One Shot dla Lauren Colness ;)
::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Pochmurno, wieczór, słońce już dawno zaszło. Nagle w ciszy dało się słyszeć wycie wilków. On, jeszcze mały, próbował porozumieć się z braćmi. Jednak nie umiał. Usiadł na piasku i słuchał szumu morza, ponieważ znów przybrał ludzką postać.
Ona podeszła do niego. Usiadła i wzięła kamień z piasku. Wypowiedziała zaklęcie.
- Lux.
Kamień zaświecił się niebieskim światłem.
- Kim jesteś? - zapytał chłopiec, spoglądając na dziewczynkę.
- Jestem Laura. A ty?
- Ross. Czemu jesteś tu sama? Mnie zostawili tu bracia i powiedzieli, że za chwile przyjdą.
- Mnie zostawiła siostra. Jesteś wilkołakiem?
- Nawet nie umiem wyć. A ty? Co za stworzenie? - Ross wziął niebieski kamyk w ręce.
- Jestem aniołem. Dopiero zaczynam czary. Liquor. - po ostatnich słowach Laury, na morzu powoli zaczął robić się wir.
- Wow. Znasz coś jeszcze?
- Czasem podsłuchuje siostrę. Czuję, że już powinnam wracać. Przechadzałam się tak tylko po brzegu. Będziesz tu jutro? - dziewczynka wstała.
- Postaram się. A będziesz mi pokazywać więcej sztuczek?
- Oczywiście. A, jeszcze jedno. - Laura spojrzała na wir wodny. - Liquorne. - woda uspokoiła się, a brunetka pstryknęła palcami i już jej nie było.
~♡~
Nowi przyjaciele spotykali się nad wodą co drugi dzień. Laura znała coraz więcej zaklęć, i każde, które już próbowała wcześniej, pokazywała Rossowi. Spodobało mu się najbardziej zaklęcie z przenoszeniem przedmiotów. Uczył się go i nadal nie umiał nawet przenieść z miejsca na miejsca głupiego, małego kamyka, co strasznie go denerwowało.
- Niestety nie przeniesiesz tego. Wilkołaki nie mają magicznej mocy. Tylko anioły i wampiry tak umieją. - Ross spojrzał na Laurę ze smutkiem w oczach.
- Ale ja jestem synem przywódcy! - wykrzyknął nagle z dumą.
- A ja córką księżniej. Wiesz, że w przyszłości możemy zostać wrogami? - oczy blondyna zrobiły się czerwone na chwile, a potem znowu były w normalnym kolorze.
- Jak to? Przecież anioły i wilkołaki żyją w zgodzie.
- Ale wy nie umiecie czarować, a my tak, a to zawsze było powodem kłótni między twoją, a moją krainą.
- Tam gdzie mieszkam, czyli w Badblood, nic nie mówią o wojnie. - chłopiec usiadł na skale.
- Ja mieszkam w Hapilly.
- Ale fajna nazwa! Czemu nasz świat się tak nie nazywa? - brunetka usiadła obok niego.
- Nie wiem. - tak naprawdę wiedziała, tylko nie chciała martwić przyjaciela.
Księżyc wzeszedł ponad taflę morza i jego odbicie wędrowało jeszcze do góry. Słychać było tylko szum drzew, szum morza, jego fal. Nawet oddechy Laury i Rossa odbijały się echem.
- Coś tu jest nie tak. - brunetka rozejrzała się.
- Zwykle w pełni moja sfora wyje do księżyca.
- A my oświetlamy granicę naszej krainy.
- Lux? Tym niebieskim światłem?
- Zależy o jakim kolorze pomyślisz, takim zaświeci, ale coś tu jest nie tak! - szepnęła dziewczynka. - Ja powinnam już znikać. - jednak za nim pstryknęła palcami, rozległo się wycie, co ogłuszyło brunetkę. Na Rossa nic to nie działało, bo przecież on był wilkołakiem.
Podbiegł do przyjaciółki.
- Laura! Co ci jest?
