant trzymał go na dystans od bruneta.
- Po co?
- Po prostu.
Ross nie wytrzymał. Zamachnął się uderzył chłopaka z pięści w twarz. Policjant skuł Rossa.
- Należało mi się. Przeproś ją ode mnie. I powiedz, że... Że już nigdy nikogo nie okradnę.
I na tym dialogu chłopaków skończyło się ich spotkanie. Shauna wsadzono na cztery lata, a Rossa wypuszczono, gdy kraty zamknęły się za brunetem, by ten nie mógł mu nic zrobić.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Dawno dawno temu
Za 24 rozdziałem
Pewna blogerka Aleks
Dodała rozdział 25

Dawno dawno temu.

Kurde, no racja, że trochę dawno. Myślałam nad zrobieniem rozdziału świątecznego. Powinien się pojawić nie długo ;]