- Aaaa! - dziewczynka mogła tylko tyle z siebie wydobyć. Blondyn już wiedział co zrobi. Szepnął coś i zrobił okrężny ruch ręką. Wokół Laury pojawiła się zielona ochrona przed szkodliwymi dla niej dźwiękami. Wstała, o zielona mgła razem z nią.
- Jak? - zapytała.
- Kiedyś mi to pokazałaś, a ja chciałem ci pomóc i tak jakoś wyszło. Skąd to szkodliwe wycie? - Ross rozejrzał się. Brunetka usiadła na ziemi. Łza poleciał jej z oka.
- Będziemy wrogami! Och, Ross! Będziemy wrogami! - łzy leciały po jej policzkach strumieniami. Chłopiec usiadł obok niej.
- Ale czemu?
- Jest Wojna Światów! - Laura przytuliła się do niego nieświadomie.
Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy na niebie pojawiły się kolorowe ślady pyłu, od strony aniołów do strony przeciwnej, czyli do krainy Badblood.
♪ Laura ♪
- Mamusiu! - podbiegłam do mamy przestraszona.- Ledwo przedostałam się do naszej krainy! Umiem tylko przenosić się do granicy. Wylądowałam obok jakiegoś nieżyjącego wilkołaka! Mamo, co się tu dzieje? Czy jest Wojna Światów? - w oczach miałam łzy.
- Kochanie, od dzisiaj już nie będziesz się przenosić nad morze. Już ci nie pozwolę. Tak się martwiłam. Księżyc był już wysoko na niebie, a ty nadal gdzieś się podziewasz. Morze jest na granicy wilków.
- Ale musisz mi pozwolić tam chodzić! Poznałam tam pewnego chłopca i on jest bardzo miły i taki ciekawski. Pokazywałam mu moje czary. A dzisiaj uratował mnie przed wyciem.
- Jest aniołem zapewne? Każdy anioł ma moce skarbie, nie musiałaś mu pokazywać czarów. - odezwał się nagle tata.
- Jest wilkołakiem! I uratował mnie, bo pokazałam mu zaklęcie obrony! Wilkołaki umieją czarować!
- Już nigdy tam nie pójdziesz! Wiesz co zrobiłaś?! Pokazałaś naszym wrogom nasze zaklęcia!
- Ale przecież żyjemy z Badblood w zgodzie.
- Teraz już nie! Idź do swojego pokoju i nie wychodź. Zamknij wszystkie okna i zasłoń je. Rzuć zaklęcia obronne na drzwi i okna. I potem je sprawdź. Jeśli ci się nie uda, próbuj dalej.
Pobiegłam zapłakana na górę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać rzewnymi łzami. Już nigdy w życiu nie spotkam się z Rossem! Czemu? Mówił, że jest synem przywódcy. I mówił, że ma braci. Jest szansa, że to on w przyszłości zostanie dziedzicem Badblood. Och, to nie może być prawda!
Nagle usłyszałam pukanie do okna. Nie rzuciłam jeszcze ochronnych zaklęć, więc przestraszyłam się. Noc była młoda, więc nie widziałam twarzy tej osoby.
- K-kto tam je-jest? - zapytałam przestraszona, zbliżając się do okna.
- To ja. - usłyszałam i nagle lekko oślepiło mnie światło. Gdy już mogła patrzeć, ujrzałam świecące się oczy Rossa. Otworzyłam okno i wpuściłam chłopaka. Skierowałam rękę na klamkę od drzwi. Przekręciłam ją siłą woli.
- Silentium. - zaczarowałam pokój, żeby nie było słychać, że ktoś u mnie jest. W ogóle nic nie było słychać. - Ross! Co tu robisz? - zapytałam szczęśliwa.
- Ja... - zapanowała chwila ciszy. - Wiesz, że mój tata rządzi krainą. Moja mama też. Dowiedziałem się, że ja zostanę w przyszłości dziedzicem. I że prawdopodobnie umiem czarować. Dlatego mnie wybrano. Ale to dopiero za kilka lat. Teraz cały czas będę się uczył. Muszę znać każdy skrawek świata, każdego wilka, każdą wilczycę, każde wilkołacze zaklęcie. Już nie będę przychodził nad morze.
- Mi też rodzice nie pozwolili. Mam się uczyć zaklęć.
- Za kilka lat, kiedy mianują mnie przywódcą, zakończę tą Wojnę. Wiem, nie będzie to łatwe. Ale tak zrobię. Mamy na razie po dwanaście lat. Ale ja wiem, że da się to skończyć. I przyszedłem się pożegnać. I żebyś mi obiecała, że będziesz o mnie pamiętać. I że wytrzymasz tą wojnę.
- Będę pamiętać i wytrzymam. A czy ty obiecasz?
- Tak. Obiecuję. Nigdy o sobie nie zapomnimy. - przytulili się. Oboje mieliśmy w oczach łzy.
- Zobaczymy się w przyszłości, prawda? - nie oderwałam się od niego jeszcze. Nie miałam takiego zamiaru.
- W najbliższej przyszłości. - cofnął się i otarł mi kciukiem łzy z policzka. Złapaliśmy się za ręce. - Muszę iść. Wysyłaj czasem do mnie listy. Przez sowę. Wieża druga, okno dosłownie po środku, na północ. Ja będę ci odpisywał.
- Obiecuję. - jeszcze raz krótko się przytuliliśmy. Odszedł. Zeskoczył z okna. I to było nasze spotkanie, które zapamiętałam najlepiej.
♪ narrator ♪
Lata nauki zaklęć. Obronnych, specjalnych, normalnych, kolorowych. I w końcu mogła zostać mianowana księżniczką Hapilly.
- Czemu nie ja? Umiem o wiele więcej zaklęć. Iris. - Vanessa machnęła ręką i na dachu pojawiła się ogromna tęcza.
- Zniknij to. - powiedziała ostro mama dziewczyn i starsza z rodzeństwa, pobiegła szukać w księdze zaklęć, jak to zrobić, by to coś z dachu zniknęło.
Laura jednak już dawno poznała to zaklęcie.
- Defluo. - kolorowa tęcza zniknęła. Po chwili przybiegła Vanessa i nawet nie patrząc do góry wypowiedziała bliźniacze hasło. - Aborior! - po chwili nie było sufitu.
Tata dziewczynek złapał się za głowę.
- Videor. - mama westchnęła i spojrzała na córki.
- Już widzisz, czemu nie ty. Jesteś starsza, Vanesso, ale nawet nie spojrzysz, za nim zaczarujesz.
- Chociaż daj mi jakiś test!
- Dobrze, jakiego zaklęcia mogłaś jeszcze użyć, żeby te kolory zniknęły? - tata wymyślił to na poczekaniu.
- Eee... Ale przecież jest tylko "aborior", prawda? - Laura odruchowo schyliła się i zamiast niej, nie było już wazonu po babci.
- Nigdy, myśląc o czarach, nie machaj rękami. Jest również "Defluo", "Excido" i "Vanesco".
- To ostatnie na pewno będę pamiętać. - zaśmiała się szatynka. Potem zrobiła jednak smutną minę i pobiegła na górę.
- Ja... ja chyba pójdę za nią. - powiedziała Laura, słysząc trzask drzwi.
Brunetka weszła do pokoju siostry spokojnie. Vanessa siedziała na łóżku. Bawiła się paznokciami.
- Fajna była ta tęcza. - Laura stanęła przed osiemnastolatką. Ta spojrzała na nią. - Nie znałam tego zaklęcia.
- Iris. - wypowiedziała Van i jej paznokcie zrobiły się ślicznie kolorowe.
- Piękne takie czary, co nie? Musisz zaczarować moją sukienkę na jutrzejszą koronację.
- Będzie zbyt kolorowa. Może użyję "caeru.. leus"?
- A jaki to kolor? Nie znam tego.
- Niebieski. Kolor nieba. Jest bardzo ładny.
- Skoro ci się podoba, to niech twój strój będzie tego koloru.
- A twój?
- Nie znam żadnych kolorowych czarów. Nie mam do takich pamięci. - dziewczyny zaśmiały się.
Przez cały wieczór, dziewczyny wybierały i czarowały swoje stroje na następny dzień.
W tym samym czasie, rodzice nastolatek postanowili chociaż na jeden dzień zaprzestać wojny z wilkołakami.
Przenieśli się do krainy Badblood, do wielkiego pałacu rodziny Lynchów. Zostali tam powitani z pogardą, ale i jednocześnie z szacunkiem.
- Hmm, Maranowie. - Rocky spojrzał na Rikera. Chłopcy chcieli rzucić na nich zaklęcie wielkich uszu, ale czary odbiły się od ich "wrogów" i oni sami siedzieli po chwili w pałacowym szpitaliku, łykając odtrutkę na pomniejszenie uszu.
Odkąd odkryto, że babcia młodych Lynchów, wyszła za wilkołaka, choć była aniołem, zawrzało. Kraina nie chciała już takich przywódców. Nikt już nie pamiętał pani Kornelii Lynch, jedynego anioła w świecie wilkołaków i dlatego niektórzy nie mogli uwierzyć, że Ross i jego bracia mają magiczne moce "legalnie". Chociaż to wojna i kraina niszczyła krainę, to nikt nikomu mocy nie kradł!
Przywódca specjalnie zwlekał z przyjęciem swoich wrogów do swojego obszernego gabinetu. Rozglądał się po nim nerwowo. Może coś tu jest nie tak? Jednak nagle drzwi same otworzyły się. Do pomieszczenia wkroczyła wysoka kobieta, stukając znacznie szpilkami, a obok szedł jej mąż z poważną miną. Odwrócili się, mruknęli coś i drzwi zamknęły się za nimi.
- Nie pochwalam takich rzeczy w moim pałacu. - lekko siwy mężczyzna wyprostował się w fotelu.
- Tak, zdajmy sobie z tego sprawę. Ale nasza sprawa nie może czekać.
- Powinienem was teraz wyrzucić. Jest wojna i to wasza wina.
- Tak, wiemy. Wiemy również, że jutro jest koronacja nowego księcia Badblood, tak jak w Hapilly. Nie najlepiej zaprzestać tej Wojny Światów na ten jeden dzień?
- A gdzie odbędzie się ta wasza koronacja? W tym waszym "pałacu"? - prychnął mężczyzna.
- Zrezygnowaliśmy z mieszkania z luksusów, by wspierać naszych poddanych.
- Do tego pałac nam zniszczono! - krzyknęła jedyna kobieta w towarzystwie, która do tamtego momentu nie odzywała się.
- Dobrze, możemy zaprzestać Wojny na jeden dzień. Jednak ma to swoją cenę.
- My nie oferujemy haczyka. Proponujemy załatwić to przyjaźnie, bez kłótni. Przepraszam, że krzyknęłam, ale poniosło mnie trochę.
- Ale przecież m u s i być jakiś haczyk.
- Ale nie ma. To wszystko dla dobra naszych dzieci. Tak samo dla waszych.
- Chcę, żebyście powiedzieli swoim poddanym, jeśli ktokolwiek zaatakuje moją krainę... zostanie skazany na śmierć. I jego rodzina i najbliżsi również. - Lynch wstał i podszedł do okna
- Ale...
- Nie ma "ale". Inaczej wasza prośba nie dojdzie do skutku. - zapanowała długa cisza. Państwo Marano spojrzeli na siebie zrozpaczeni.
- Dobrze. Jeśli wy zrobicie to samo. - kobieta podeszła do obszernego biurka i oparła się o nie.
- Zgadzam się.
- My również, do widzenia. - Maranowie złapali się za ręce i mruknęli krótkie "excido", po czym zniknęli.
Następnego dnia, rodzice Laury pozwolili Vanessie udekorować salę odnowionego specjalnie na tą okazję pałacu, uroczyście, ale jednocześnie kolorowo i wesoło. W tym była najlepsza. Dach udekorowany był wypukłymi zdjęciami dawnych królów i królowych i księciów i księżniczek. Vanessa ze wzruszeniem pomniejszyła obrazy, robiąc tym czynem miejsce na porter Laury, tuż obok portretu swoich rodziców. Następnie zaczarowała na kolorowo futryny, samogrające pianino, udekorowała stoły i w końcu mogla zacząć czarować krzesło królewskie, które aż piekło w oczy wyglądem. Pod koniec sala wyglądała ślicznie. Kolory nie były przesadzone, ani neonowe. Były spokojne i ustatkowane.
A wtedy, kiedy szatynka świetnie bawiła się w dekoratorkę wnętrz, Laura siedziała na parapecie i wypłakiwała oczy. Ross nie pisał już od roku, a przecież on też miał być akurat dzisiaj koronowany. I co? Jak mógł tak długi czas nie wysłać sowy!
Nagle coś zastukało w okno.
To śmieszne. Zawsze, gdy wypłakujemy oczy z jakiegoś powodu rozwiązanie lub sam powód do nas przylatuje. Od tak.
- Ross napisał! - wyszeptała. - Silentium. - Otworzyła w pośpiechu list, ocierając oczy, a jednocześnie uśmiechając się.
"Lauro, dzisiaj jest koronacja. Czy Ty też się boisz?"
Przeczytała na głos, przyciszając i zwalniając ze zdziwienia ostatnie słowa. Postanowiła od razu odpisać i użyć sieci teleportacyjnej sów.
"Czy się boję? Jasne, ale czemu nie pisałeś? Opisz, co u Ciebie. Cały czas czekałam na list od Ciebie. Nie będę używać Twojego imienia. Twoja sowa dziobie."
Dopisała na poczekaniu, pstryknąwszy nie grzeczną sowę blondyna w łebek, po czym wyczarowała sobie plaster na palec.Wsadziła sowę do wyczarowanej windy podziemnej, a jednocześnie fruwającej w powietrzu, która przyleciała na jej zawołanie. Po kilku minutach otrzymała odpowiedź.
"Dobra, niech będzie. U mnie okej, bracia dokuczają, uczę się czarów. Nadal jestem w szoku o wiadomości o mojej babci. Strasznie się stresuję. Chciałbym, żebyś tu była. Znam przemowę na naszą koronację. Napisać ci?"
"Jasne. U mnie również dobrze."
"To świetnie. Przepraszam, że nie pisałem, ale moja sowa gdzieś zaginęła. Podsłuchałem jak mój tata tak mówił: "Dzisiaj, staniesz się ważniejszy. Będziesz mógł już rządzić. W krainie Hapilly, księżniczka dostaje większą i dostaje różdżkę i może nawet Wojnę zatrzymać, a ty synu, dostajesz również takie przywileje. Różdżka jest praktyczniejsza od czarowania myślami, ponieważ możesz wycelować w jedną konkretną rzecz. W filmach jest inaczej. Że gdy zostanie się władcą, można przestać używać różdżki, ale u nas jest odwrotnie. Dobra, nie umiem pisać przemów." Troche to przykolorowałem, żeby cię rozśmieszyć. Śmiejesz się?"
"Jesteś super przyjacielem. Na serio mogę zaprzestać wojny?"
- Córeczko! Masz dziesięć minut! - Laura usłyszała krzyk mamy z dołu.
- Tak, wiem! - odkrzyknęła.
- Halo? Laura? Słyszysz mnie? - brunetka kompletnie zapomniała o zaklęciu.
- Emm, vox. Tak, wiem! Silentium.
- Dobrze, czekamy!
"Tak. Proszę, zrób to. Nie mam już czasu. To może być mój ostatni list wysłany siecią teleportacyjną, jeśli zamierzasz poukładać ten bałagan. Razem to zrobimy."
~♥~
- Czy ty, Lauro Marano, zgadzasz się na przyjęcie korony krainy Hapilly i przysięgasz chronić jej sprawiedliwie?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz podejmować tylko rozważne i dobrze przemyślane decyzje?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz wysłuchiwać swoich poddanych?
- Przysięgam.
Gdy mała korona leżała na głowie brunetki, ona wstała i spojrzała na wszystkie anioły zgromadzone na głównym placu.
- Zacznę może od wysłuchania poddanych. Chcę działać od razu. I wiem, że mogę. Czy boli was ta wojna? - Laura próbowała obiec tłum wzrokiem. Na sali zapanowała cisza.
- Moja mama nie żyje! - krzyknął jeden chłopczyk i od tego się zaczęło.
- Mój mąż zaginął!
- Mój syn został zabity!
- To wszystko wina władców!
- Proszę o ciszę. - powiedziała spokojnie nowa władczyni. - Żyliśmy dotąd w zgodzie z wilkołakami. A ta Wojna kompletnie zepsuła nasze relacje. Niektórzy stracili bliskich i dlatego chcą się zemścić i Wojna nie ustaje. Tylko jeszcze bardziej jesteśmy na siebie wściekli. Zakończę to. Nikt już nie zginie, nikt nie umrze z rąk bliźniego. Czy nie jest tak dobrze jak teraz? Nie kłócimy się, ani nie szarpiemy. Czy chcecie to zakończyć?
- Chcemy! Chcemy! - rozległy się okrzyki. wszystkie ręce poszły w górę i każdy spowodował fajerwerki na niebie. Brunetka przeniosła się z rodzicami i siostrą do Badblood. Ross zauważył ich. Pstryknął palcami i wycie szczęścia jego poddanych ustąpiło. Na widok księżniczki Hapilly tłum rozstąpił się i każdy schylił głowę. Laura szła z dumnie podniesioną głową do nowego księcia wilkołaków. Gdy stanęli na przeciwko siebie z poważnymi minami, można było się spodziewać, że za chwilę napadną na siebie. Jednak po chwili uśmiechnęli się szeroko i przytulili mocno. Każdy był w szoku. A oni byli szczęśliwi, że mogą się zobaczyć.
- Jesteśmy z różnych krain, jesteśmy różnym gatunkiem. Ale przyjaźń nie patrzy na to kim jesteś, tylko jaki jesteś. - powiedział Ross, trzymając dziewczynę za rękę. - Oficjalnie wycofuje wszystkie wojska.
- Ja - Laura ujrzała znikających z krainy rodziców. Przed zniknięciem uśmiechnęli się. - już to zrobiłam.
~♥~
Jakiś czas potem w obu światach zapanował spokój i życzliwość. Każdy sobie pomagał i wspierał i przepraszał. Bo przecież było za co. Nowi władcy postanowili połączyć krainy i nadać im nazwę świata aniołów, czyli Hapilly. Po kilku latach ogłoszono, że Laura Marano i Ross Lynch są zaręczeni. Byli drugą parą anioła i wilkołaka w historii ich światów. Ale nie przeszkadzało im to. Kochali się i to było ważne. Przez następne stulecia nie było następnej Wojny. A opowieść parze szesnastolatków, którzy zatrzymali wojnę na zawsze, ponieważ zakochali się w sobie, stało się historią. Oni skończyli to, co zaczęli ich rodzice. I w życiu wszystkich zapanował spokój.
Choć blog jest zakończony, będę tu wpadać, więc możecie komentować i pisać. Do końca jeszcze go nie opuściłam! I również nie zamierzam go usuwać.
Wpadajcie na nowego bloga (o wszystkim i niczym)!
Chcecie dowiedzieć się o mnie więcej? "Kontakt i Portale Społecznościowe"
Instagram: aleks_lover
Snapchat: aleksa213
Ask: aleks_to_ja
Twitter: @arleciaxd
Musical.ly: paandaa13
Świetny <3
OdpowiedzUsuń